Kości tura, hodowla jaków, zioła na ścianach? Proszę bardzo. Rozmawialiśmy
z drem Grzegorzem Kłysem, pasjonatem i wykładowcą biologii na Uniwersytecie
Opolskim. Ma wiele zainteresowań, które ciągle rozwija poza murami uczelni
i granicami kraju. Jest autorem dwóch monografii i prawie trzydziestu artykułów
naukowych, a wszystko traktuje wokół natury.

 

Czym się Pan zajmuje?
Jestem pracownikiem naukowym, zajmuję się, oprócz dydaktyki ze studentami, pracą naukową, która skupia się na kilku kierunkach, przede wszystkim uwarunkowaniami mikroklimatycznymi podczas hibernacji nietoperzy, organizmami troglobiontycznymi w systemach podziemnych, głównie w Wieliczce i Tadżykistanie.

Dlaczego akurat tam?
Dlatego, że Wieliczka jest w soli, a Tadżykistan – jest tam druga największa na świecie góra soli z dużą ilością organizmów troglobiontycznych, które nigdzie indziej nie występują, a poza tym to jest święta góra, która uzdrawia, która też mnie uzdrowiła.

Uzdrowiła?
Trzy lata temu pojechałem z rwą kulszową, z kamieniami w nerkach i z problemami z sercem. Wszedłem na tę górę, pomodliłem się i w nocy mi wszystko puściło. Wyszły ze mnie kamienie, ustała rwa i skończyły się problemy z sercem. Zaczęły się inne, duchowe, ale to już inna historia. *śmiech*

Modlił się Pan do kogoś konkretnego?
Ja wierzę w energię, więc modlę się do niej, do kogoś, czegoś, czego w tym życiu jeszcze nie znam, albo nie pamiętam.

To ciekawe, bo raczej panuje stereotyp ścisłowca – ateisty.
Wynika to pewnie z wielu rzeczy, których doświadczyłem w ciągu swojego życia, również tych bytów, z którymi my, kulturowo, nie rozmawiamy bądź uważamy, że ich nie ma, nawet duszy. Nie wiem, czy któreś z was doświadczyło duszy. Ja doświadczyłem. Ale to temat na kiedy indziej. Może kiedyś opowiem Wam też o hipnozie.

W porządku, wróćmy więc do Pana pracy, co najbardziej Pana w niej ciekawi?
No właśnie jestem taki niepokorny i to jest chyba największa karma albo kara w moim życiu, że wszystko co biologiczne mnie interesuje. Mam  towarzyszenie Miejsc w Miejscu. W ubiegłym roku na przykład zrobiliśmy z doktorantkami biologii książeczkę „okazałe drzewa gminy Świerczów”. To  bardziej pod kątem ochrony środowiska, zwrócenia na nie uwagi. Zrobiłem też kartusz herbowy byłych właścicieli, w poprzednim domu żyło dziesięć rodów. Chciałem każdy z nich uwiecznić. Zrobiłem też replikę XIII wiecznej tarczy, tymi samymi metodami i farbami. Albo chciałem być botanikiem, albo zoologiem, hoduję na przykład dzikie storczyki w ogrodzie, różne dziwne rośliny, no i mam też jaka.

Jak to się stało, że ma pan takie zwierzę?
Jak jest prezentem od moich kolegów z Tadżykistanu. Sprawili mi taką radość, przyleciał do mnie, co prawda musiał odbyć półroczną kwarantannę. Poza jakiem mam zamek z XVII wieku, a piwnicę z XIII. Remontuję go od 10 lat, a końca nie widać. Właściwie to szukałem miejsca dla moich storczyków,  nie dla siebie, a że lubię stare rzeczy, szukałem na Opolszczyźnie, jeździłem chyba z rok i znalazłem ruinę, która prawie dachu nie miała. Zrobiłem analizę dendrochronologiczną, która potwierdziła wiek, jest to zbudowane na starym zamku. Z historii miałem zawsze 3, więc musiałem się nią zająć i zacząć poznawać tajniki tego budynku.

A jaki ma Pan stosunek do medycyny alternatywnej?
Wykładam na uczelni medycynę ludową. Bardzo mi się to podoba, bardzo się zaangażowałem. Zioła są ważne, nasza dzisiejsza medycyna jest dziwną medycyną, jest dobra do ratowania życia, gorzej z leczeniem, właściwie wygląda to tak, że jest to biznes, a z resztą różnie. Ziołami też wyleczyłem się z  kamieni w nerkach, już nie chodzę do urologa, tylko jak czuję, że coś się tam dzieje, to sobie je biorę i kamienie schodzą.

