Choć w dzieciństwie marzył o byciu piłkarzem, życie napisało inny scenariusz. Dziś jest przede wszystkim duszpasterzem, jednak nie zapomina o swojej pasji do piłki nożnej i organizuje turnieje piłkarskie. Poznajcie ks. dr. hab. prof. UO Jerzego Kostorza z Wydziału Teologicznego.

Kim chciał być mały Jerzy Kostorz?

To jest dobre pytanie <śmiech>. Chyba piłkarzem.

A skąd ta sympatia do piłki?

Jakoś tak się spędzało dzieciństwo, że od rana do wieczora, dopóki ktoś z rodziców nie przyjechał, było się na boisku. I pewnie z tego to wynikało. Ja myślę, że większość chłopców marzy o tym, żeby być piłkarzami. Ja byłem jednym z nich. Zawsze sport był mi bliski.

Nie chciał ksiądz zostać zawodowym piłkarzem?

Pewnie chciałem, ale tak szczerze mówiąc, to myślę, że nie było wtedy odpowiednich warunków, żeby pójść tą drogą. To trzeba mieć albo nieprzeciętny talent, albo na swojej drodze ludzi, którzy wydobędą maksimum z tego talentu. I tak się nie stało, ale nie żałuję.

Kiedy przyszła myśl, że “to właśnie seminarium”?

Myślę, że to nie było tak szybko. Miałem przyjaciół księży, jeździłem regularnie do Nysy odwiedzać takiego mojego przyjaciela, który był wtedy w seminarium. Ale powiem szczerze, że nie było to na tej zasadzie, że to się jakoś łączyło. Myślę, że gdzieś trzecia klasa technikum to był taki czas, kiedy zacząłem o tym myśleć. Duży wpływ na to miały pielgrzymki, na które zacząłem chodzić z Warszawy do Częstochowy.

A jak ksiądz wspomina czas studiowania?

Najpierw studiowałem teologię w seminarium w Nysie. Dobrze wspominam ten czas. Nie ukrywam, że dużo tego czasu „przegrałem” w piłkę. To był taki fajny czas, bo gdzieś tam to życie sportowe się organizowało i ten czas szybko mijał. Oczywiście nie zaniedbywałem tego, co było w tych studiach najważniejsze. Potem były jeszcze cztery lata studiów doktoranckich w Lublinie i rok studiów w Rzymie. I myślę, że studentom mógłbym powiedzieć, że to naprawdę jest najlepszy czas w życiu – kiedy jest się studentem. A nie kiedy jest się wykładowcą. Aczkolwiek myślę, że i bycie studentem ma swoje plusy i minusy – podobnie jest z byciem wykładowcą.

Nie chciał ksiądz uczyć np. dzieci w podstawówce?

Bycie katechetą było moim marzeniem. Kiedy skończyłem seminarium, ciągnęło mnie do uczenia katechezy. Zawsze lepiej rozmawiało mi się z młodzieżą. Nie zostałem jednak katechetą. Stało się inaczej.

Jak pracuje się ze studentami? Są trudnym materiałem do pracy?

Ja mam taką przewagę i zawsze powtarzam studentom, że jeżeli te wykłady teoretyczne mogą wydawać się nudne w pierwszym semestrze, to na drugim będzie ciekawiej. Idziemy do szkół i oni muszą prowadzić zajęcia, czyli ja siedzę z tyłu i ja ich oceniam. Zawsze to powtarzam: mnie zależy na wiedzy praktycznej, bo za to jestem odpowiedzialny od wielu lat na wydziale – za właściwe przygotowanie studenta do pracy nauczyciela religii w szkole. Od kilkunastu lat jestem też opiekunem praktyk na wydziale, więc wszystko się łączy. A wiadomo, że studenci są różni, raz są lepsi, raz gorsi. Raz ktoś się bardziej nadaje do pracy w szkole, ktoś mniej, ktoś się w ogóle nie nadaje.

Wracając do sportu – jest ksiądz duszpasterzem opolskich sportowców. Z czym to się wiąże?

To się wiąże z wieloma zadaniami. Marzyłem o tym, żeby być duszpasterzem ludzi sportu. Kiedy jeszcze nim nie byłem, zawsze współpracowałem z moim poprzednikiem i Przyjacielem, księdzem prałatem Zygmuntem Lubienieckim, który dla opolskiego sportu wiele znaczył, znaczy i bardzo wiele zrobił. Jest to dla mnie duże wyzwanie. Zawsze się śmieję, że gdybym miał z czegoś w tym moim życiu kapłańskim zrezygnować, to myślę, że to bycie kapelanem sportu byłoby na samym końcu. Ja tu widzę takie „pole do popisu”, do zadań, do działań. Założyłem sobie, że w tym moim działaniu, jeśli chodzi o bycie kapelanem sportu, będę przede wszystkim promował sport jako wielką wartość, jako coś pozytywnego i to staram się robić.

