Anna Czyrska – polska pisarka i poetka, autorka książki „Level Empire” i tomiku poetyckiego „Zero”. Twierdzi, że poezja od zawsze była jej demonem, którego nie umiała się pozbyć, a emocje przychodziły jej zbyt łatwo. Wierzy w miłość i walczy o nią każdego dnia, co pokazuje w swoich utworach. Do wszystkiego jednak podchodzi z dystansem i kieruje się zdrowym rozsądkiem.
Jak wyglądały początki twojej twórczości?
To była daleka droga. Zaczęła się, jak miałam siedem lat, jak zmarł mój dziadek. Wtedy zaczęłam pisać wiersze, to było też związane z moimi dużymi lękami, jako dziecka. Świat mnie przerażał jako dziecko, mimo że miałam dobre dzieciństwo i fajnych rodziców. W wieku siedmiu lat napisałam wiersz o śmierci, bo mama zabrała mnie na cmentarz, na pogrzeb dziadka. Teraz są różne szkoły, czy powinno się zabierać dzieci na cmentarze i pogrzeby – wtedy, w moim przypadku to nie był dobry pomysł. Gdzieś to się odbiło na tym, co tworzę, na moich lękach i moim życiu.
Pierwszą osobą, która podała mi pomocną dłoń w kwestii literatury, była Wanda Chotomska. Pojechałam na spotkanie literackie, zaczęła się mną zachwycać, zaczęłyśmy pisać wiersze. Po drodze spotkałam jeszcze Stanisława Srokowskiego i wielu ludzi, którzy uwierzyli w to, że piszę niesamowite wiersze. Strasznie chciałam być poetką, to była moja obsesja.
To jest to, co polecam wszystkim młodym ludziom. Trzeba, przede wszystkim, zacząć żyć normalnie, a jak potem w życiu jest poezja, to jest okej. Jak nie, to też jest dobrze. Bez poezji naprawdę da się żyć.
Generalnie u mnie stało się to taką obsesją. Chciałam być poetką. Zamiast być szczęśliwym człowiekiem i zacząć żyć, to ubzdurałam sobie, że będę poetką. Miałam problemy w różnych relacjach, ale trafiłam do Wrocławia i tam poznałam wielu poetów. Weszłam w ten światek, który jakoś promował poezję. Poznałam też jednego człowieka, który zawsze powtarzał, że „dobry poeta to dobry ekonom”, ale w sumie poeta musi zacząć jakoś żyć, a z poezji się nie wyżyje. Na dalszej drodze spotkałam ludzi, którzy we mnie uwierzyli. Dużo też dało mi Biuro Literackie, poznanie współczesnej poezji – Marty Podgórnik, Eugeniusza Tkaczyszyn-Dyckiego i wielu innych.
W Opolu też miałam swój moment, wzięłam udział w Opolskiej Jesieni Literackiej. Część życia jednak spędziłam we Wrocławiu. Na SWPS miałam psychologię, a potem zrezygnowałam. Cały czas byłam człowiekiem szukającym swojej drogi. Poezja była takim moim demonem – czymś, czego strasznie chciałam się pozbyć. Potem zdałam sobie sprawę, że to myślenie o poezji trochę zniszczyło mi życie – dlatego teraz mam do niej dystans i przeszłam na stronę prozy. Nadal kocham pisać, ale uważam, że proza daje o wiele więcej możliwości. Nie można pisać poezji na siłę, to wtedy nie wyjdzie.
Jakbyś miała szansę zmienić coś w swoich tekstach już wydanych, zrobiłabyś to? Co takiego?
Mam takie momenty, że zaglądam do starych dzieł i myślę „No, to nawet jest okej”. Przy niektórych wierszach czuję wstyd. Albo bym ich w ogóle nie pisała, albo zmieniła. To też w jakiś sposób pokazuje, jak wyglądało moje życie – czego się najbardziej bałam, co mnie stresowało w tym momencie. To był taki rodzaj terapii – było mi lepiej, jak to napisałam, jak to ze mnie wyszło. Poezja moim zdaniem to taki demon w człowieku, którego strasznie chcesz się pozbyć, ale nie możesz, bo musisz to pisać, i koniec. Wtedy to z ciebie płynie, i płynie, i płynie. Mówią, że jesteś chory i masz problemy ze sobą i z życiem, bo piszesz wiersze i budzisz różne odczucia. Bycie poetą w dzisiejszych czasach to już nie jest żaden szpan.
