Wilcze oczy. Miała wilcze oczy. Podpowiadała mi to intuicja, mimo iż nigdy nie widziałem jej z bliska. Wyobrażałem sobie, jak lśniły w blasku księżyca za każdym razem, kiedy wychylała się nieco zza drzewa, gdy tylko zostawiałem gazetę na ganku i opuszczałem go, by udać się na spoczynek. Kiedy się pojawiła? To bardzo dobre pytanie. Zawsze przychodziła o tej samej porze, lecz nigdy nie wychodziła z ukrycia.

Żyję na odludziu, z dala od wścibskich spojrzeń. Pięć kilometrów dzieli mnie od najbliższej cywilizacji i jedynym towarzystwem, jakie mam, są wiatr oraz szumiące od czasu do czasu liście. Żadnych ptaków czy zwierząt – martwa cisza. Dlatego nie zajęło mi wiele czasu, aby zauważyć czyjąś obecność.

Za pierwszym razem w ogóle jej nie widziałem, ale wyczułem zmianę w otoczeniu. Gazeta informowała o kolejnych zaginięciach zwierząt i ptaszkach, które przestały ćwierkać babuszce o poranku. Wtedy to wzmógł się wiatr i, jakby chcąc skierować moją twarz w tamtą stronę, popłynął w kierunku drzew. Wówczas domyśliłem się, że to właśnie stamtąd musi pochodzić spojrzenie, które na sobie czułem, ale zrzuciłem winę na wyobraźnię. Las mnie nie przerażał, jednak zdarzyło się parę razy, że moja paranoja brała górę. Zawsze na takie wypadki na ganku leżała strzelba, żeby wystraszyć intruzów.

Następny taki przypadek zdarzył się kilka dni później i tym razem byłem przekonany, że coś jest nie tak. Odprawiałem swój codzienny rytuał czytania gazety, bo choć nie znosiłem towarzystwa ludzi, to chciałem być na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami. Ta sama pora, te same okoliczności. Tym razem wychyliłem się zza ganku i zbliżyłem nieco do lasu. Wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Nie w całej okazałości, ponieważ siedziała na gałęzi i chowała się za liśćmi, jednak udało mi się dostrzec pomiędzy nimi kobiecą sylwetkę. Nic na sobie nie miała, a jej jasne ciało dało się dostrzec pośród ciemności. Zobaczyłem jej oczy, które od tamtej pory miały spędzać mi sen z powiek. Chciałem wiedzieć, jakiego były koloru, jaki miały odcień, jak się zmieniały w zależności od pogody, jakie plamki brukały ich czystość. Byłem podekscytowany, lecz szybko doprowadziłem się do porządku i schowałem swoją fantazję głęboko w zakamarkach umysłu. Na tamtą chwilę zostawiłem ją w spokoju – skoro ona mi nie wadziła, ja jej również nie.

Miałem wrażenie, że w pewnym sensie zawarliśmy pakt. Im częściej zaszczycała mnie swoją bierną obecnością, tym mniej się temu opierałem. Nawet zacząłem łaknąć jej towarzystwa. Była zdystansowana, nie dawała w jakikolwiek sposób znać o swoim przybyciu – stała się idealnym lekarstwem na moją samotność. Na początku zachowywałem pozory, mimo iż zapewne domyślała się, że już wiem. Każdego wieczora czytałem lokalną gazetę, czasami popijając kawę, jeśli akurat byłem spragniony. Wizyty stawały się coraz częstsze, aż w końcu nie było dnia, kiedy jej oczy nie obserwowały mnie o późnych porach.

Zawsze siedziała albo na gałęzi, albo za drzewem, a ja tylko mogłem wyobrażać sobie, czy przyglądała mi się niebieskimi, zielonymi czy szarymi tęczówkami? Nie mogła mieć pospolitych brązowych, nie z takim urokiem w sobie. Nikt tak wyjątkowy nie miałby takiej obrzydliwej barwy. Nijakiej i bez wyrazu.

Pewnego razu postanowiłem ją bliżej poznać i zdecydowałem się zrobić to za pomocą przynęty. Nie wiedziałem, co lubi, więc na początek zdecydowałem się na ciastka. Wszyscy przecież kochają słodycze. Zostawiałem je na ganku na noc, ale szybko okazało się to bezcelowe. Nie była na tyle odważna, żeby podejść tak blisko albo nie odczytała poprawnie moich intencji – co było całkiem możliwe.

