„Nagrodzona na festiwalu kina niezależnego w Sundance opowieść o dwojgu ludziach – ambitnej studentce i uznanym kompozytorze, których losy nieoczekiwanie splatają się w dniu, w którym naukowcy odkrywają istnienie planety bliźniaczo podobnej do Ziemi.“

Na tę perełkę amerykańskiej kinematografii z 2011 roku natknęłam się któregoś dnia zupełnie przypadkowo, skacząc po kanałach. Moją uwagę przykuł tytuł, i mimo iż ponad połowa filmu już minęła, zdecydowałam się obejrzeć kilka klatek. Po kilkunastu minutach wiedziałam, że odszukam film w Internecie, aby obejrzeć go od początku; właściwie od razu zapragnęłam go dobrze zrozumieć, bowiem jest to jeden z tych pięknych obrazów, których charakter niesamowicie mnie porusza. Ujął mnie motyw niezwykle subtelnego rozkwitu miłości, która z góry jest skazana na porażkę z powodu okoliczności, w jakich się rozpoczyna. Ponadto, uczucie rodzi się między dwojgiem utalentowanych ludzi, i zjawisko to jest pokazane bardzo naturalnie, dlatego tak nietrudno się z sytuacją ukazaną na ekranie utożsamić. Obraz prezentuje się zagadkowo, nie brakuje mu uroku i pięknej muzyki. Trzyma w napięciu przy wykorzystaniu tylko jednego efektu specjalnego – oczywiste było dla mnie, że pierwszy seans nie będzie ostatnim. Film mocno zapadł mi w pamięć i myśląc o zadaniu, jakim było dla mnie napisanie recenzji, jako pierwszy nasunął mi się na myśl właśnie ten obraz.

Film dotyka ważnych kwestii – wiodącym tematem jest zmaganie się głównej bohaterki Rhody z dławiącym poczuciem winy związanym z przyczynieniem się do śmierci niewinnych osób. Dziewczyna prowadzi samochód, wracając z zakrapianej alkoholem imprezy, na której świętowała swój sukces – rozpoczęcie studiów w prestiżowym MIT na kierunku astrofizyka. Słucha akurat radia, w którym podano informację o pojawieniu się planety łudząco podobnej do Ziemi, i zamiast skupić się na drodze przed sobą, rozkojarzona zaczyna obserwować niebo… W wypadku ginie rodzina znanego kompozytora; ten zapada w śpiączkę. Rhoda po czterech latach spędzonych w więzieniu postanawia odszukać Johna, aby ulżyć mu (i sobie) w cierpieniu – oferuje mu swoją pomoc i próbuje walczyć z jego depresją, w którą popadł po śmierci bliskich oraz w wyniku odizolowania się od świata. Z biegiem czasu niedoszła studentka i kompozytor zbliżają się do siebie, aby w momencie wyznania prawdy przez Rhodę krótki romans zakończył się we wrogiej atmosferze. W międzyczasie media podają kolejne informacje o wspomnianej planecie zbliżającej się do Ziemi. Okazuje się, że każdy człowiek ma na niej swojego sobowtóra, obdarzonego najprawdopodobniej takimi samymi doświadczeniami… Rozpisany zostaje konkurs, w którym wygrać można rejs promem kosmicznym na Ziemię 2.0 – Rhoda, rzecz jasna, bierze w nim udział. Wierzy, że lot, zgodnie z teoriami snutymi przez naukowców, byłby dla niej szansą na zmianę tego, co wydarzyło się przed czterema laty.

Film nie jest typowym dziełem z gatunku S-Fi. Jak już wcześniej było wspomniane, wszelkie modyfikacje komputerowe całości ograniczają się do wprowadzenia jednego tylko elementu – Ziemi 2.0 widniejącej na niebie. Jest ona tłem rozgrywającego się na Ziemi 1.0 dramatu ludzkiego, i tym właśnie w większym stopniu jest „Druga Ziemia” – obrazem humanistycznym i melodramatycznym. Ponadto, gra aktorska ujmuje naturalnością, zwłaszcza główna bohaterka nie kreuje postaci Rhody – ona stała się Rhodą, do której pała się sympatią mimo popełnienia przez nią zbrodni. W filmie skutecznie zastosowano efekt Zeigarnik – w tym przypadku będący przerwaniem, niedokończeniem historii. Zakończenie filmu wprawia w osłupienie i pozostawia przestrzeń do własnych interpretacji…

Polecam osobom, które lubią filmy na długo zapadające w pamięć.

 

Klaudia Gargaś