Balladyna, czyli jedna z najpopularniejszych lektur obowiązkowych do matury. Zdrada, obłęd, rządza władzy i pieniędzy oraz sieci intryg i romansów – takimi słowami najprościej streścić klimat dramatu pióra Juliusza Słowackiego.

Znana przez większość maturzystów mroczna historia waśni dwóch sióstr, której konsekwencją jest śmierć jednej z nich, pokazuje, jak daleko jesteśmy w stanie posunąć się do absurdu, kiedy kochamy do szaleństwa. Mieliśmy okazję zobaczyć dramatyczną opowieść o siostrach, które zakochane w Kirkorze (królu tamtejszych ziem) odrzucają miłość do siebie na poczet rywalizacji o względy swojego wybranka. A wszystko to na deskach Teatru Lalki i Aktora w Opolu. Dramat Słowackiego opiewa w wiele staropolskich słów, pięknych dla ucha. Dzięki narracji, która trzyma w napięciu i spektakularnemu zakończeniu, utwór został uznany za ponadczasowy. Mistrzowie teatralni niejednokrotnie przedstawiali już losy Aliny i Balladyny. Ten spektakl był jednak szczególnie wyjątkowy. Występ stanowił idealne połączenie klasycznej narracji z nowoczesnymi rozwiązaniami tożsamymi z metodami prowadzenia sztuki w teatrach współczesnych. Aktorzy próbowali zaktywizować swoich widzów poprzez zadawanie pytań lub prośby o reakcje. Scena była jedynie narzędziem, gdzie kumulowała się akcja, lecz nie stanowiła bariery nie do przekroczenia, bo w wielu momentach aktu, aktorzy wychodzili poza nią i przechodzili pomiędzy widownią. Ten seans był niepowtarzalną okazją na „prawdziwe przeżycie” tej sztuki.

Spektakl został podzielony na dwie równe czasowo części. W każdej z nich występowały różne współczesne motywy, choć dramat jest bardzo stary. Ewenementem było właśnie połączenie klasycznego spektaklu z teatrem współczesnym. Widz zakochany w dawnej poezji mógłby z początku stwierdzić, że takie powiązanie to potwarz dla sztuki. Jednak mocno by się zdziwił. Spektakl został poprowadzony zgodnie z oryginalną fabułą i nic z tego elementu nie było opuszczone czy zapomniane. Co więcej, w sztuce pojawiły sie nowe motywy, które wzbogaciły fabułę, lecz w żaden sposób nie utraciła przez to waloru artystycznego. Można pokusić się o stwierdzenie, że taki zabieg dodał nową jakość, której efekty wszyscy widzowie oglądali z zaciekawieniem. Sztuka, choć dramatyczna i podniosła, wykorzystała tę atmosferę, by móc wpleść w scenariusz groteskę i komizm. Wyszło to naprawdę świetnie.

Nowe motywy w starym stylu

Tak jak wcześniej wspomniałem, do spektaklu dodano kilka współczesnych motywów, które są obecne w naszym społeczeństwie. Początek, tj. moment, w którym rozpoczyna się akcja z postaciami Aliny i Balladyny nie ulega zmianie. Wszystkie elementy są jakby wyciągnięte z książki – zadbano nawet o równoległe, fantastyczne relacje między nimfą Goplaną a Grabcem. Nie zmienia się także język. Aktorzy mówili kwestie identyczne do tych książkowych. Cała różnica polega na wplataniu elementów humorystycznych, mających bardzo dużo wspólnego z problemami towarzącymi ludzkości do teraz. Widać to szczególnie w kostiumach Aliny i Balladyny oraz ich matki. Ubranie bohaterek w świńskie części stanowi manifestację animizacji. Zupełnie jak u Orwella w Folwarku zwierzęcym. Ludzie w Balladynie niczym się nie różnią od zwierząt i nawet są w stanie się zabić, aby spełnić cele. W tym momencie nie istnieje dla nich rozum. Jest tylko siła i ciało. Coś takiego występuje u zwierząt, stąd świńska odzież. Motyw matki rzeźniczki tylko to podkreśla. Podczas pierwszych kwestii wypowiedzianych przez tę postać dom przypomina stodołę, a córki (ubrane niczym „dorodne wędzonki”) zapatrzone są w czubek własnego nosa. Motywy zdrady przedstawione zostały tutaj nowatorsko. Poprzez odpowiednie rekwizyty, sugerujące współczesny świat: słuchawki, smartfony, nowoczesną odzież i kamerę noktowizyjną. Przedmioty te były narzędziami do spełniania swoich celów i ukazywały funkcjonowanie tych samych motywów, ale w nowoczesnym wydaniu.
Jednak o wiele bardziej niż na zdradzie skupiono się na motywie śmierci, który wydawał się bardzo okrutnie napisany przez samego Słowackiego. Tutaj jednak dało się zauważyć, że faktyczna morderczyni – Balladyna – nie zrobiła tego z zimną krwią, a winę ponosiła również Alina. Powierzchowność to wada, która ciągnie się pokoleniami. Jednak nowoczesne spojrzenie potrafi łatwo zauważyć takie zjawisko. Warto wspomnieć (skoro mówimy o instynktach) o motywie miłości, który tutaj wyjątkowo nie wybrzmiał. Choć jest on ważnym elementem w fabule pięcioaktowego dramatu, to jednak całkowicie zniknął, przyćmiony przez emocjonalną grę aktorów, którzy nie skupili się na tym uczuciu.

