Aga Poznańska pochodzi z Opola, ma 27 lat i jest autorką bloga Isawpictures. Z Polski wyprowadziła się prawie 10 lat temu, obecnie jest mieszkanką Londynu i dużo podróżuje. Na co dzień pracuje w londyńskiej agencji marketingowej, gdzie wymyśla strategie światowych marek i pracuje z blogerami. Współtworzy projekt Buzzujemy.com i była pomysłodawcą akcji Książka w Podróży. Nam opowiedziała trochę o sobie, swoim życiu i światopoglądzie.

 

Opowiedz naszym Czytelnikom, o czym jest Twój blog 🙂

I saw pictures to blog o Londynie, bo tego miasta tam bardzo dużo. To w nim mieszkam, z niego czerpię inspiracje i o nim piszę. Tylko że jest to też dosyć subiektywny blog, nie suchy przewodnik o atrakcjach turystycznych. Oczywiście staram się pisać o miejscach wartych zobaczenia, ale dużo w nim prywaty, tak sobie myślę. Bo piszę też o życiu w Londynie, tym codziennym, spacerach i chodzeniu na kawę, od której jestem uzależniona. Jest też sporo postów z podróży, bo nosi mnie po świecie. Myślę, że te wszystkie rzeczy łączy fotografia, która jest kluczowym aspektem bloga.

Co jest Twoją siłą napędową w życiu?

Moją siłą jest perspektywa zamieszkania w domku w Portugalii <śmiech>. Wraz z chłopakiem napędzamy się wzajemnie, ale wydaje mi się, że moją siłą? jest moja osobowość, “parcie do przodu”. Powtarzam sobie, że teraz mogłabym wylądować gdziekolwiek na świecie i bym sobie poradziła.

Jesteś zwolenniczką zasady „po trupach do celu”, czy czasem odpuszczasz?

W ogóle nie jestem zwolenniczką takiego myślenia, chyba że chodzi o mojego trupa. Mam do tego tendencje i to raczej właśnie Maciek stara się je stopować. Mnie się całe to korporacyjne życie nie podoba. Choć sama nie pracuję w korporacji, bardzo nie podobają mi się wyścigi szczurów. Staram się w tym w ogóle nie uczestniczyć. Zupełnie do tego wszystkiego nie pasuję. Jestem raczej zwolenniczką dążenia do wykreowania takiej rzeczywistości, w której wszystkim żyje się dobrze i spokojnie. Zwrot o 180 stopni.

Uważasz się za człowieka kreatywnego?

Tak, uważam się za osobę kreatywną, bo wydaje mi się, że kreatywność polega trochę na szukaniu, próbowaniu i tworzeniu, i ja na pewno to robię. To słowo kojarzy mi się z człowiekiem, który rzucił pracę w korporacji i teraz struga sobie rzeczy z drewna w małej chatce. O takiej kreatywności mówię.

Jak wspominasz Opole?

To jest dla mnie trudne pytanie. Ciepło – tak,jak wspomina się dom. Na pewno jest to więc dla mnie specjalne miejsce, ze względu na to, że mieszka tu moja mama. Ale nie chciałabym tu wrócić. Przyzwyczaiłam się do dużych miast i zawsze, gdy wracam do Opola, mimo że wydaje mi się urocze i zmienia się w niesamowitym tempie, jawi mi się też jako małe, jakby blokujące energię. Wszędzie te banki… Jest to dla mnie przytłaczające, ponieważ miasta tutaj, w Anglii, tętnią życiem, nawet tętnią nim jakby… brudno – czasem chodzisz ulicami i masz wrażenie, że jest tu wszystko: stragany, Nigerię, Hindusów, Polaków i jest taki niesamowity miszmasz i to wszystko tak szalenie wibruje. A jak chodzę po takich miastach jak Opole, to mam wrażenie, że tutaj się nic nie dzieje, że te miasta nie oddychają. Tak samo mam, kiedy odwiedzam moją siostrę w Holandii. Ale też widzę np. po Wrocławiu, że młodzi ludzie działają, zakładają kolektywy, rozwijają się, więc mimo że ja z zewnątrz tego nie widzę, jestem pewna, że w jakimś stopniu w Opolu to się też dzieje.

