Dziś drugi dzień świąt wielkanocnych znany jako lany poniedziałek albo śmigus-dyngus. W tym roku pogoda dopisała, więc suchym pozostać nie było ławo, bo wiadra, pistolety na wodę i masa innych śmigusowych gadżetów poszła w ruch. Ale skąd w ogóle wziął się ten wesoły zwyczaj i na czym on pierwotnie polegał? O tym kilka słów.

Jak wiele innych zwyczajów tak i ten swoje początki ma u starożytnych Słowian i wiązał z radością z nadejścia wiosny. Jego nazwa powstała z połączenia dwóch odrębnych praktyk, które z czasem połączyły się w jedną, a obecnie przetrwały w szczątkowej formie. Śmigusem nazywano polewanie dziewczyn wodą i, co bardziej bolesne, smaganie się po nogach wierzbowymi witkami. Dyngus wiązał się natomiast z wizytami u znajomych i wypraszaniem głównie przez młodych chłopców podarków świątecznych w postaci jaj wielkanocnych i innych smakołyków. Zabawa miała swój dalszy ciąg we wtorek po Wielkanocy, wtedy dziewczyny odpłacały się pięknym za nadobne i oblewały bez litości napotkanych kawalerów.

Dziś najchętniej kultywuje się tradycję wzajemnego oblewania wodą. Jedni preferują symboliczne pokropienie, żeby tradycji stało się zadość, drudzy wytaczają cięższe działa i starają się, żeby na oblewanej osobie nie pozostawić suchej nitki. Ale nie ma co się martwić, oblanie wodą jest przecież dowodem powodzenia.

 

Marta Mariowska