Stawiałem stolik z jedzeniem bliżej drzew, ale to również nie przyniosło efektu. Inne przysmaki też jej nie skusiły, a raz, jak się zbliżyłem za bardzo, uciekła w głąb lasu. Kończyły mi się pomysły, więc podjąłem się ostatniej próby – udałem się na polowanie.

Wziąłem strzelbę i ustrzeliłem najlepszego ptaka, jakiego byłem w stanie znaleźć. Nie było to proste, zważywszy na to, że było coraz mniej zwierzyny w tych okolicach. Oskubałem go ze wszystkich piór i upiekłem. Byłem dość dumny ze swojego prezentu oraz prawie pewny, że jej się spodoba. Pochodziła z lasu, więc musiała być mięsożerna. Oczywista konkluzja, do której nie doszedłem od razu.

Przyznaję się przed samym sobą – niezbyt liczyłem na to, że się pojawi. Albo że w ogóle zaakceptuje taki podarek. Przez to uśpiłem trochę swoją czujność i zrobiłem błąd, pozwalając sobie na drzemkę. Było około północy, spałem na kanapie, gdy nagle zerwałem się, słysząc przeraźliwy krzyk. Ktoś włamał się do domu?

Pośpiesznie chwyciłem za strzelbę. Wrzaski nie ustawały. Szybko się zorientowałem, że dobiegają z piwnicy i, naładowawszy śrutówkę, zszedłem po schodach. Spodziewałem się jakiegoś intruza, ale z zaskoczeniem opuściłem broń, kiedy ją ujrzałem. Dziewczę z wilczymi oczyma.

Po raz pierwszy mogłem przyjrzeć się jej z bliska i bezsprzecznie doceniłem jej walory. Piękne kości, które było wyraźnie widać pod skórą, ruszały się zgrabnie przy gorączkowych ruchach. Wystająca klatka piersiowa wyglądała jak dwie wielkie dłonie, które obejmowały jej złote serce. Nie widziałem jej twarzy, gdyż zakrywał ją welon czarnych włosów, ale wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany. Głos nie ustępował wdziękom i przeszywał moje uszy niczym strzał amora serce. Zakochiwałem się w niej. Pokonałem ostatni schodek, pragnąc zobaczyć oczy dziewczyny, żeby zapałać do niej miłością nieokiełznaną.

Zastanawiałem się, co tutaj robiła. W końcu obróciła się, bo zdała sobie sprawę z mojej obecności. W pomieszczeniu panował półmrok, jedynie księżyc dostarczał trochę światła przez wąskie okienko. Ujrzałem jej zapadnięte policzki. Oczy nie lśniły w blasku tak jak to sobie wyobrażałem. Fakt, mogłem to sobie trochę przekoloryzować. Trzymała w rękach martwego wilka, który wcześniej przy skórowaniu narobił mi dużo bałaganu.

Gdy już myślałem, że nie może być piękniejsza, łzy zaczęły lać się strumieniami po jej czerwonych policzkach. Doprowadziło mnie to w końcu do racjonalnej konkluzji – czyli nie była mięsożerna. Rzuciłem okiem na otoczenie. Stosy martwej zwierzyny. W takim razie raczej nie były miłe dla jej oka. Na stole leżały jeszcze niedawno wycięte kawałki mięsa, niepotrzebne były rzucone w kąt. Moje najnowsze dzieła wisiały na ścianie – wypchane głowy królika, jelenia i sarny. Nie były jeszcze w idealnym stanie, do doskonałości wciąż brakowało im oczu, więc speszyłem się trochę, jak artysta, którego prace zostały ujrzane przed osiągnięciem efektu końcowego.

Westchnąłem cicho i opuściłem strzelbę. Podałem jej dłoń, mieliśmy trochę rzeczy do wyjaśnienia. Zamiast zaakceptować ją uprzejmie, zrobiła coś nieoczekiwanego. Rzuciła się na mnie. Była dość zwinna jak na takie ciało i nie zdążyłem w porę zareagować, jednak niewiele mogła mi zrobić. Zaczęła bić mnie drobnymi piąstkami i obawiałem się, że może sobie niechcący połamać kości. W końcu ją złapałem i próbowałem zatrzymać jej amok. Wtedy podniosła na mnie wzrok, wziąłem głęboki wdech przed tym wielkim momentem. Jednak nie ujrzałem wilczych oczu. Były brązowe.

Autorka: Laurencja Boruc
Zdjęcie: pixabay.com