Urlyk, syn Hertela, zasiadał właśnie na ogromnym inkrustowanym tronie wysadzanym kryształami. Oblicze jego, srogie i groźne, składające się z kwadratowej szczęki i gęstego zarostu, obecnie przedstawiało niezadowolenie. Władca się nudził, nudził się bardzo. Miał niespełna 30 lat, a już podbił terytoria wszystkich swych sąsiadów, wszelkich wrogów zmiażdżył tak, jak karalucha miażdży się butem. Zbudował mocarstwo, któremu niegroźna była żadna armia; handel i ekonomia również szły dobrze.
  Królestwo swe oparł na filarach tak masywnych, jak dla wiatru masywna jest góra – choćby targał nią huragan, choćby tornado przez nią przeszło, to góra pozostanie nieugięta, nie ruszy się nawet o krok, nie przechyli, nie przewróci. Nie dziwi więc, że Urlyka obwołano mianem króla nad królami – w połowie swego żywota osiągnął szczyt, na który inne dynastie musiałyby wspinać się pokoleniami.
  Monarcha westchnął przeciągle. Ile to już lat minęło, odkąd poczuł dreszcz emocji? Sukces, do którego tak zawzięcie dążył, okazał się klątwą, istną torturą. Brakowało mu celu, pozostała tylko pustka.
– Czy coś się stało, mój Panie?
  Król leniwie podniósł wzrok. Przechylił głowę i spojrzał na swego doradcę, niejakiego Niziołka, którego nadworni lubili niekiedy zwać Pachołkiem. Z panem swym spędzał bowiem więcej czasu niż powinien, przez co w chwilach największej złości Urlyka stawał się jego przypadkową ofiarą, pachołkiem właśnie. A doradca był z niego przeciętny. Podsuwał wiele propozycji, lecz tylko nieliczne były słuszne i godne wysłuchania. Ale jedno syn Hertela musiał mu przyznać – był wierny jak pies. W każdym kryzysie i w chwilach tryumfu, zaraz obok żony, przy władcy zawsze stał Niziołek. I choć zrazu król tego nie dostrzegał, to po kilku przeżytych zamachach zdał sobie sprawę, że bez zaufanych przyjaciół długo nie pożyje; na własnej skórze przekonał się, że ze szczerą przyjaźnią równać się może tylko nieśmiertelność.
– Panie, widzę, że coś cię trapi – zagaił raz jeszcze doradca, gdyż król się zamyślił i nie odpowiadał.
– Pustkę czuję, i frustrację z nią związaną. W swej zachłanności zrobiłem to, co winienem był robić całe życie. Pozostało mi siedzieć tu, na tronie, i męczyć się monotonią.
– Czyżby? – Niziołek uniósł pytająco brew. – Zabawne, Wasza Wysokość, lecz jak dla mnie roboty masz w bród, a lenisz się, jakbyś cierpiał niebywałe bóle żołądkowe.
  I nagle w oczach władcy pojawił się błysk.
– Twierdzisz, że mam jeszcze jakieś powinności do spełnienia? Mówże więc, mówże szybko!
– Ano, jak mówiłem, powinności masz sporo. Zbudować państwo łatwo, ale żeby je utrzymać, to już sztuka, która nie każdemu wychodzi. Może lepiej wyjdź, Panie, z pałacu, wypytaj poddanych, czego im trzeba, a zobaczysz, ile jeszcze przed tobą zostało do zrobienia.
  Ten jednak prychnął.
– Prosty lud, to i problemy niewielkie. Pomniejsi urzędnicy zajmują się tymi sprawami, ażebym ja nie musiał. O nie, zostałem stworzony do czegoś większego niż zaganianie świń do koryta. I uważaj lepiej, co mielisz tym swoim jęzorem, bo ci go niechybnie utnę!
– Panie, poddani to nie tylko chłopi, lecz również mieszczaństwo. Może wesprzesz finansowo cechy kowalskie bądź zostaniesz mecenasem dobrze zapowiadających się artystów?
– Błahostki. Rzucę kabzą, pieniądz wysypię, a po chwili znów doskwierać mi będzie nuda.