Jak oceniasz dzisiejszy rynek wydawniczy? Trudno jest się przebić?
W Polsce w poezji na pewno jest się trudniej przebić. Poezja to coś, na co nikt nie da ci gwarancji. Wydadzą tomik, mogą stwierdzić, że jest wspaniały, ale na pewno na nim nie zarobisz, bo rynek wydawniczy w Polsce jest bardzo trudny. W Norwegii i USA jest większa przestrzeń, inwestuje się w talenty.
Mieszkałam w Belgii przez jakiś czas, jest to dla mnie bardzo ważny kraj. Tam narodził się tomik „Zero” i „Level Empire”. Jeśli chodzi o Polskę i artystów – jesteśmy na szarym końcu w docenianiu tego, co piszą, ale też z ogólnym inwestowaniem w młodych ludzi.
Dotyczy to też rynku pracy i ludzi. Gdy swego czasu wysyłałam CV i zaznaczałam, że jestem pisarką, chyba tylko jedna firma była rzeczywiście zainteresowana tym, że robię coś ciekawego. Dlatego, dziewczyny, też Wam kibicuję. Trzeba być ostrożnym. Za granicą jest super – masz osobowość, coś sobą reprezentujesz – a w Polsce, niestety, jest się gorszym sortem, bo ma się ambicje, cele, pragnienia i marzenia do zrealizowania. Co nie znaczy oczywiście, że nie warto o nie walczyć. Jak ja bym się poddała, to bym wielu rzeczy nie robiła. Teraz też piszę, mimo że znam sytuację rynkową, ale robię dalej to, co pragnę i kocham.
A nad czym obecnie pracujesz?
Nad powieścią science fiction „Ucieczka z benzynowego miasta”. Pochodzę z Kędzierzyna-Koźla, więc stwierdziłam, że to idealny temat. Kolejnym projektem jest powieść kryminalna, do której mam na razie dziesięć stron. Co będzie dalej, zobaczymy. Walczę o wydanie powieści „Zdarzyło się w Leuven” – takie „Level Empire”, tylko troszeczkę w odrzuconej wersji, poprawione. Teraz też bym to napisała inaczej niż kiedyś, ale jednak, jak czasem czytam, myślę “Fajne to jest”. Mój znajomy, doktorant na uniwersytecie we Włoszech, powiedział, że jest to historia rodem z Hollywood.
Każdy pisarz marzy o tym, by do niego zadzwonili i powiedzieli, że chcą z jego dzieła zrobić serial czy film. Filmy przyjmują się lepiej niż książki, mimo tego, że ludzie rzeczywiście czytają, przynajmniej moim zdaniem. Mimo wszystko, ludzie stali się bardziej wrażliwi.
Prowadzę też portal annlove.pl, gdzie skupiam się na konsultacjach w relacjach. Pracuję nad dwoma poradnikami dotyczącymi tego zagadnienia. Mają wyjść w styczniu, akurat na moje urodziny, więc świetnie się złożyło. Piszę te poradniki, bo chciałabym pomóc innym w dostrzeżeniu miłości. Żyjemy w czasach, gdzie ludzie dają ją na dalszy plan, więc jeśli mowa o poezji – daje możliwość robienia rzeczy, których inni nie widzą na co dzień. Świat jest surowy, ludzie nie potrzebują uczuć i głębi – a poeci właśnie są od tego, by je wskazać.
Mówiłaś, że poezja była twoim demonem. Twierdzisz, że się go pozbyłaś? Pisanie wtedy sprawiało ci ulgę czy raczej emocje ciężko przechodziły ci przez gardło?
Emocje przychodziły mi zbyt łatwo, było to dla mnie zbyt proste. Cały czas się modliłam i prosiłam o normalne życie. Mam syndrom Audrey Hepburn – niby człowiek pragnie tej sławy, ale jednocześnie jest skromny. Tak jak ona – niby wielka gwiazda, ale słynęła z tego, że najbardziej lubiła swój dom, bycie matką, gotowanie i święty spokój.