Zabawa humorem i zmienny nastrój

Czytając dramat Słowackiego, łatwo da się zauważyć, że nastrój w nim przedstawiony jest raczej jednostajny. Przez cały czas czuć klimat pożądania, namiętności, smutku i cierpienia. Seria morderstw, nieszczęśliwa miłość oraz dramatyczny koniec Balladyny sugerują, że tak właśnie w teatrze pokazana zostanie ta sztuka. Jednak na tym spektaklu twórcy zaryzykowali, dodając komiczne wątki i ubarwiając sceny. Pytanie tylko, czy rzeczywiście zaryzykowali? Bardzo mocno. A czy to się opłaciło? Zdecydowanie. Dodanie humoru w wielu scenach pokazało, że w sztuce Słowackiego zabrakło elementu, który rozbawi czytelnika. A przyznam, że bawiłem się przednio. Najważniejszym fragmentem komediowym był sparodiowany koncert disco polo (notabene w podobnym akompaniamencie). Drugim takim elementem była libacja alkoholowa na zamku. Wyglądało to zupełnie jak niejedna domówka urządzana w późnych godzinach nocnych. Taka zmienność potrafiła skupić uwagę widza. Sam należę do osób, które ciężko zainteresować, szczególnie w teatrze. Współczesne interpretacje klasycznych utworów literackich są dla mnie niezrozumiałe i przez to odpychają mnie takie propozycje. Tutaj jednak się nie zawiodłem i przez ponad dwie godziny siedziałem wpatrzony w genialną mimikę i gestykulację artystów.

Interpretacja aktorska

Mówi się, że sztuka wymaga narzędzia. Nawet najlepiej napisane spektakle mogą okazać się porażką przez zły wybór aktora. To właśnie od niego zależy, czy widz podchwyci temat, czy nie. Akurat Karolinie Gorzkowskiej w życiu bym nie zarzucił braku konkretnej interpretacji. Mimo bardzo dobrej obsady, to właśnie ona – wcielając się w postać Balladyny – pokazała największy kunszt aktorski. Naturalnie przechodziła ze stanu radości do przerażenia, bez „tandety” mimicznej. Aktorka prowadziła niczym dyrygent tę wielką symfonię, którą nazwałbym chaosem. Szczególnie koniec spektaklu najbardziej pokazuje beznadziejną sytuację Balladyny. Doszło do takiego absurdu, że zaczęła oskarżać siebie i właśnie swoją osobę ogłosiła winną śmierci. Od początku do końca Gorzkowska przechodziła swoistego rodzaju transformację – z uroczej dziewczynki bez problemów po zniszczoną przez los kobietę, której nie robiło różnicy, czy ktoś później znów zginie z jej ręki. Oddała swój los pewnemu przeznaczeniu. Każdy najmniejszy fragment jej gry dało się wyczuć na sali, bo niemal zalała widzów swoją głębią i duszą, widoczną w każdym calu sztuki.

Muzyka podczas spektaklu

Pomijając humorystyczny wątek pseudoartysty disco polo, muzyka podczas spektaklu stanowiła ważny element w fabule. Mogę nawet dodać, że dla mnie było to główne narzędzie urozmaicające konkretne sceny. Bardzo dużą rolę można tu przyznać aktorce odgrywającej rolę Goplany. To właśnie ona w większości przypadków odpowiadała za wprowadzenie muzyki do poszczególnych scen. Stojąc najdalej, w głębi sceny, oświetlona zupełnie inaczej niż plan główny dawała wrażenie jakby obecnej w zupełnie innej rzeczywistości. Obserwowała wszystko z góry, mając moc sprawczą, która pozwalała jej zmieniać bieg historii. Manipulowała aktorami i w pewnym sensie pełniła funkcję kreacyjno-narratorską. To właśnie ona rozpoczynała i kończyła akty, a to wszystko w akompaniamencie zmysłowych brzmień. Istotnym elementem był gong, który dwa razy spuszczano po linach na scenę. Po raz pierwszy użyto go na ślubie Balladyny, a następnie przed wydaniem ostatecznego wyroku. Ten dźwięk interpretuję jako zapowiedź końca całej sztuki. Wszelkie śpiewy były przepuszczane przez system echo, który podbijał głębię każdego wypowiedzianego słowa.

Spektakl oceniam naprawdę wysoko. Jest to uczta dla oczu i uszu. Znajdziemy tam wszystko, czego można szukać w sztuce teatralnej: dobrą i wciągającą fabułę, charyzmatyczne postaci oraz napiętą atmosferę, podtrzymaną do samego końca.

Autor: Jakub Koziarz
Projekt graficzny, fotografia: Grzegorz Gajos