Zawiedziony Niziołek podrapał się po głowie. Oblizał wargi i przestąpił z nogi na nogę, chwilę rozmyślając. Król jak na złość machał ręką na wszystko, co usłyszał. I jak nakłonić kogoś takiego do działania?
– Cóż, Wasza Wysokość, mam rozwiązanie. Jak widać nudzisz się teraźniejszością…
  Teraz Urlyk nie wytrzymał i ze złości uderzył pięścią w złoty podłokietnik. Zacisnął zęby, a policzki zalała mu purpura.
– Naszło cię na mówienie oczywistości?!
– Panie, proszę, wysłuchaj mnie do końca – powiedział urzędnik błagalnym tonem. – Bez wątpienia udało ci się zawładnąć teraźniejszością, lecz przyszłość nadal stoi przed tobą cała do podbicia.
  Król widocznie nie rozumiał sensu wypowiedzi, co okazał przez ostentacyjne zmarszczenie brwi. Zdenerwował tym zachowaniem Niziołka, który w panice począł tłumaczyć, co dokładnie miał na myśli. Groźba odcięcia języka, choć rzucona od niechcenia, wciąż pozostała zakotwiczona w podświadomości biednego doradcy.
– Nie masz pewności, że twoje królestwo będzie trwać wiecznie. Musisz ją sobie zapewnić. Spodziewasz się synów, czyż nie? Skąd możesz wiedzieć, jak ich ukształtować, by dorobku twego nie roztrwonili?
  Tym razem Niziołek prawił mądrze, a przynajmniej tak uznał Urlyk. W istocie spodziewał się synów. Trzech, jak to mu wieszczka przepowiedziała, bądź dwóch, jak stwierdził nadworny medyk. W każdym razie faktem było, iż żonę miał ciężarną. O tak, Urlyk powinien się dowiedzieć, co wpoić synom, nim spocznie w królewskim grobowcu. Z rozrzewnieniem wrócił myślami do swego ojca Hertela. Ów wiedział doskonale, że jego potomkowi przydadzą się przede wszystkim zdolności militarne. Jednak czasy się zmieniły i wojsko, z uwagi na brak godnego przeciwnika, obecnie nieczęsto miało pole do popisu. Król nad królami stał więc przed niemałym dylematem.
  Nieoczekiwanie zaklaskał nader ucieszony.
– Teraz toś mnie zaciekawił. Mów zatem, jakie kroki powinienem poczynić.
  Doradca wyprostował się dumnie, uradowany tym, że wreszcie zainteresował swego władcę.
– Proponuję zapytać o radę wieszcza. Przepowie on czasy, które nastaną. Pomoże nam to ocenić, jakie umiejętności przydadzą się spadkobiercom twego majestatu. Niedaleko zamku, w środku boru mieszka znany wzdłuż i wszerz naszej krainy wieszcz Ruman. Nie zaszkodzi poprosić go o wróżbę.
– Tak sądzisz? – Jego Wysokość zagryzł paznokieć.
  Pomysł z pozoru niegłupi, aczkolwiek budzący sporo wątpliwości. Radzenie się wieszczy, choć popularne, często działało jak miecz obosieczny. Wszak niejeden władca zakończył rychło karierę, ba, nawet żywot, ślepo pokładając wiarę w słowa jasnowidzów.
  Mimo to monarcha odstąpił od tronu i, otrzepawszy czerwony płaszcz, gestem ręki nakazał Niziołkowi za sobą podążyć. Kiedy opuszczali zamek, słońce górowało na niebie. Wzięli ze sobą jeszcze dwóch strażników i udali się do chaty jasnowidza. Urlyk ubrany był w pozłacany napierśnik i królewskie szaty, lecz nie miał korony tudzież innych insygniów władzy. Niziołek nosił luźne materiałowe pończochy i ciemny kaftan, zaś gwardziści wędrowali zakuci w zbroje.