Uprawia Pan zioła, albo zbiera, czy raczej kupuje?
Powiem tak, z kupowaniem jest tak, że te zioła kupne leczą, ale pamiętajmy, że dzisiaj to są wielohektarowe, przemysłowe plantacje, używa się różnych środków chemicznych, więc to zioło które ma leczyć zawiera również niekorzystne dla nas substancje, więc wolę zbierać albo hodować. Uwielbiam hodować rośliny. Jeszcze niedawno miałem 200 odmian ziemniaków, czerwone, długie, fioletowe, krótkie, kaktusiaste, w plamy…

A co z ekspedycjami naukowymi, jak to się w ogóle zaczęło?
Kiedyś pomogłem mężczyźnie z Tadżykistanu i zaprosił mnie do siebie w ramach podziękowań. Zabrałem ze sobą kolegów, którzy już profesury porobili, a ja ciągle coś tam męczę, chyba dlatego, że mam tak szeroki zakres zainteresowań. Ale jestem szczęśliwy. Tak się to zaczęło, właściwie to za każdym razem uciekam i mówię, że więcej już nie pojadę. Ale czas leczy rany no i jadę, jest jeszcze mnóstwo do zrobienia. Śpię tam u mojego przyjaciela, cały dom jest wielkości małego pokoiku, a po podłodze biegają skorpiony. Idąc na badania terenowe, wykupuję tam jakiś hotel, jeśli jest, a generalnie gdzie mnie noc zastanie tam się kładę i śpię.

A skąd zamiłowanie do nietoperzy?
Nietoperze wzięły się stąd, że kiedyś chciałem zrobić atlas ssaków. Ich grupy systematyczne miałem dość dobrze opanowane, oprócz nietoperzy i stąd taka pasja się wzięła, chciałem je poznać. Moja praca polega na tym, że próbuję rozwiązywać różne problemy tego nietoperza, biegam po jaskiniach, w których żyje i badam, jakich warunków klimatycznych potrzebuje żeby przeżyć. Ciężka robota, chodzi się po różnych dziwnych miejscach, bezpiecznych i niebezpiecznych. Do jednej z jaskiń, na pięciu tysiącach, będę podchodził trzeci raz. Za pierwszym razem zabrakło 100 metrów, w tamtym roku 50 metrów, może teraz się uda, tym bardziej, że wtedy byłem sam, a teraz idę z grupą. Celem tej ekspedycji jest inwentaryzacja, zrobienie dokumentacji. Jest tam mumia, która trwa od czasów Aleksandra Macedońskiego. Moim zadaniem jest wykonanie datowania oraz ustalenie pochodzenia. No i robienie skanu mumii, żeby zobaczyć jak wyglądała jej twarz. Obok są Wrota Piekieł. Właściwie do tych jaskiń, skąd też pochodzi wiara zaratusztriańska, idzie się 8-9 godzin, bierze się do plecaka tylko wodę, wchodzi się na szczyt i wody nie ma. Aparat w około 100 stopniach odmówił posłuszeństwa, a głębiej się już nie da wejść, jest straszniej, miejscami temperatury przekraczają 1000 stopni, żelazo się tam topi. Ludzie chodzą tam dla zdrowotności, tyle że później czuć spalony węgiel przez kilka dni.

Chciałam spytać jeszcze o bibliotekę liści palmowych, co to za miejsce?
Co prawda bardzo dużo tych liści, bibliotek, zostało zniszczonych podczas okupacji angielskiej, kiedy Indie były kolonią. Legenda głosi, że ktoś kiedyś  wykradł dane bogom i takie liście to po prostu zapisane życia, te które były, są i będą. Jest kilka bibliotek w Indiach, na podstawie odcisku kciuka dostaje się liść, a z nim informację kim się było w poprzednich wcieleniach, no i w to można nie wierzyć, ale kiedy człowiek dowiaduje się z takiego liścia o swoim teraźniejszym życiu, o imionach rodziców, to już daje do myślenia.

Ma Pan w planach stworzyć jakiś obiekt przyrodniczy, mógłby Pan powiedzieć o tym coś więcej?
Nasza kraina przyrodniczo – leśna nie posiada parku narodowego, a wszystkie inne tak. W dzisiejszych czasach to jest nie tylko ochrona tego co już jest, ale również odtwarzanie tego co było. Mogłoby to stanowić też dobrą reklamę Opolszczyzny – przyciągać turystów.

Bardzo dziękujemy za wywiad.
Ja również dziękuję i życzę Wam powodzenia.

 

Rozmawiali: Ela Burdzik, Paweł Cymkiewicz