Jest 7 marca 1997 roku. Saska Kępa, jak i cała Polska jeszcze nawet nie marzy, żeby tak jak w słynnej „Małgośce“ noc stawała się dniem. Przedwiośnie. Na ulicach, pod kołami samochodów roztapia się ciemnoszary, brudny,przestarzały śnieg. Kilkaset kilometrów dalej, z ciepłych lądów, do kraju zmierzają już pierwsze bociany.W kilka godzin po świcie, straciwszy przytomność, odeszła największa polska poetka piosenki, Agnieszka Osiecka.

Po paru miesiącach od tego dnia, latem, w słynnym amfiteatrze, w „naszym” Opolu, Magda Umer, bardzo bliska przyjaciółka Osieckiej, a jednocześnie pieśniarka, reżyserka i scenarzystka wielu widowisk, urządza koncert “Zielono mi” poświęcony osobie i twórczości poetki, współprowadząc go razem z córką Agnieszki, Agatą Passent. Był to koncert, który zapadł w pamięć, obrósł w legendę i jest chyba najpiękniejszym jaki Opole widziało.

Koncepcja widowiska była następująca: żadnego mazgajstwa i żadnej żałoby! Ma być zielono i wiosennie jak u Czechowa. Wszyscy zaproszeni artyści, ubrani na jasno, siedzą przy stolikach na scenie, widoczni cały czas dla publiki. Nie dlatego, że takie było widzimisię reżyserki, ale dlatego, że tak chciałaby Agnieszka. Wydawało mi się, że mówi do mnie o tym przez niebieski telefon – wspominała Umer.

To był wyjątkowy wieczór wspomnień. Nie tylko przez to, że do Opola zjechały naprawdę znane i poważane artystycznie nazwiska (m.in.: Janda, Geppert, Machalica), ale też dlatego, że oni wszyscy – byli jej kolegami, koleżankami, bratnimi duszami i rozumieli często bardzo osobiste przesłania jej tekstów, które były tym bardziej przejmujące, im mocniej uświadamiali sobie, że Agnieszki wśród nich już nie ma.

Jednak wyjątkowość tego wieczoru polegała jeszcze na czymś więcej – słowa Osieckiej, oparte na jej prywatnych doświadczeniach, zrozumiała także publiczność. Ludzie wstawali, klaskali, bawili się, a kiedy nastrój się zmieniał – zapadali w melancholię i ciszę. Ma się wrażenie, że na żadnym Festiwalu – nigdy wcześniej, ani nigdy później, ludzie nie zlepili się tak blisko ze słowami utworów jakiegokolwiek tekściarza.

Ponieważ Osiecka była człowiekiem wielu barw, to takie były też jej piosenki i za nimi podążała tego wieczoru publiczność. Wśród wielu wesołych kawałków (Nie ma jak pompa, Cyganek, Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma) było też sporo smutnych (Nie żałuję, Na zakręcie, Żegnaj mi, Krakowie). Utwory były z różnych biegunów, bo taka też była ich autorka – wesoła, cyganeryjna, pełna życia i witalności, ale często też osamotniona, nostalgiczna i zamknięta w sobie.

Hanna Bakuła, malarka i bliska przyjaciółka Osieckiej wspomina – Szukam 15 lat i nawet nie trafiłam na kogoś lekko podobnego do Agnieszki – ponieważ wszystkie osoby mają mieszczańskie wady, a Agnieszka była prawdziwą artystką.

W jednej z ostatnich piosenek koncertu, „Pożegnanie z poetką”, wykonawcy wyśpiewali słowa napisane przez Osiecką: My jesteśmy tu na ziemi, naprzeciwko, zamów dla nas tam na górze małe piwko. I Ewa Bem wyszeptała do mikrofonu niezapomniane słowa: Cześć, Agnieszka…

Publiczność i artyści żegnali się z ich „Agusią”, ale z nadzieją, że Gdzieś Tam przecież jest, że może kiedyś, gdzieś indziej, o innej porze znów się spotkają.

W tym roku minęło równo 20 lat od śmierci poetki. Może warto byłoby powtórzyć tak piękne widowisko na deskach opolskiego amfiteatru jeszcze raz? Dzisiaj słowa, myśli i sentencje Agnieszki Osieckiej wydają się chyba jeszcze bardziej aktualne niż kiedyś:

Przyjaciele moi i przyjaciółki! Nie odkładajcie na później ani piosenek, ani egzaminów, ani dentysty, a przede wszystkim nie odkładajcie na później miłości. Nie mówcie jej “przyjdź jutro, przyjdź pojutrze, dziś nie mam dla ciebie czasu”. Bo może się zdarzyć, że otworzysz drzwi, a tam stoi zziębnięta staruszka i mówi “Przepraszam, musiałam pomylić adres…” I pstryk, iskierka gaśnie. 

        Jakub Słaby