Co sprawiło, że zapragnęłaś wyjechać za granicę?

Jakoś tak mnie zawsze nosiło i wiedziałam, że w Opolu zostać nie chcę, za dużo się książek naczytałam i chciałam choćby do Wrocławia. Później wymyśliłam Paryż, zdawałam maturę z francuskiego, na wszelki wypadek, ale skończyło się na wyjeździe do Anglii, razem z moim byłym chłopakiem, który francuskiego nie znał i chciał zostać nauczycielem angielskiego. Naturalnym wyborem było więc przyjechać tutaj i zacząć pracować i studiować. Fakt, że z pracy dało się normalnie utrzymać, też był na pewno bardzo ważny, choć na początku trudno było tę pracę znaleźć. I mimo że mieszkałam w rożnych miastach Anglii, później w Szkocji, wszystkie drogi prowadzą mnie do Londynu. Bo to tam są możliwości, praca. W Aberdeen, gdzie zrobiłam Mastera, mogłabym pracować w ropie, a to mnie nie interesowało. Szczerze mówiąc, to moja mama zaszczepiła mi tę ideę. Ona sama nigdy nie miała okazji podróżować i zawsze mi mówiła, że mam ją zabierać we wszystkie moje podróże, co staram się czasem robić, gdy mogę. Podróżuję za nią, ona miała takiego bakcyla i może mnie zaraziła.

Co najbardziej podoba Ci się w Londynie? Może są też rzeczy, których w nim nie lubisz?

Podstawową wadą jest to, że dużo czasu tracę na dojazdy. Nie podoba mi się też, że czynsze są takie wysokie. Życie jest tu trudne, ma się wrażenie, że wielu ludzi żyje sobie tutaj trochę jakby w takiej bańce, bo stać ich na chodzenie do restauracji i na kawę. Ja też jestem w tej bańce i tego nie ukrywam, ale staram się być bardziej świadoma. Nie można zapomnieć o tym, że jest tu dużo bezdomnych. Na ulicy, przy której mieszkam, przesiaduje Polak, który złamał sobie nogę i stracił pracę, nie miał ubezpieczenia, bo praca była nielegalna i nie stać go było na czynsz. Teraz siedzi na tej ulicy, bo jest mu głupio wrócić do domu.

A jeśli chodzi o te pozytywne strony, to jest to niesamowite miasto do pomieszkania choćby na chwilę. Ono potrafi bardzo męczyć, ale potrafi też bardzo wynagradzać. Jeśli się coś dzieje, to na pewno znajdziesz to w Londynie. Jeśli chcesz spróbować jakiejkolwiek kuchni świata, to możesz to zrobić w Londynie. Wymyślisz sobie coś naprawdę dziwnego, to tu to znajdziesz. Ludzie mówią, że taki wybór można mieć jeszcze tylko w Nowym Yorku, zawsze tak Londyn porównują i tak go nazywają. Oczywiście za tym idzie też niebezpieczeństwo, że człowiek poczuje się tym sparaliżowany i nie zrobi nic. Jednak jest to niesamowicie kreatywne miasto, co rusz powstaje tutaj nowy projekt. Ja też załapałam tu takiego bakcyla – „Hej, robimy coś? Wszystko jest możliwe!”. Tutaj, jak masz jakiś pomysł, to nikt cię nie wyśmieje, tylko ludzie zaczną zadawać pytania. Nie czujesz się jak ufoludek dlatego, że chcesz robić coś swojego, tylko czujesz wsparcie ludzi. Znajomi z Polski często mówią, że w kraju nie chciano z nimi współpracować ze strachu – np. przed tym, że ktoś ukradnie im ich pomysł czy projekt. Teraz na pewno generalizuję i na pewno nie wszyscy są tacy, ale wydaje mi się, że w tym momencie kontrast między Polską i Londynem jest bardzo duży.