Dzisiaj wszyscy gdzieś tam, poniekąd, jesteśmy sławni. Na Instagramie, gdziekolwiek, staramy się, żeby o nas mówiono. Ja mam jednak ten syndrom, że zamknęłabym się w domu z ukochanym, siedziała, gotowała mu. Żebyśmy oglądali TV, robili, co chcemy i nie czuli żadnej presji. Obecnie żyjemy w czasach ogromnej presji – musimy pracować, być najlepsi itd. Jestem zwolenniczką pracy, ale też fanką zarabiania na tym, na czym chcemy. W dzisiejszych czasach, niestety, jeszcze żyjąc w Polsce, trzeba się dostosować do pewnych schematów.
Aczkolwiek, nie jest powiedziane, że nie wyjadę z Polski. A może jednak zamieszkam w Warszawie, nie wiem. Życie jest nieprzewidywalne. Na ten moment mieszkam w Baborowie i pracuję w Opolu, więc bywam częściej. Poza tym, spełniłyście moje marzenie. Zawsze chciałam tak pobyć ze studentami, być wykładowcą, czy po prostu z nimi jakoś pogadać.
Jakie masz rady dla młodych pisarzy i poetów?
Żeby nie traktowali poezji zbyt poważnie, mieli do niej zdrowy dystans. By doceniali bardziej tę normalność istnienia, myśleli o sobie i, chociażby, zrobili prawo jazdy, nawet jak nie mają takiej potrzeby. Ja właściwie teraz będę robić. Zawsze mówiłam, że wszystko mam w życiu opóźnione. Moja wymarzona rzeczywistość też przyszła z lekkim opóźnieniem, bo życie dawało mi kopa. Im bardziej życie daje poecie kopa, tym bardziej ten musi się wysilić – zazwyczaj popełnia samobójstwo; choć teraz jest już mniej takich przypadków. Jednak w tamtych czasach – Rafał Wojaczek, Tymon Fezet z Opola… Po prostu coś przerasta. Jest taki cytat Haliny Żelaskiej, w której ramionach umarł Baczyński. Powiedziała “Był romantyk, był zamyślony, smutny, jak by to panu powiedzieć, w ogóle nie był to żołnierz. Ni to mężczyzna, ni to dziecko. Przytłaczało go to wszystko”. To jest idealny obraz poety we współczesnych czasach. Człowiek, który nie wie do końca, kim jest; szuka swojej drogi i miejsca.
Jak przestaniecie pisać wiersze, to nie ma powodu do płaczu. Musicie szukać. Wszystko się toczy wokół poszukiwania szczęścia. „Zero” jest o miłości, ponieważ jestem bardzo romantyczna. Zanim poznałam mojego ukochanego, wydałam „Zero” i ono było wejściem w głębinę miłości, która w dzisiejszych czasach jest, niestety, bardzo niemodna. Kochanie jednej osoby już w ogóle nie jest w modzie. Deklaracja tego to istny fenomen.
Często spotykasz się z krytyką czy twoje teksty są raczej chwalone? Jak przyjmujesz krytykę – z dystansem czy raczej bierzesz ją do siebie?
Pamiętam, że bardzo mnie krytykowano. Jest taki portal nieszuflada.pl, pierwszy portal poetycki – współpraca poetów i programistów – chociaż sam w sobie jest bardzo ubogi. Tam właściwie chodziło o znęcanie się nad sobą. Każdy mógł mieć swoje zdanie. Wypowiadali się krytycy i bardziej znane osoby, co tworzyło mix ludzi. Było tam dużo specyficznych i bezsensownych kłótni poetów. Portal istnieje do dziś, a Jacek Dehnel jest twórcą, jeśli dobrze pamiętam.
