Specjalizację na studiach wybrała mu mama, niemieckiego nauczył się przez oglądanie bajek na RTLu, rodzinę stawia na pierwszym miejscu, a swojej wiary nie wstydzi się jak mało kto. Używa gitary i języka muzyki, gdy nie potrafi się z kimś dogadać. Dorabiał grając disco polo na weselach, a teraz uczy studentów szacunku i zaraża uśmiechem. W pierwszym wywiadzie z cyklu “Poznaj swojego wykładowcę” w 2019 roku bohaterem jest mgr Marek Wiendlocha z Instytutu Nauk Pedagogicznych.

 

Jakiego kierunku jest Pan absolwentem?

Ukończyłem studia jednolite magisterskie z zakresu pedagogiki ze specjalnością animacja społeczno-kulturalna z arteterapią, ze specjalizacją w tańcu i teatrze.

 

Skąd pomysł na taką specjalizację?

Skąd? Kiedy w 2005 roku, po zdaniu matury przyjechałem złożyć dokumenty do Opola, na kierunek pedagogika, dowiedziałem się, że muszę wybrać specjalność. Jako roztargniony, młody człowiek, postanowiłem przemyśleć tę sprawę w domu, gdzie z kolei dowiedziałem się ze strony instytutu, że czas mam do dnia następnego. Przekazałem informację rodzicom, a sam położyłem się odpocząć po ciężkim dniu, moja mama zaczęła przeglądać listę specjalności i stwierdziła, że ze względu na moje zaangażowanie społeczne pójdę na animację
społeczno-kulturalną, więc to jej mogę przypisać trafny wybór studiów.

 

Czy specjalizacja pomogła się Panu dodatkowo rozwinąć?
Oczywiście, że tak, było tam bardzo dużo zajęć z organizacji czasu wolnego, animacji kultury, animacji w turystyce, metodyki. Bardzo mi to pomogło w kształtowaniu tego, co chcę przekazać studentom na zajęciach.

 

Na liście owych kursów proponuje pan różne rzeczy – związane z teatrem, animacją, kulturą, ale również przedmioty w języku niemieckim, skąd taki pomysł?

System wymaga tworzenia kursów w języku obcym, a ponieważ potrafię komunikować się w języku niemieckim, który co prawda kojarzy się wielu studentom dość niemiło, to chcę pokazać, że nie mają się oni czego obawiać. Zwłaszcza jeżeli ich zdolności językowe nie są w ich uznaniu zbyt wysokie, ponieważ jako wykładowca jestem ich sprzymierzeńcem. Czasami na korytarzach naszego instytutu można usłyszeć „Jak trwoga to do Wiendlochy“ i pozwolę się ośmielić, że wynika to z ich wdzięczności za pozytywne nastawienie z mojej strony.

 

A skąd u Pana umiejętność posługiwania się językiem niemieckim?

Tutaj jest parę ścieżek, pierwsza to lata 80.,  kiedy miały miejsce migracje na zachód, a wraz z nimi przeprowadzili się moi dziadkowie i wujek chrzestny, a jak wiadomo, za dzieciaka nie było nic fajniejszego niż odwiedzić rodzinę za granicą, bo potrafili obdarować dobrociami, jakich wówczas u nas nie było. Druga opcja to moje uczestnictwo w dwujęzycznej szkole podstawowej, a później gimnazjum w Oleśnie, gdzie niemieckiego było więcej niż angielskiego. Trzecia ścieżka to ponownie rodzina, gdyż rodzice zawsze mi powtarzali „Marek, ucz się języków“ i jak z angielskim zawsze trochę kulałem, tak niemiecki przychodził mi łatwo, bo raz – dziadek w Niemczech i dwa – zawsze w weekendy oglądało się na “RTL Zwei” różne niemieckie bajki, więc człowiek szybko sobie przyswajał nowe słowa. Obecnie językowy szlif pozwala zachować współpraca naszego Uniwersytetu z Uniwersytetem Poczdamskim.

 

Skoro więc ten niemiecki jest z Panem od tak dawna, to co sprawiło, że nie wybrał Pan filologii germańskiej?

Otóż tak się składa, że złożyłem dokumenty również na filologię germańską i kiedy przyszedł czas wybrać między nią a pedagogiką, to moja babcia powiedziała mi, żebym wybrał coś, co mnie kręci, a resztę najwyżej kiedyś nadrobię, więc znowu posłuchałem starszych od siebie.

