Santiago był zuchwałym gościem – w kuluarach posuwano się nawet do stwierdzenia, że bezczelnym. Swoim temperamentem zawstydził niejednego. Kroczył po świecie dumnym krokiem. Prawdziwe zamiary chował pod maską dżentelmena, ale często robił to tak karykaturalnie, że wprawiał w osłupienie wielu gości bankietów. Nie potrafił ukryć swojej prawdziwej natury i czasami wymykał mu się niesmaczny żart. Kto mógł mu zabronić takiego zachowania? Znał swoje prawowite miejsce, wiedział, czego chce od życia. Nieustraszony smok czarnej kategorii, próżny i złośliwy, symbol żądzy, pościgu za pieniędzmi i największymi bogactwami. W tym właśnie celu udał się do zamku Windsor.
  Kim była w zestawieniu z Santiago Valentina Price? Nie dorównywała mu statusem wśród elity, ale wyglądem mogła zachwycić. Białowłosa piękność była jedną z tych osób, które starzały się z gracją, czego była doskonale świadoma. Być może jeszcze nie osiągnęła tego, co czarny smok, ale to nie tak, że wschodząca gwiazda półświatka przestępczego nie dorównywała inteligencją wszechpotężnemu Santiago de la Panzie, o nie. Valentina odznaczała się błyskotliwością zarówno podczas zajmowania się sprawami biznesowymi, jak i walki o swoją pozycję wśród znanych osobistości.
  Tych dwoje? Razem? Wybuchowa mieszanka.
  Jak doszło do ich spotkania? Obydwoje potrzebowali czegoś od siebie nawzajem, więc na starcie ich pozycje były równo wyważone. Quid pro quo.
  Miejsce, które wybrali do negocjacji, było neutralnym terytorium należącym do Black Hand – organizacji szczycącej się jedną z największych nielegalnych sieci bukmacherskich w USA. Oboje byli przyjaciółmi familii, a wydane dzisiejszej nocy w zamku przyjęcie wydawało się dobrą sposobnością do interesów.
  Pierwszy raz spotkali się wzrokiem w tłumie zacnych i szanowanych ludzi – celebrytów i polityków. Gdyby nie to, że połączyły ich wspólne interesy, zapewne postaraliby się wykorzystać ten wieczór na zacieśnianie koneksji wśród kasty. Zamiast tego obserwowali się wzajemnie, przesiadując w dwóch różnych towarzystwach, żeby zachować początkowe pozory – takie osobistości jak tych dwoje musiały się pokazać, ich nagłe zniknięcie wzbudziłoby podejrzenia.
  Valentina dostrzegła wśród zgromadzonych przystojnego czarnowłosego mężczyznę, który był znany z wielkiego zamiłowania do spodni z czarnymi szelkami zaciągniętymi na ramiona, do których założył białą koszulę. Swoją tradycyjną kreację od niechcenia dopełnił czarną marynarką – dla zachowania oficjalności. Santiago natomiast nie omieszkał docenić powabnego ciała Valentiny skrytego za biało-czarną sukienką. Górna biel zlewała się z włosami w tym samym kolorze, a czerń od pasa w dół idealnie współgrała z wysokimi czarnymi obcasami. Kobieta kradła swą urodą spojrzenia nawet żonatych mężczyzn, choć – mimo zbliżania się do czterdziestki – sama pozostawała wolną panną.
  Żeby dać sygnał swojemu kontrahentowi, Valentina pierwsza opuściła krąg polityków i powoli ruszyła w stronę znacznie mniej zatłoczonego miejsca. Santiago zastał ją przy jednym z obrazów, który akurat w tym momencie podziwiała. Szef Black Hand był dość znanym kolekcjonerem sztuki. Mimo szemranych interesów przeprowadzanych za drzwiami zamku Windsor, ta część budynku była dostępna dla zwykłych zwiedzających. Z legalnego biznesu zajmującego się udostępnianiem obrazów postronnym również były niemałe pieniądze.
  – Madam.
  Santiago podał Valentinie szampana i ucałował ją w dłoń, na której znajdowała się elegancka biała rękawiczka. Kobieta skwitowała to delikatnym uśmiechem.
  – Sir. – Skinęła głową na powitanie. – Zakończmy te konwenanse, starczy ich nam na resztę wieczoru.
  Ścisnęła mocniej kieliszek swoimi szczupłymi palcami, po czym zaczęli się przechadzać po galerii.
  – Nigdy nie przepadałam za obrazami, które Conny tu trzyma. Abstrakcja do mnie nie przemawia.
  Valentina objęła wzrokiem swojego partnera. W plotkach, które krążyły na jego temat, rozpowiadano, że miał więcej lat, niż tyle, na ile wyglądał. Sama nie dałaby mu więcej niż 35 lat, choć zazwyczaj dawano mu co najmniej 500. Wszystkim znany był fakt, że mężczyzna jest czarnym smokiem. Stworzenia te były długowieczne, lecz nie nieśmiertelne. Zastanawiała się, jak długo krążył po tym świecie. Była również ciekawa wiedzy, jaką pozyskał w czasie swojego życia.
  – Czy nie mieliśmy ukrócić konwenansów? – zapytał.
