„Fukushima, moja miłość” nie należy do filmów, które można zobaczyć w przelocie, w wolne popołudnie. To trudny film i jeśli chodzi o sposób nakręcenia, kadry, ujęcia i jeśli idzie o fabułę.

Jest to historia młodej Niemki, Marie( w tej roli Rosalie Thomass),którą jak z akcji filmu można się domyśleć,  spotykamy w trudnym momencie życia.

Na pierwszy rzut oka Marie jest dziewczyną jak wszystkie inne – młoda, ładna, u progu życia i kariery. Jednak prawie pod każdym względem, dziewczyna łamie stereotypy. Pewnego dnia pakuje swoje walizki i wybiera się w podróż do Japonii, aby zostać członkiem stowarzyszenia, które ma nieść radość i pomoc mieszkańcom Fukushimy, miejsca dotkniętego trzęsieniem ziemi, tsunami i awarią elektrowni atomowej. Miejsca, o którym zdaje się, Bóg zapomniał.

Choć Marie chce wyjechać i zacząć wszystko od nowa – to tak naprawdę ucieka od swoich problemów, jakby chciała swoją przeszłość zamknąć razem z zamykanymi drzwiami pociągu. I rzeczywiście jest w tym szaleństwie sposób. W tej zniszczonej i opuszczonej przez większość ludzi miejscowości, Marie zauważa błahość swoich wcale niebłahych problemów. Próbuje skupić się na pracy, która ma polegać na rozbawianiu starszych osób i zapełnianiu im wolnego czasu. Kiedy okazuje się, że Marie nie do końca ma do tego talent, bohaterka chce wracać i poszukiwać gdzie indziej swojej drogi do szczęścia, ale wtedy los po raz kolejne kierują ją na właściwe tory – spotyka Satomi, dojrzałą kobietę, która chce wrócić do swego rodzinnego domu – położonego w zupełnych zgliszczach, blisko strefy radioaktywnej, gdzie wydaje się, że nie ma nawet żywej mrówki. Kiedy te dwie kobiety zaczynają żyć wspólnym, choć trudnym życiem, okazuje się, że każda z nich niesie swoje własne kamienie i swoje własne nieszczęścia.

Reżyserką jest Doris Dorrie, która stworzyła film pozostający w opozycji do wszelakich filmów akcji. Utkała obraz takimi ujęciami, że jest on jak poezja obok prozy. Spokojne, czarno – białe ujęcia, które są tłem dla  egzystencjonalnych kryzysów bohaterów, zapisują się w pamięci wielkim odciskiem. Zdaje się, że reżyserka stawia widzom pytania:

Czy dwie tak trudne osobowości są w stanie żyć ze sobą w zgodzie? Co tak naprawdę ukrywa każda z nich? I czy podróż w inne miejsce rzeczywiście jest sposobem na ucieczkę od swoich problemów, i czy nie jest przypadkiem tak, że spokój to stan ducha, którego jeśli człowiek nie odnajdzie w sobie, to nie znajdzie nigdzie, bo gdziekolwiek by nie jechał,  to zabiera tam  siebie?

Kuba Słaby