 

Można zauważyć, że rodzina pełni w Pana życiu bardzo ważną rolę.
To fakt, zawsze na święta i inne okazje rodzinne, kiedy się zbieraliśmy, babcia przygotowywała swoje przysmaki, a my zamiast gadać o pierdołach i powtarzać zasłyszane plotki, rozmawialiśmy o rzeczach dla nas ważnych.

 

Dobrze, dowiedzieliśmy się co nieco o tym, jak działa Pan na uczelni, co w takim razie robi Pan, kiedy ma czas dla siebie?

Pierwsza rzecz jaką robię, kiedy mam czas wolny to rower i “byle przed siebie”. Bardzo też lubię spotykać się z przyjaciółmi i ruszać za miasto, czy to na górskie szlaki, czy nad Jezioro Otmuchowskie. Tak długo, jak możemy sobie pogadać o życiu, jest fajnie.

 

Ludzie, którzy Pana kojarzą, z pewnością mogą o Panu powiedzieć, że jest Pan przykładnym chrześcijaninem. Czy religijność miała wpływ na Pana obecne zainteresowania?

Tak, z pewnością nauczyła mnie ona patrzenia przez pryzmat ludzki, szanowania innych i podejścia fair, bez względu na pochodzenie, wiarę, zawód, orientację. Pamiętam, jak będąc młodym, jeździłem na różne zgromadzenia, gdzie były autokary wypełnione ludźmi różnych nacji, nie potrafiłem się z nimi dogadać, więc wyciągałem gitarę i jakoś to dalej samo popłynęło. Już wtedy się zaczęła ta animacja, grałem w scholi, w grupie teatralnej utworzonej przez ks. Damiana Cebulę, to właśnie moje uczestnictwo w tych aktywnościach sprawiło, że jestem tutaj.

 

Wspomniał Pan o gitarze, może pan dodać coś więcej?

Cóż, wcześniej Pan zapytał, co robię w czasie wolnym, problem polega na tym, że niestety nie mam już tyle czasu co kiedyś. Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby moja „perełka“ miała jakieś zadrapanie, czy nie była nastrojona, a teraz nawet już nie stroi, więc obecnie wyciągam ją tylko od święta, czy to na spotkanie z przyjaciółmi. Do samego grania zachęcili mnie rodzice, którzy zawsze lubili, kiedy po domu roznosił się dźwięk muzyki. Zaczęło się od klawiszy, następnie przyszła pasja do gry na gitarze, a jeszcze później pojawiły się epizody z graniem na fletni pana. Te trzy instrumenty bardzo się przydały w czasach studenckich, kiedy, żeby wrzucić jakiś grosz do kieszeni, podjąłem się gry w zespole weselnym – od „Jesteś szalona“ po „Rudy się żeni“. Oni grają dalej i nadal jesteś w kontakcie.

 

Pytanie na zakończenie. Studenci mogą Pana kojarzyć z przyjaznym nastawieniem, co niektórych może to zaskoczyć ze strony wykładowcy, gdyż częściej jest to relacja typu mistrz-uczeń, skąd to się bierze?

Taka pozytywna relacja między wykładowcą a studentami zaczyna się od wzajemnego szacunku, ale żeby do tego doszło, najpierw sami studenci muszą się ze sobą dotrzeć. Dobra relacja nie wytworzy się również, jeżeli studenci nie będą spędzać czasu z wykładowcą, bo relacje tworzą się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy mamy ze sobą kontakt, a więc na pewno trzeba chodzić na zajęcia, według mnie, najlepiej pokazują to właśnie kursy ogólnouczelniane. Kiedyś przeprowadziłem na jednym roku eksperyment, gdzie podzieliliśmy się na dwie grupy, gdzie z jedną byliśmy ze sobą po imieniu, a z drugą tak bardziej oficjalnie, na koniec eksperymentu, okazało się, że ta pierwsza grupa lepiej przyjęła swoje oceny, ponieważ nie odczuwali presji związanej z utrzymaniem sztywnej relacji. Kluczem do powstania takiej relacji jest więc wzajemny szacunek.

 

Bardzo dziękuję za wywiad, pozostaje mi życzyć dalszych sukcesów w roli wykładowcy.

Ja także dziękuję i chciałbym życzyć wszystkim, aby tak jak ja, chodzili z uśmiechem na twarzy.

 

Rozmawiał Rafał Kalinowski