Lepiej czujesz się w towarzystwie Brytyjczyków, czy Polaków?

To zależy od ludzi. Co ciekawe, byłam dwa lata temu na ślubie w Polsce i była tam grupa osób z Niemiec. Byli też moi znajomi z Polski i innych krajów. Tak jakoś wyszło, że cały wieczór spędziliśmy przy stoliku obcokrajowców, rozmawiając po angielsku. Zastanawiałam się, dlaczego…, ale wydaje mi się, że człowiek automatycznie szuka ludzi podobnych mu, bo się czuje bardziej komfortowo, a obcokrajowcy często są bardziej otwarci. Ale np. w Londynie mam dużo znajomych Polaków i ich uwielbiam. Wydaje mi się, że ciągnie nas często do środowisk międzynarodowych dlatego, że są to zazwyczaj ludzie, którzy mają podobne doświadczenia. Nie mam awersji do nikogo ze względu na jego narodowość. Mam uciekać z krzykiem ze sklepu, kiedy pan z turbanem na głowie dokłada mi za darmo pomidory do siatki? Jak jedna strona świata robi się ksenofobiczna, to ja naturalnie idę w tę drugą stronę.

Kiedyś przeczytałam na Twoim blogu, że nazywasz się idealistką. Jak to przekłada się na Twoje życie?

Tutaj w grę wchodzą też moje poglądy polityczne, ale jest to również kwestia mojej osobowości. Na pewno jestem bardzo empatyczną osobą – ta cecha charakteru nie pozwala mi być obojętną, ale też staram się nie być naiwną. Całego świata nie zmienię, ale mogę chociaż zmieniać siebie. Stąd wziął się wegetarianizm, chociaż nie jestem przeciwna jedzeniu mięsa, tylko problem leży dla mnie w masowej konsumpcji i zatruwaniu przy tym środowiska. Tak samo jest z lumpeksem i ciuchami, które się marnują. Dlatego też spotykam się z innymi ludźmi, żeby poznać kogoś ciekawego, nauczyć się czegoś nowego, wzajemnie się wspierać. Mój idealizm wypływa z samoświadomości, ale nie jestem na tyle naiwna, że nie wystarczy się wszystkim zamartwiać, ale łatwiej coś zrobić jak się ma na to kasę?. Mój pomysł jest taki, żeby najpierw na to samemu zarobić i zacząć zmieniać ten swój mały świat, a potem zobaczyć, jak wszystko wyjdzie. Dlatego np. powstał mój projekt Lumpeks, w którym nie rozdajemy ubrań za darmo, tylko je sprzedajemy.

Jak wyobrażasz sobie siebie za dwa lata?

Myślę, że za dwa lata już mnie nie będzie w Londynie. Gdzie będę – nie wiem. Gdybym mogła wybrać, idealnie byłoby wylądować gdzieś w Stanach albo w Australii. A potem zobaczymy!

Czy jest coś, co chciałabyś przekazać naszym Czytelnikom?

Żeby się nie bali czegoś robić i próbować. Wydaje mi się, że to jest najważniejsze. Tego nauczyłam się w pracy i to mi dało moją pracę. Tako sobie myślę: taka dziewczynka z Opola, pojechała sobie, a teraz zarządza agencją marketingową. I tu nie chodzi o to, że się chwalę, tylko o to, że to jest możliwe. Jeśli ktoś ma determinację i odwagę to przynajmniej sobie nie zarzuci, że nie spróbował i czegoś się nauczy, albo odkryje jakąś inną możliwość. Przynajmniej ja tak staram się żyć.

Linki do projektów Agi:
www.isawpictures.com
buzzujemy.com

www.decobazaar.com/lumpeks-londyn
ksiazkawpodrozy.com