Polski rynek gier komputerowych jest bardzo bogaty – mamy wiele mniejszych lub większych firm, posiadamy również całkiem sporą infrastrukturę. Jednak polskie tytuły nie mają jakieś wielkiej renomy. Dlaczego? Na to składa się wiele czynników.

Gdyby tak cofnąć się w czasie, można by zauważyć, że polskie gry mają całkiem długą i burzliwą historię. Pierwsza z nich, Marienbad, została stworzona przez Witolda Podgórskiego. Była oparta na bardzo prostej mechanice przesuwania zapałek po ekranie, a działała na komputerze Odra 1003. Marienbad powstało w 1962 r. – stosunkowo wcześnie jak na ówczesny rozwój technologii. W dalszych latach można wyróżnić kolejne kamienie milowe w rozwoju polskich produkcji – Web Master i Strażników kosmosu. Obie gry powstały w latach 80 XX w., już na bardziej zaawansowanym sprzęcie. Nie zmienia to jednak faktu, że były to dokładne kopie innych, szerzej znanych gier, np. Web Master jest podróbką znanego Pac Mana.

Niestety gier nie było na rynku zbyt dużo. Czasy PRL-u przyhamowały ich rozwój, a ludzie musieli uciekać się do kupowania piraconych na potęgę produkcji, które trafiały do Polski ze zgranym „ruskim spolszczeniem”. Co to oznacza? Ich polonizacją zajmował się ktoś z Rosji, najczęściej jedna osoba. Podkładała głos pod wszystkie postacie, próbując zmieniać jego ton, a tłumaczenie tekstu miało rosyjskie naleciałości i zawierało sporo błędów. Jednak ludzie kupowali tego typu gry, bo przecież lepsze takie spolszczenie niż żadne. Szczególnie że w tamtych czasach nie istniało żadne studio mogące zająć się profesjonalną polonizacją, więc osoby chcące zagrać musiały sobie jakoś radzić. Dziś zapewne forma ta nie przeszłaby do powszechnej sprzedaży – zostałaby wyśmiana i uznana za absurd.

To był początek całkiem bogatej historii. Na największy sukces trzeba było jednak poczekać do 2006 i 2007 r. Wtedy to na półki sklepowe trafiły gry Call of Juarez od firmy Techland oraz Wiedźmin od CD Projektu. Obie produkcje dały początek wielkim markom mającym swoich fanów po dziś dzień. Można być pewnym, że właściwie te dwa tytuły sprawiły, że polski rynek gamingowy został zauważony na świecie po raz pierwszy. Produkcja firmy Techland szczególnie zaskarbiła sobie fanów w Stanach Zjednoczonych – i nic dziwnego, wszakże była utrzymana w klimacie westernu. Z kolei Wiedźmin zyskał popularność głównie w krajach Wschodu.

Skutkiem skoku popularności pojawiły się (i pojawiają się dalej) nowe firmy produkujące gry, znane na całym świecie. The Farm 51, Vivid Games, CI Game (znane kiedyś jako City Interactive) to tylko kilka z dziesiątek przykładów.

Niestety jednak w ostatnich latach polski rynek gier zepsuł swoją reputację. Przyczyniły się do tego ostatnie największe produkcje, które – łagodnie mówiąc – nie spełniły oczekiwań graczy. Cyberpunk 2077, gra mająca stać się kolejnym kamieniem milowym w branży, o której miało się mówić przez lata – okazała się totalną klapą. Mimo że była wydana pod koniec 2020 r., do dziś odbiega stanem od tego, co zostało obiecane oczekującym na nią fanom. Brak jej dobrej optymalizacji i podczas rozgrywki pojawiają się liczne bugi. Z kolei Dying Light 2 zawiodło graczy tragiczną fabułą – bardzo prostą i przewidywalną. Stało się tak mimo tego, że w tworzeniu jej brał udział Chris Avellone – człowiek, który był głównym projektantem fabuły gier Fallout oraz Baldur’s Gate, które były mocno chwalone za ten element. Choć ostatecznie, przez oskarżenia o molestowanie, Avellone został usunięty z zespołu DL2. Natomiast sami twórcy podczas zapowiedzi chwalili się głęboką i wielowątkową historią zależną od decyzji gracza. To przykład tego, jak producenci oszukują potencjalnych kupujących – niestety kolejny z naszego kraju. Skutki takiego chwytu było widać w zagranicznych recenzjach.

Taki spadek reputacji zdecydowanie zaszkodził polskiej branży gier, szczególnie że nie jest zbyt znana, więc musi zaciekle walczyć o atencję. Ma mocną konkurencję w postaci np. Chin, Niemiec czy Stanów Zjednoczonych Ameryki. Gry muszą umieć przebić się do świadomości odbiorcy. Jeśli tego nie robią, cierpi na tym krajowy rynek. Co prawda odpowiedzialność za porażkę Cyberpunk 2077 czy Dying Light 2 można zrzucić np. na decyzje zarządu firm, ale tak czy siak ostateczną ocenę przyznają gracze, poprzez m.in. punktacje na różnych serwisach czy recenzje, co odbija się na całym zespole.

Czy jednak jest sposób na to, by przywrócić dobre imię? Bez wątpienia. Trzeba uważać na jakość przyszłych produkcji – dobrze, że pewne kroki są już w tym aspekcie poczynione. CD Projekt chociażby zmienił silnik gry na lepszy – dzięki temu wiele problemów, związanych np. z optymalizacją, powinno zniknąć. Silnik, z którego korzystają aktualnie (Unreal Engine 5) jest o wiele lepiej przystosowany do obecnych standardów w zakresie projektowania świata i grafiki.

Oprócz strony technicznej, również atmosfera w firmach gamingowych jest kluczowa dla tworzonych projektów. Swego czasu wypłynęły skandale dotyczące przedmiotowego traktowania pracowników CD Projektu. To bardzo mocno odbiło się na wizerunku firmy w mediach, a – jak wiadomo – w internecie nic nie ginie. Jednak, według podanych oficjalnie informacji, wiele w tym aspekcie już się zmieniło. Z kolei Techland dokonał licznych roszad z powodu doniesień o żelaznej ręce dyrektora firmy Pawła Marchewki. Pozostaje tylko kilka pytań: jaki wpływ na rynek gamingowy będą mieć te zmiany, czy są wystarczające, i czy dzięki tym działaniom skutecznie poprawi się reputacja polskich firm.

Autor: Mateusz Gruchot
Grafika: pixabay.com