Kryzys – brzmi nieprzyjemnie, brzmi jak temat tabu. Kryzys w trakcie pandemii – brzmi jak frazes. Nasza rzeczywistość zmieniła się. Codziennością stały się trudności – pracujemy i uczymy się zdalnie, nie możemy jak dawniej wyjść do kina czy lokalu, na koncert, piknik, lekcję języka obcego. Lista jest nieskończona. Niektórzy do dziś przeżywają osobiste dramaty, o których ja, pisząca te słowa, nie mam najmniejszego pojęcia. To trwa już niemal rok. Jak bardzo odczułeś ten czas? Jedenaście miesięcy pandemii minęło niczym za pstryknięciem palca – tak odczułam to ja. Mimo że czas momentami płynął nieubłaganie wolno. Tak już jest w życiu. Czas płynie i płynąć będzie. Nieważne, czy będzie dobrze, czy źle.

Przez ostatnie miesiące przeżywałam kryzys. Nie chciało mi się prawie nic. Bywały takie dni, zwłaszcza te wolne, kiedy leżałam w łóżku cały dzień, wpatrzona w ekran telefonu czy monitora, przeglądając Facebooka, bo to było po prostu łatwo dostępne, na wyciągnięcie ręki, proste, pozwalało się oderwać (a może tylko stworzyć pozór?). Bywały takie dni, kiedy płakałam, ze złości i z rozpaczy. Olewałam rzeczy, które wcześniej uważałam za ważne i które dawały mi radość – pisanie, czytanie, naukę języków obcych. Na uczelni przestałam się starać tak, jak wcześniej. Negatywna zmiana stała się widoczna, czułam się z tym źle. Czułam się też źle ze swoim ciałem, bo w całej tej pandemii przytyłam dość znacząco, a próby odchudzania szły mi niczym krew z nosa. Już od poprzedniego semestru zaczęły się u mnie bóle brzucha i zwiększony stres. Każdego dnia czułam permanentne zmęczenie, i to nieważne, czy rzeczywiście miałam wtedy dużo pracy, czy nie. Wakacje niewiele pomogły. Straciłam szansę na wymarzoną pracę sezonową, nie zrobiłam niemal nic wartościowego. Niezwykle często odczuwałam smutek i poczucie, że jest do niczego. O dziwo, w tym wszystkim wzięłam ślub i wyjechałam w podróż poślubną do Egiptu. To były moje jedyne światełka w tunelu. Reszty nie pamiętam, bo nie działo się nic ciekawego. Jak mogę opisać ostatnie jedenaście miesięcy w kilku słowach? Stres, smutek, żal, problemy zdrowotne. Ale miałam przynajmniej te dwa światełka – i jestem za nie dozgonnie wdzięczna. Co musieli czuć ludzie, którym w tym czasie przydarzyła się tragedia, których życie runęło niczym domek z kart? Na pewno nie wszyscy mieli odwagę, żeby jakoś to poukładać. Ten czas był trudny dla każdego, i wciąż jest.

W pewnym momencie powiedziałam sobie, że muszę coś zmienić, że nie dam rady dłużej. Dużo rozmawiałam o tym z bliskimi i znajomymi. W końcu podjęłam bardzo trudną decyzję. Zrezygnowałam ze studiowania mojego pierwszego kierunku, mimo że byłam już naprawdę blisko końca, zostawiłam natomiast ten drugi, który dawał, i wciąż daje mi ogrom radości. Czy zrobiłam dobrze? Czuję ulgę, mam więcej czasu na to, co dla mnie ważne i co przynosi mi szczęście, a także dla mojego męża. Ponadto, zaczęłam ćwiczyć fizycznie i więcej uwagi poświęcam zdrowemu odżywianiu. Dziś piszę pierwszy dłuższy tekst od paru dobrych miesięcy. Ale mam też poczucie porażki – bo nie dałam z siebie wszystkiego i poddałam się. To paradoks. Ale chyba tak już jest w życiu. Życie to wzloty i upadki. A w czasie życiowego deszczu często trzeba rozłożyć parasol. Czasem ten parasol jest dziurawy. Czasami decydujemy się iść bez niego, mimo że deszcz wali nam w twarz. Bywa różnie, bo każdy jest inny. Ja rozłożyłam parasol, który miał parę dziur. Rzadko kiedy jest idealnie

Kiedy to przeczytasz, możesz stwierdzić, że jestem słaba albo że się użalam. Pewnie też czułeś się źle w trakcie pandemii. Może dałeś z siebie więcej, pomimo że miałeś ciężej – tak możesz pomyśleć (ale jak to zmierzyć?). Może czułeś się podobnie do mnie i utożsamiasz się z tym, co napisałam? Może jest ci teraz zwyczajnie przykro, że tak ułożyło się u mnie – znając mnie, czy nie znając, to nieważne. Każda Twoja reakcja na ten tekst ma dla mnie znaczenie. Jednak zmierzając do sedna – po co to wszystko? To proste! Uzewnętrzniłam się z moimi uczuciami po to, by Cię wesprzeć, Czytelniku. Jesteśmy w tym razem. I na pewno będzie lepiej. Trzymam za nas kciuki.

Tekst i zdjęcie: Natalia Kaczmarczyk