  Chata słynnego wieszcza Rumana znajdowała się pięć mil za granicą boru. Choć zbudowano ją z myślą, aby zlewała się z otoczeniem, maskowała jak płaz skryty przed drapieżnikiem, to obowiązek swój pełniła marnie. Sklecona bez namysłu z drewna, lin i kamieni, porośnięta mchem, cudem się jeszcze nie rozpadła – takie sprawiała wrażenie. Przez szerokie szpary w ścianie dostrzec można było wnętrze. Monarcha wypatrzył twardą pryczę, szafę z przyprawami (chyba) oraz kocioł zawieszony nad ogniem pośrodku mieszkania.
– Gdzieżeś mnie zaprowadził, Niziołku?! Po tym, co teraz widzę, mam wątpliwości, czy zaszczycić wieszcza swoim majestatem!
– Wasza Miłość, proszę, daj szansę. Nieraz imię tego wróżbity obiło mi się o uszy i sądzę, że nie bez powodu. Zresztą jesteśmy już na miejscu, nierozsądnie byłoby teraz zawrócić.
– Nierozsądnie to jest pytać się o radę człeka, co to jak zwierzę żyje – odburknął król. Zapukawszy w zmurszałe drzwi, nie czekając na odzew, wkroczył do środka niby-chaty.
  Wieszcza Rumana zastali gotującego śmierdzący napar w kotle. Jasnowidz, choć mieszkał źle, to nosił się dobrze – ubrany akurat w lekkie, przewiewne odzienie, z niedźwiedzim futrem w formie płaszcza na chłodniejsze dni. Zwrócił się do przybyłych z serdecznym uśmiechem:
– Ach, witam gości. Co was do mnie sprowadza? Potrzebujecie wróżby, porady, maści na zdymki bądź kurzajki?
  Urlyk ani myślał się odezwać. Wodził wzrokiem, taksował domownika i jego mieszkanie. Inicjatywę musiał tedy przejąć pomysłodawca całej wyprawy.
– Potrzebujemy pomocy, drogi Rumanie. Wróżby, i to odległej.
– Rozumiem – gospodarz kiwnął głową. Słuchał dalej.
– Jegomość po mej lewicy to król nasz ukochany, Urlyk, syn Hertela, we własnej osobie.
  Ruman przyjrzał się, po czym rozpoznał w obliczu wskazanego mężczyzny swego władcę. Skłoniwszy się, oddał należną mu cześć. Urzędnik kontynuował.
– Bardzo chciałby poznać przyszłość swego kraju i czasy, jakie wkrótce nastaną. Pragnie wiedzieć, co się będzie liczyć na świecie za dziesiątki lat. Twarda ręka, a może lisia przebiegłość? Prosimy więc, Rumanie, przepowiedz dla nas przyszłość, a obsypiemy cię złotem.
– Och, mój drogi – jasnowidz prychnął zdenerwowany. Na wieść o sowitej zapłacie poczuł się nieswojo. – Do głowy by mi nie przyszło, aby żądać zapłaty od naszego króla. Swą usługę wykonam za darmo i to z wielką przyjemnością.
– A zatem wykonaj – ozwał się monarcha, naraz przejmując inicjatywę. – Jeśli mnie zadowolisz swą pracą, wówczas uznam, żeś zasłużył na zapłatę, którą przyjmiesz bez dyskusji.
– Naturalnie, mój Królu.
  Wieszcz zgarnął z półki garść składników – kolorowych proszków, roślin i płynów. Szybkim ruchem wrzucił je do gara z wrzącą wodą i zamieszał. Wkrótce z wnętrza naczynia zaczęło dochodzić bulgotanie, kocioł jakby bekał przeciągle. Dźwięki gotowanej… zupy? wywołały ciarki na plecach zgromadzonych. Gwardziści stojący w progu wymienili spojrzenia. Król wraz z doradcą stali tymczasem, bacznie wpatrzeni w ruchy gospodarza. Jasnowidz przyłożył nos do wywaru i głęboko się zaciągnął.
– O tak, tak, widzę – bełkotał wpatrzony we wrzącą taflę. – Królestwo nasze mniejsze dwukrotnie. Ludzie ze szkłami na oczach. Wiele tomiszczy, wiele słów na papierze. Wojny zastąpione mową, słowami. Nikt z bronią nie chodzi, nikt nie krwawi zraniony, każdy ginie w objęciach starości. Brak zagadek, zabobonów, panuje zrozumienie i nauka!
