Jako że dzisiaj są „Mikołajki”, mógłbym opisać historię świętego Mikołaja.

Nie będę się jednak rozpisywał na temat tej postaci, bo domyślam się, że nikomu nie będzie chciało się czytać opowieści, która pojawia się w mediach rok w rok przy okazji szóstego grudnia i Świąt Bożego Narodzenia. Przypomnę tylko, że „oryginalny” święty Mikołaj ma zasadniczo niewiele wspólnego z jego popularnym odpowiednikiem.

Ten pierwszy był pochodzącym z zamożnej rodziny biskupem z przełomu III i IV wieku. W historii zapisał się jako osoba niosąca pomoc biednym i potrzebującym, chociaż trzeba przyznać, że same dowody historyczne potwierdzające jego działalność są dyskusyjne.

Był jednak człowiekiem – z życiorysem mniej czy bardziej podkoloryzowanym, bo wzbogacanym o kolejne legendy – który czynił dobro nie dlatego, żeby zrobić sobie dobry PR, tylko dlatego, że miał taką potrzebę moralną. Wypływała ona – jak się można domyślić – z jego chrześcijańskiej pobożności, chociaż równie dobrze nie musiała być motywowana religijnie.

Dzisiaj natomiast postać świętego Mikołaja została zawłaszczona i przerobiona przez kulturę popularną. Współczesny święty Mikołaj ma czerwony uniform, siwą brodę i mieszka w Laponii na północy Finlandii, gdzie prowadzi wielkie przedsiębiorstwo zajmujące się produkcją i dystrybucją prezentów na bodaj cały świat (tak przynajmniej o siedzibie Mikołaja donoszą środki masowego przekazu, ale wiadomo, jak to z nimi jest).

Gdyby na tym święty Mikołaj poprzestał, to nie czepiałbym się go. Święty Mikołaj swoim wizerunkiem firmuje jednak komercyjne przedsięwzięcia, z których zyski ostatecznie wędrują pod choinkę bogaczy. Ale nie będę tutaj świętego Mikołaja oskarżał o „sprzedanie się”.

Co prawda, chcąc nie chcąc, służy interesom ludzi nie muszącym martwić się o pieniądze, ale być może taka musi być cena za prowadzoną przez niego działalność na rzecz milionów dzieci (i dorosłych też). Święty Mikołaj stał się ofiarą „rzeczywistości ciągłej sprzedaży” jak my wszyscy, tyle że jemu ciężko było umknąć uwadze opinii publicznej.

Zdaję sobie sprawę, że powyższa ocena świętego Mikołaja może zostać uznana za nadinterpretację, jednak nie chciałem go urazić. W końcu co roku mi coś przynosi i nigdy się na nim nie zawiodłem (no, może raz, kiedy w przedszkolu dostałem od niego felernego żeleźniaka, który rozwalił mi się w rękach). Jak dla mnie jednak cena, jaką za to płaci, jest zbyt wysoka.

Jakub Górka