Już od prawie 40 lat porywa swą fabułą i przesłaniem, a ludzie z całego świata po prostu oszaleli na jej punkcie. Mowa tu oczywiście o produkcji legendarnego formatu, jaką niezaprzeczalnie jest saga „Gwiezdne Wojny”. Co nadaje wyjątkowości owej serii? Przede wszystkim niezwykła, jak gdyby niewidzialna nić łącząca pokolenia, spajająca ich w jedną, wielką gwiezdną rodzinę.

Rok 1977 to rok inauguracji międzygalaktycznej trylogii na ekranach światowego kina, bowiem to wtedy – 25. maja swą premierę ma pierwsze dzieło wytwórni Lucasfilm pod tytułem „Gwiezdne Wojny” (później dodano numer części i podtytuł – część IV – Nowa nadzieja). Produkcja odnosi spory sukces, przynosząc sławę i dynamiczny rozwój kariery takim postaciom, jak między innymi Harrison Ford, który to wcielił się w rolę Hana Solo. Kolejne dwie części starej trylogii ukazują się cyklicznie co 3 lata. Taki sam odstęp czasowy obowiązywał następne odsłony międzygalaktycznych przygód. Pierwsza część nowej trylogii ujrzała światło dzienne w 1999 roku. To jednak nie koniec gwiezdnych potyczek, otóż 18. grudnia ubiegłego roku do kin trafiły „Gwiezdne Wojny: część VII – Przebudzenie mocy”.

Lata lecą, a gwiezdni bohaterowie wciąż na topie! Jak to możliwe, by filmy powstałe w zupełnie odmiennych czasach, szczególnie pod względem technologicznym, docierały do tak zróżnicowanej pod względem wieku grupy odbiorców? Jest kilka teorii na ten temat.

Po pierwsze, ciągłość sagi, bowiem chronologiczny charakter wydarzeń obu trylogii pozwala widzowi na odkrycie przeszłości bohaterów, poznaniu okoliczności, które przyczyniły się do takiego, a nie innego rozwoju losów danej postaci. Oglądając części IV-VI „Gwiezdnych Wojen” i analizując portret Lorda Vadera, z pewnością rozmyśla się, jaki był wcześniej, co skłoniło go do obrania ścieżki ciemnej strony mocy. To właśnie ta ciekawość przyciągnęła widzów gwiezdnej sagi do obejrzenia kolejnej trylogii Georga Lucasa.

Po drugie, niebanalne dialogi. Nie trzeba być fanem „Gwiezdnych Wojen”, by znać jakże kultowe pozdrowienie „Niech moc będzie z tobą”. Kwestie bohaterów nasiąknięte humorem w dobrym guście pozwalają widzowi poczuć, że nie mają do czynienia z kolejnym, ciężkim, poważnym filmem. Jeśli chodzi o czasy starej trylogii był to argument bardzo ważny. Czas powstawania „Gwiezdnych Wojen” pokrywa się z zakończeniem wojny w Wietnamie. Atmosfera wówczas nie była najlepsza, a nastroje ludzkie daleko odbiegały od tych entuzjastycznych. Społeczeństwo było wyraźnie zmęczone realizmem, który ich przytłaczał, ciągle podejmowaną w mediach i kinie tematyką wojenną. Kiedy nagle na ekranach pojawia się film science-fiction, dla odbiorców jest to wielki szok, awangarda. Ale właśnie na coś takiego czekali, na dobitną dawkę rozrywki, emocji, oderwania się od rzeczywistości. To spory krok w stronę wyjścia z marazmu.

Po trzecie, uniwersalny wątek zakazanej miłości przyciągnie przed ekran chociażby matkę i córkę, które wymieniać będą się chusteczkami w najbardziej romantycznych scenach.

I wreszcie po czwarte, oczarowanie efektami specjalnymi nowej trylogii. Robiące nie lada wrażenie prezentacje technologiczno-cyfrowego majstersztyku zaskoczą niejednego fana starszej serii. Różnica jest diametralna, bowiem na przełomie dwudziestolecia między trylogiami nastąpił gwałtowny postęp technologiczny, pozwalając tym samym na zapierające dech w piersiach efekty specjalne, które w połączeniu z genialnie dobraną muzyką są istną wisienką na torcie.

Czas przedpremierowy to zawsze czas szumu, sensacji. Dziś temat „Gwiezdnych Wojen” nie ustaje. Oczekiwania i nadzieje związane z początkiem trzeciej trylogii kultowej sagi nie dają pewnie spać nie jednemu fanowi. Obecnie zjawisko fascynacji tymi produkcjami, a także szeroką gamą innych produktów związanych ze światem stworzonym w filmie, śmiało można rozpatrywać w kategorii kultury Star Wars, która swoją popularnością osiąga szczyty. Zjednując sobie w duchu solidarności i poczucia wspólnoty pokaźne grono fanów, staje się coraz to wspanialszym, jeszcze bardziej rozpoznawalnym, pokoleniowym dziedzictwem.

 

Anna Panek