  Ruman zatoczył się chwiejnie na nogach. Widać wróżenie stanowiło wyczerpujące dlań doświadczenie.
– Słyszałeś wróżbę, mój Królu. Mam nadzieję, żeś rad.
– Słyszeć słyszałem, lecz pojmować nie pojmuję. Chcesz mi powiedzieć, że siła przegra z wiedzą, miecz z książką, nóż z piórem?
– Najwidoczniej.
– Teraz już wiesz, wspaniały Urlyku – doradca złapał za ramię władcę – czego musisz nauczyć synów. Wpoić im, że wiedza to siła nad wszelkie siły.
  Syn Hertela ziewnął nieprzekonany, ale się nie wykłócał. Wraz z podwładnymi opuścił chatę i ruszył w stronę pałacu. Zatrzymał się jednak w połowie drogi.
– Nie wierzę – zaczął, wyjąwszy miecz z pochwy. – Nie wierzę, by tężyzna fizyczna przegrała z umysłem. Wszak uczeni słabi są z natury. Nawet gdyby racja stała po ich stronie, to osiłek bez trudu narzuci im swoją wolę.
– Ja również byłem zdziwiony, mój Panie, lecz pomyśl tylko. Nie chodzi o to, żeby komuś narzucać swój pogląd, ale by przekonać go do swych racji. Wówczas siła i miecz tracą na znaczeniu.
Monarcha owinął kosmyk brody wokół palca. Gorączkowo analizował słowa doradcy, mimowolnie się z nim zgadzając. To, co twierdził Niziołek, miało jak najbardziej sens, aczkolwiek w sercu króla wciąż tkwiła niepewność.
– Wrócimy do wieszcza – ogłosił bezceremonialnie. – Wypytamy go o późniejsze czasy. Może to w nich kryją się odpowiedzi na targające mną wątpliwości.
  Poddani jęknęli, lecz uczynili, co król nakazał. Po niespełna kwadransie marszu na powrót stanęli u progu lichej chaty. Wieszcz akurat, klęcząc, wyrywał chwasty w swoim dzikim ogródku. Niezdziwiony przywitał ponownie króla i jego świtę z jeszcze większą werwą w głosie.
– Czego tym razem pragniesz, mój Królu? – zaczął pierwszy, gdy masywny cień władcy przysłonił mu słońce.
– Byś przepowiedział czasy po erze pióra. Co się stanie ze światem, gdy ludzie odejdą od ksiąg, a oświecony umysł zostanie przyćmiony?
  Ruman, obróciwszy się tyłem do rozmówcy, śmiał ostentacyjnie przewrócić oczyma. Wparował do chaty wraz z gośćmi i przyszykował się do wróżenia. Sięgnął po składniki – inne tym razem – a osmalony kocioł zastąpił większym egzemplarzem. Upłynęło trochę czasu, nim wywar zdążył się zagotować, ale wreszcie wieszcz Ruman ostatni raz zamieszał w kotle i przyłożył doń pomarszczony nochal. Przez chwilę wdychał opary, potem jego źrenice rozszerzyły się, wpatrzone w obraz jawiący się w bladotęczowym roztworze. Ujrzawszy, jaka przyszłość czeka lud Urlyka, jął mówić prędko:
– Krwawa, krwawa epoka nastanie. Mądrość i pokój znikną ze świata. Pomniejsze kraje żyć będą pod butem mocarstw dzierżących broń zdolną niszczyć całe miasta. Żołnierze odejdą od mieczy i włóczni. Uśmiercać zaczną na odległość dalszą niż strzał z najlepiej wyważonej kuszy. Nastanie era strachu, era buntów i walki o wolność!
  Po wygłoszeniu swych wizji mężczyzna niebezpiecznie zachwiał się nad ogniskiem. Byłby upadł twarzą w płomienie, lecz ostatecznie doczłapał do ułożonej z belek ściany i oparł się o nią oburącz. Królewski urzędnik wyraził troskę, lecz sam monarcha nawet nie zwrócił na to uwagi, w pełni skupiony na słowach wieszcza.