Długo jest już ksiądz duszpasterzem sportowców?

Dokładnie nie pamiętam, ale pewnie już ze cztery, pięć lat już to się dzieje. Ja byłem przez dziesięć lat duszpasterzem akademickim, potem był rok przerwy, więc być może jest już to pięć lat.

Organizuje ksiądz turniej piłki halowej duszpasterzy w Strzelcach Opolskich.

Tak, już od pięciu lat organizujemy ten turniej, w tym roku mieliśmy taki mały jubileusz. I tak szczerze mówiąc, dla mnie nie są ważni księża, którzy grają na parkiecie, ale ważni są kibice i to rodzinne kibicowanie fair play. To jest projekt, który w swojej głowie wymyśliłem i staram się go konsekwentnie realizować. Bywam na różnych meczach, takich wielkich, pięknych, jak mecze w Dortmundzie, na Wembley, ale jestem patriotą lokalnym i bywam też na meczach Odry Opole, Gwardii czy Zaksy Kędzierzyn-Koźle i to kibicowanie często różni się. Zależy mi na tym, żeby np. na meczach piłkarskich w polskiej lidze była taka atmosfera jak na siatkówce, gdzie też czasem zaglądam, np. do Kędzierzyna – Koźla.

Księża są dobrymi piłkarzami?

Różnie, ale czasem zdarzają się prawdziwe talenty. To się zmienia, bo zmienia się młodzież. Kiedy ja byłem w seminarium, poziom piłki nożnej był tak wysoki, że właściwie wszyscy, którzy przychodzili i grali w tej reprezentacji seminarium to byli ludzie po klubach, którzy gdzieś trenowali. Dzisiaj jest trochę inaczej, ale nie mówię, że jest gorzej. Po prostu zmienia się też mentalność młodego człowieka i nie zawsze ma on takie parcie, żeby grać w piłkę i być piłkarzem.

Od kilku lat realizuje ksiądz projekt „Olimpiada wiedzy i wartości w sporcie”. Proszę coś o tym powiedzieć.

Tak naprawdę, to jest taki pierwszy projekt, który zrodził się w mojej głowie w 2012 roku i wtedy już na pewno byłem kapelanem ludzi sportu. Przede wszystkim jestem pracownikiem Wydziału Teologicznego, profesorem UO i to jest dominująca działka. Dlatego postanowiłem łączyć sport, pedagogikę, wychowanie, ewangelizację, katechizację i temu służą wszystkie moje projekty. „Olimpiada wiedzy i wartości w sporcie” rzeczywiście ma takie założenie, żeby pokazać jak najwięcej wartości tkwiącej w sporcie. Nawet jeżeli hasłowo te poszczególne edycje olimpiady nazywają się „Piłka nożna” czy „Piłka siatkowa”, teraz olimpiada była poświęcona sportowcom niepełnosprawnym, to jednak staram się w tym przemycać różnego rodzaju wartości, które myślę, że są ważne, których warto nauczyć. Dlatego póki co jest to skierowane do uczniów szkół ponadgimnazjalnych. I rzeczywiście młodzież w tym uczestniczy, też ze względu na nagrody, bo te są dość atrakcyjne, ale nagroda jest przynętą, a tak naprawdę chcemy pozyskać ludzi wartościowych, żeby potrafili zobaczyć, że sport może być świetnym narzędziem rozwoju człowieka, jego osobowości, wychowania, także ewangelizacji i katechizacji.

I uczniowie biorą chętnie w tym udział?

Bardzo. Jest to projekt, który w tej chwili trochę nas przerasta i zastanawiamy się nad kolejną formułą, ponieważ w tej zeszłorocznej edycji wzięło udział 1,5 tysiąca młodych osób ze 119 szkół. Jeżeli na finał przyjeżdża 420 uczniów to trudno ich pomieścić. Cieszę się, że to się tak rozrasta i ma to wymiar ogólnopolski, bo z drugiej strony właśnie o to chodzi, żeby coraz więcej osób w tym uczestniczyło.

Jak pogodzić te wszystkie obowiązki?