To też pokazuje, że niektóre wiersze są terapeutyczne. To, co czujemy, niekoniecznie muszą czuć inni. O grafomanii nie będę wspominać, bo to zupełnie inny temat. Ogółem, krytyka jest bardzo ważna w naszym życiu. Wiadomo, sama też się wkurzam, ale jestem również laureatką wielu konkursów poetyckich i Turniejów Jednego Wiersza. Warto wysyłać swoje prace i brać w nich udział. Teraz skupię się na prozatorskich, poetyckie już za mną. Miałam etap, że byłam bardzo doceniana. Nawet redaktor „Toposu” powiedział: „Pani będzie wielką poetką”. Krytyka i chodzenie na warsztaty oraz poznawanie innych poetów, którzy rzeczywiście chcą pomóc innym poetom – to też mi dużo dało.
Zawsze potrzebny jest dystans i inne spojrzenie. Programiści mają coś takiego jak daily, gdzie rozmawiają na temat strony internetowej, jaką tworzą. W literaturze czegoś takiego brakuje. Ja zostałam z tym sama i czułam się przytłoczona; tylko ukochany jest moim czytelnikiem. Czasem mówię „Boże, kochanie, ile bym dała, żeby mieć takie daily z tobą; z ludźmi, którzy mi mówią, co i gdzie mam poprawić”. Te zawody na swój sposób są podobne, ale nikt nie zrobił czegoś takiego. Wydawcy na pewno nie są na to otwarci; mają multum materiału, który dostają do czytania. Jak coś odpiszą, to miło. Wszyscy na to czekają. Oni też, niekiedy, kierują się swoimi sympatiami i wtedy liczy się nazwisko. Kiedyś przetłumaczono mnie na czeski i trafiłam do Cytatów Sławnych Ludzi. Żeby się to chociaż jeszcze przełożyło na finanse. Miłe to, nie powiem, ale raczej się z tego śmieję. To też trzeba umieć – śmiać się z siebie, mieć dystans do tego, co się tworzy; wiedzieć, co czytelnik lubi.
Poezja stała się produktem, jak by nie patrzeć. Wymyślamy Turnieje Jednego Wiersza, by ludzie chcieli poezji. Lubię wystąpienia na żywo, ale czytanie swoich wierszy na żywo to katorga. Jak widzę innych poetów na spotkaniach, to wiem, że jestem inną bajką. Każdy powinien mieć wiersz przed oczami i wyrobione o nim swoje zdanie. Mówię, że poezja jest produktem, bo ludzie teraz nawet na Instagram dają swoje wiersze. Poezja stała się coachingowa, ciężko pisać o dramatach i smutach. Wystarczy tylko wejść na Facebooka i zaraz dostajemy wielkie cytaty, jacy to powinnyśmy być i jak się zachowywać.
Wolisz poezję surową, która podaje emocje jak na dłoni, czy raczej wyidealizowaną?
Bardzo lubię poezję Marty Podgórnik. Jej wiersz, który utkwił mi w sercu to „Wycieczka pod most”. Ona jest surową poetką, mam większość jej tomików. Akurat ten wiersz pokazuje fajną rzeczywistość w świecie poety, że wyda dwie książki itd. Człowiek myśli, że jak coś wyda, to będzie super. Pamiętam, że czułam rozczarowanie, jak w Empiku pojawiła się gazeta z moimi wierszami. Nie czułam nic szczególnego, że to pierwszy druk, i takie tam. Moją bajkę też kiedyś wydrukowali. Myślałam, że to będzie wielkie “wow”, a nie było. Nawet w szkole byłam nieakceptowana, bo chciałam być poetką i miałam przez to różne problemy, mimo że założyłam gazetkę szkolną „Cegła”. Byłam trudnym dzieckiem. W liceum też nie wiedzieli, co ze mną zrobić. Jakbym mogła cofnąć czas, zrównoważyłabym tę poetycką obsesję, by zacząć żyć realniej i, paradoksalnie, mniej myśleć. Poeta powinien też szukać innych form sztuki. Osobiście uczęszczam na lekcje tańca brzucha. Jednak kreowanie tego świata sztuki jest możliwe na milion sposobów, poprzez chociażby malowanie.
Poezja niestety nie uratuje niczyjego życia, ewentualnie twoje. Nie słyszałam nigdy o przypadku, by ktoś miał popełnić samobójstwo, przeczytał wiersz i zmienił zdanie; bynajmniej się nie chwalił.
Kim się inspirujesz podczas pisania wierszy?