– Ha! – wrzasnął tryumfalnie Urlyk. – Wiedziałem, po prostu wiedziałem. Nigdy bym nie uwierzył, że broń odejdzie w zapomnienie. Za dobrze znam życie, ot co.
– Zaiste, mój Królu, twoje przeczucie cię nie zawiodło – wyrzęził wróżbita, nadal chwiejąc się na nogach. Spoglądał na ziemię, a oczy miał przymknięte, zupełnie jakby próbował zasnąć.
– Rumanie, czy wszystko w porządku?
– To nic. Lekko zakręciło mi się w głowię. Raz-dwa i wrócę do siebie.
– No – król klasnął w dłonie. – Skoro skończyliśmy, to możemy wracać na dwór. Trzymaj się, Rumanie, bądź zdrów i oby ci się darzyło. Nazajutrz oczekuj posłańca z mieszkiem.
  Co powiedziawszy, goście opuścili chatę i swoje kroki skierowali prosto na zamek. Dwóch zbrojnych za pozwoleniem zdjęło hełmy, gdyż od wędrówki w pełnym słońcu pod płytowymi pancerzami zaczęli przeżywać powolne katusze. Urlyk pogwizdywał raźno, doradca dreptał tuż za nim.
  Świta westchnęła z ulgi na widok ukazujących się na horyzoncie fragmentów murów zamkowych i miasta pod nimi. Jakże wielkie musiało być ich rozczarowanie, kiedy kolejny raz przyszło im się zmierzyć z kapryśnym humorem władcy. Ten przystanął bowiem znienacka, aż Niziołek wszedł w jego plecy, przewrócił się i upadł na ziemię. Pończochy miał teraz zakurzone, ale to nic w porównaniu z bólem, który dokuczliwie pulsował w jego krzyżu.
– Co się stało, Wasza Miłość? – jęknął, masując obolałe miejsce.
Urlyk przez moment nie odpowiadał, jakby był w jakimś transie. Gwardziści już zaczęli panikować, rozglądać się i marszczyć czoła, gdy wtem dobiegły ich nowe rozkazy. Drgnęli jakby rażeni piorunem.
– Zawracamy – obwieścił monarcha. Obrócił się i utorował sobie drogę między podwładnymi.
– Panie, ależ dokąd?
– A jak myślisz, drogi mój Niziołku? Do wieszcza idziemy.
– Ale… po co? – dopytywał się urzędnik. – Przecież uzyskałeś odpowiedzi na trapiące cię pytania. Czyż nie, mój panie?
– Tak to prawda. Lecz wpadła mi do głowy inna myśl. Wieszcz sam powiedział, że nastanie era buntów i wolności. I stąd nowe wątpliwości, co targają mym sercem. Gdzie te bunty, przeciwko komu? Jeżeli memu królestwu pisane jest pogrążyć się w chaosie, to muszę wiedzieć, jak temu zaradzić i ostrzec mych synów.
– Obawiam się, iż zbyt dalekie problemy rozpatrujesz. Nawet gdy poznasz powód i przedsięweźmiesz działania, zanikną one pod wpływem decyzji twych wnuków i prawnuków. Ba, może nawet wydarzenia te nastaną dziesiątki pokoleń po twojej śmierci. Choćbyś chciał, Panie, nie masz wpływu na przyszłość tak odległą.
  I wtem król znów się zatrzymał, a urzędnik po raz kolejny uderzył w jego plecy. Szczęściem tym razem pozostał na nogach, masował jedynie obolały nos. Skrzyżował spojrzenie ze srogim obliczem władcy.
– Nie przypominam sobie, abym pytał cię o zdanie, Niziołku – Urlyk zgromił urzędnika, a od samego tonu głosu i jego ciężkości wszystkich ze świty przeszły ciarki.
– Wybacz, Panie, nie chciałem…
– Skoroś taki chętny do pogaduszek, to pójdź lepiej przodem do wieszcza i zaanonsuj moje przybycie. No już, na jednej nodze!