Nie ukrywam, że mam problem z organizacją czasu. Myślę, że przede wszystkim wiara w to, co się robi, i przekonanie, że to ma sens, pomaga w podejmowaniu nowych zadań, nowych wyzwań, nowych projektów. Zawsze mówię sobie tak, że tych ludzi, którzy tego potrzebują, którzy tego chcą, rzeczywiście tym żyją, jest o wiele więcej niż tych, którzy podstawiają nogi. I to zawsze dodaje takiej siły i wiary w to, że naprawdę warto. Pasja, z którą podejmuje się różne działania, dodaje na pewno sił!

Moim największym marzeniem jest…

Myślę, że marzeniem każdego człowieka, który wierzy w Pana Boga jest to życie i szczęście wieczne i ku temu powinno wszystko zmierzać. Nie ukrywam, jako kapelanowi sportu marzy mi się to, co kiedyś marzyło się twórcy idei olimpizmu – Pierre’owi de Coubertinowi, żeby świat był taką wioską olimpijską. Tzn. żeby sport rzeczywiście ludzi łączył, żeby był ich narzędziem komunikacji, żeby dawał taką radość. Mówię w tej chwili z perspektywy kapelana sportu, ale też z perspektywy wykładowcy i myślę, że my dzisiaj w Kościele mamy obowiązek poszukiwania takich narzędzi, które są skuteczne, a coraz bardziej przemawiają takie formuły jak Parafiada, czyli święto sportowe w formie wakacyjnej organizowane przez ojców pijarów, jak oratoria salezjańskie, gdzie sport zajmuje ważne miejsce. Myślę, że te moje marzenia są stricte związane z tym, co robię, czyli z byciem księdzem, kapelanem sportu, byciem wykładowcą, i o to chodzi. To jest duża odpowiedzialność – być wykładowcą, wychowawcą człowieka młodego i myślę, że najważniejsze jest to, żeby być pasjonatem tego, co się robi. Ja nieraz budzę się rano i kiedy zastanawiam się, od czego zacząć dzień, gdy chodzi o pracę oczywiście, to mówię sobie, że to jest nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych. I tak działam. Jeżeli człowiek podchodzi do czegoś tak, że musi sam dopilnować wszystkiego, to wtedy jest bardziej za to odpowiedzialny. Natomiast też chcę powiedzieć, że jest duża grupa ludzi, bez których ja bym sobie w życiu nie poradził. To są ludzie, którzy mnie wspierają, którzy mi pomagają, którzy przede wszystkim czują to, co robię. Teraz zaczęliśmy realizować taki nowy projekt – konkurs biblijny dla więźniów. Mam przyjaciela księdza, który prowadzi domy dla bezdomnych „Barka”, ponadto jest kapelanem w dwóch więzieniach. Zawsze rozmawialiśmy o tych konkursach biblijnych, które on sam organizował, jak ci więźniowie świetnie się przygotowują z tej wiedzy biblijnej i postanowiłem mu jakoś pomóc, bo ja od września jestem też dyrektorem Wydziału Katechetycznego. Idąc po tej linii stworzyliśmy projekt szerzenia wiedzy biblijnej wśród więźniów. W tej chwili realizujemy go w jedenastu więzieniach naszego opolskiego okręgu. Ale tak jak mówię, bez pomocy konkretnych ludzi, których obok siebie mam i z którymi współpracuję, nie byłbym w stanie tego wszystkiego pociągnąć.

W wolnym czasie…

Najczęściej staram się gdzieś pojechać na dobry mecz. Natomiast mam jeszcze jedną, ogromną pasję, której też oddaję się z przyjemnością, to jest hodowla gołębi pocztowych. To jest dla mnie sport ekstremalny i dzisiaj to jest mocne przełożenie na świat sportu, bo tak się rywalizuje w tym sporcie gołębi pocztowych, dlatego to też jest dla mnie taka odskocznia.

Ulubiona książka…

Ulubioną książką w ostatnim czasie jest książka „Kuba” Jakuba Błaszczykowskiego, są też tam niewielkie partie moich wypowiedzi. A czemu jest ona dla mnie ważna? Nie tylko dlatego, że Kuba jest mi bliski, ale dlatego, że uważam, iż takie postaci trzeba pokazywać, bo to są wzorce, które warto w życiu naśladować. Dlatego ta książka ciągle gdzieś tam żyje w mojej głowie, w mojej pamięci i nie ukrywam, że co jakiś czas po nią sięgam.

W życiu najważniejsze jest…

To są takie trudne pytania <śmiech>. Najważniejsze jest to, żeby wierzyć w to, co się robi.

Asia Gerlich

fot. archiwum prywatne