Myślę, że najbardziej swoim życiem. Ostatnio zaczęłam tworzyć wiersze dla ukochanego. Kiedyś pisanie zajmowało mi krótką chwilę, a teraz nie chcę, by coś było na siłę. Mam fajne fragmenty, ale odkładam je na bok. Bardzo ważnym jest, gdy tworzycie tomik poetycki ze zbioru waszych wierszy, by się scalał – tak jak u mnie w „Zero”. Ktoś kiedyś w recenzji napisał, że jest ono wręcz schizofreniczne, wszechobecne i choleryczne. Wtedy właśnie miałam skłonności obsesyjne i zero było taką moją obsesją. Generalnie, nie jest zdrowo, jak cokolwiek jest obsesją. Byłam młoda, to mnie usprawiedliwia.
Wspomniałaś, że poeci powinni szukać innych form sztuki. Czy wtedy jednak nie zgubią trochę tej swojej poetyckości?
Są różne szkoły tego, że poetą się bywa. Formy sztuki mogą tylko pomóc, chociażby w rozwoju. Dzięki temu się otworzysz i zobaczysz, że można inaczej. Też się bałam, że normalność stanie się dla mnie przeszkodą, ale – jak mówiłam – z poezją nie można na poważnie romansować. Uważam też, że sport i zdrowy tryb życia mają na nas wpływ. Haruki Murakami, który urodził się tego samego dnia co ja, ma w swoich książkach wiele poezji, wbrew pozorom. One też są psychodeliczne i ciężkie; nie dla każdego, ponieważ ma trudny język. Większość poetów, których znam, uprawia inne formy sztuki. Trzeba się otworzyć na świat. Im bardziej jesteś otwarty i więcej doświadczasz, tym bardziej przekłada się to na twoją twórczość. Najlepsze wiersze wychodzą wtedy, kiedy przerasta cię cały świat i musisz walczyć. Najpiękniejsze tworzysz wtedy, jak jest ci totalnie źle.
Jak widzisz swoje pisanie w przyszłości? Chciałabyś pisać cały czas bez przerwy, do ostatniej chwili, czy wiesz, że przyjdzie taki moment, że po prostu przestaniesz?
Jak będzie dane mi być matką, a wszystko na to wskazuje – jak mówiłam, wszystko mam opóźnione – może coś się wtedy zmieni w moim życiu. Z drugiej strony, pisarstwo jest otwartym zawodem. Wtedy jesteś takim freelancerem. Mam nadzieję, że w końcu zacznę na tym zarabiać, to takie moje marzenie. Jestem coraz bliżej tego, by na spokojnie mieszkać sobie w domu i pisać; by to pisanie było czymś, na czym mogę zarabiać. Co też nie znaczy, że ja już teraz to kocham.
Generalnie, jak wiesz, co robisz dobrze, to walczysz o to. Jednak to nie jest tak, że jest to moja miłość czy pasja, bo wszystko z czasem się nuży. Wiesz, że jesteś w czymś dobra, ale musisz powalczyć, by było to jeszcze lepsze. Nie da się pisać w ciągu – siąść i stwierdzić, że teraz piszesz książkę. Mogę sobie narzucić deadline, ale jest ciężko. Chyba że wydawnictwo stwierdzi, że chcą to wydać i dają ileś czasu.
Nie lubię pisać na sztuczno. Pojawia się ten moment, że wpadasz w trans, i musisz pokonać to myślenie, że to nie jest twoje życie; zachować dystans do postaci. Mówisz sobie, że to ktoś, z kim nie masz nic wspólnego, ew. jakąś emocjonalność. Jednak jak czasami opisujesz coś związanego z domem, to trochę ci głupio, i czujesz wstyd i strach. Najchętniej byś wszystkich pozabijała, ale z drugiej strony wiesz, że to nieprawda i musisz z tym powalczyć, jakoś przebrnąć. Generalnie to nie są tylko moje lęki. Większość pisarzy ostatnio w dyskusji powiedziała, że też ma te problemy. Jeżeli mają mniej lęków związanych z bohaterami, na pewno jest prościej.
Rozmawiały: Patrycja Drabik i Michalina Mencel
Autor zdjęcia: Tomasz Silpion Gregorczyk