  Biedny doradca wykonał rozkaz, bo jaki miał też wybór? Gnał do wieszcza tak, że aż pozostawił za sobą ślad opadających pyłków. Za śladem tym podążyli zbrojni oraz monarcha. Kiedy wreszcie trop urwał się przy znanej im dobrze chacie, spostrzegli, iż drzwi stoją dla nich otworem, a poczciwy Ruman jest już w trakcie warzenia mikstury. Widać sięgnął po ostateczność, gdyż niemal wszystkie dostępne pojemniki w jego domu leżały opróżnione. Kocioł był jeszcze większy niż poprzednio, chyba największy, jaki Urlyk kiedykolwiek widział.
  Żeby nie denerwować i nie dekoncentrować jasnowidza, do środka wkroczyli w miarę cicho, choć nie było to łatwe z uwagi na chrzęszczące pancerze gwardzistów. Niziołek przywitał ich gestem. Kiwnęli głowami w odpowiedzi. Czekali w ciszy i zadumie dobry kwadrans, może dłużej, aż wreszcie coś niedobrego odwróciło ich uwagę.
  Z nagła Ruman odstąpił od kotła i począł gorączkowo kaszleć. Próbował coś wyrzec, lecz nabawił się zadyszki. Zaraz potem zatoczył się i opadł z hukiem na drewniane krzesło. Mebel zaskrzypiał i aż dziw, że nie załamał się pod siłą, na jaką został wystawiony. Przyboczni króla na jego zawołanie popędzili mężczyźnie na pomoc. Ułożyli go prosto na stołku, ażeby się nie przechylił i nie upadł na posadzkę.
– Czy wszystko w porządku, Rumanie? Wyglądasz jak siedem nieszczęść i tak też zapewne się czujesz – ocenił władca i ułożył dłoń na ramieniu gospodarza w geście troski.
  Postać jasnowidza przedstawiała się teraz nieciekawie. Wyglądał marnie, miał pomarszczoną twarz, szkliste oczy, a z otwartych ust ciekła mu ślina. Ruman ujął czoło w dłonie, trząsł się jak osika. Postronni nie wiedzieli, czy to ze zmęczenia, czy może z czegoś innego. Opatulili go więc ciasno w niedźwiedzi płaszcz i postawili bliżej ogniska. Zaintrygowany Niziołek spojrzał do kotła, ciekawy, co też takiego ujrzał wróżbita. Upadek królestwa? Na nic lepszego wpaść obecnie nie mógł.
  Wkładając głowę do naczynia, poczuł, jakby wchodził do ciemnej groty. I nagle doznał zaskoczenia, ba, został nim wręcz uderzony. Gdzie ciecz, gdzie bulgot, gdzie przykra woń roztworu?! Przecież zupa nie mogła tak szybko wyparować.
  Czubkiem nosa musnął ciemność, która w dotyku zdawała się płynem. Z podekscytowania zamoczył w niej całą dłoń, następnie drugą a wkrótce całą twarz. Jak się okazało, gotowana mikstura przybrała zupełnie czarny kolor i, co intrygujące, utraciła ciepło, choć kocioł wciąż był ogrzewany od spodu.
  Doradca zastanawiał się, jakie złe siły mogły napaść na dobrodusznego Rumana i wnet pojął, w czym tkwił cały sęk. Otóż… otóż… Niziołkowi myśli nie chciały ułożyć się w jedną całość, ale już wiedział, iż patrzy na to, o co król zapytał. Czasy po erze krwi, strachu i wyzwolenia przedstawiały się właśnie w ten sposób.
– Co, Niziołku, pić ci się zachciało? – zadrwił Urlyk, jednym ruchem wyciągnąwszy głowę podwładnego z wnętrza naczynia. – Stałeś długo w tej pozycji. Gadaj, coś zobaczył?
– P…Panie – szepnął urzędnik, jego ciałem zawładnęły niekontrolowane drgawki. – Ujrzałem wróżbę, którą zapragnąłeś poznać. Co czeka ludzkość i znany nam świat? To samo, co w kotle, Urlyku, co w kotle. A kocioł nasz czarny jest w środku i tak jakby… pusty.


Autor: Andrzej Fijałkowski
Grafika: pixabay.com