  – Czekam, aż świta da mi klucz do komnaty. Ściany mają uszy, Santiago, i są zbyt wścibskie, żeby nie słuchać. Skorzystajmy z tej jakże wspaniałej okazji i poznajmy się bliżej, jako partnerzy biznesowi.
  Jej źrenice przysłonięte były gęstymi rzęsami, ale dostrzegł, że kryją się pod nimi bystre zielone oczy, które przyglądały mu się badawczo. Wszak był to pierwszy raz, kiedy się spotkali.
  – Jeśli pragniesz poznać moją opinię na temat abstrakcji, zgodzę się z Conny’m. Sztuka ta zasługuje na większe uznanie. Po tym, jak ogarnęła go bezwładność po śmierci żony, obrazy przynosiły mu ukojenie. – Santiago natrafił wzrokiem na czarno-biały obraz z geometrycznymi kształtami. – Jestem w stanie uwierzyć, że pozwoliły mu na nowo zrozumieć świat.
  Gdyby była teraz w mniej oficjalnej sytuacji, Valentina zapewne pozwoliłaby sobie na ciche prychnięcie. Ograniczyła się jednak do małego uśmieszku, który bardziej wskazywał na to, że jego uwaga poprawiła jej humor, niż na faktyczną drwinę, która się za nim kryła.
  – Nie przekonuje mnie ta prostota formy.
  Tak właśnie przez kilka długich minut rozprawiali na temat walorów sztuki, aż nie zjawił się jeden z ludzi Conny’ego i nie zaprowadził ich do prywatnego pokoju.
  Udali się w bardziej odległą część zamku. Buty kontrahentów stukały o śliską posadzkę. Na budowlę składało się kilkadziesiąt pokoi, w których spokojnie mogli się rozmówić bez zwracania na siebie większej uwagi. Conny udostępnił im pomieszczenie znajdujące się na tyle daleko od tłumu, że gdy dotarli na miejsce, towarzyszyło im już tylko dwóch ludzi Valentiny, którzy stali po obu stronach drzwi. Lokaj gospodarza opuścił ich chwilę wcześniej, zabierając ze sobą nietknięty przez kobietę kieliszek szampana.
Santiago zatrzymał się przed wejściem, świdrując spojrzeniem jednego z ochroniarzy, kiedy Valentina czekała z założonymi rękami na piersi.
  – Zapraszam do środka. Chyba że boisz się zostać sam na sam z kobietą? – zagaiła drwiąco do czarnego smoka, gdy pod wpływem jego czujnego spojrzenia jeden ze strażników zrobił się zbyt nerwowy.
  – Ciekawe, że ja przyszedłem tu sam, a ty wybrałaś dwa wampiry na swoich ochroniarzy. – Nawet nie było sensu ukrywać tego faktu. Santiago nie słyszał bicia ich serc.
  – Jesteś samowystarczalny, a oni jedynie pełnią rolę przyzwoitek – i uszu, jednak ten drobiazg zostawiła tylko dla siebie. – Poza tym… – Wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem, kontynuując żartobliwym tonem – ja również umiem o siebie zadbać.
  Santiago przeszedł obok nich obojętnie. Chwilę później on i Valentina zniknęli za zamkniętymi drzwiami. Znaleźli się w pokoju, który był przestronną gościnną sypialnią. Conny dbał o wszelki komfort i wystawność, więc wcale nie dziwił ich widok obrazów zawieszonych na ścianach. Dwa fotele wraz ze stolikiem zostały ustawione przed oknem.
  Santiago rzucił marynarkę na oparcie jednego z foteli, na którym następnie usiadł. Obserwował Valentine. Położyła rękawiczki na stole obok karafki i szklanek, ale nie przysiadła się do niego. Rozchyliła ciężkie, czerwone zasłony, przez co do środka dostało się światło księżyca.
  – Czego potrzebujesz, Santiago?
  Wreszcie byli sami. Valentina skrzyżowała ręce na piersi, jakby się na chwilę zamyśliła. Była zwrócona przodem do niego, ale jej oczy zainteresowały się krajobrazem, który znajdował się za oknem. Czarny smok widział jedynie profil jej twarzy, od której odbijało się delikatne światło księżyca. Podkreślało jej jasną, niemalże białą, cerę.
  – Podobno zajmujesz się transportem broni i surowców dla mutantów oraz magicznych istot.
  – Nieoficjalnie.
  – Dbasz również o transakcje transgraniczne?
  Jej białe włosy zakołysały się, gdy odwróciła się twarzą do niego. Zielone oczy skupiły się na mężczyźnie.
  – Potrzebujesz, żebym przetransportowała dla ciebie złoto?
  Zmrużył oczy.
  – Skąd taka teza?
  – Wybacz moje stereotypowe myślenie, ale czy czarne smoki nie dbają o nic więcej niż swoje bogactwa?
  Wydawało się, że właśnie tak myślała. Nie mógł teraz ocenić wyrazu twarzy Valentiny, ponieważ, mówiąc, odwróciła się do niego tyłem.
  – Widać, że moja próżność jest dobrze znana w tych kręgach. – cicho prychnął. – Tak, potrzebuję twoich transporterów. – Obserwował ją dokładnie i zaczął pocierać sygnet, który znajdował się na jego palcu. – Ktoś kradnie moje złoto.
  – I potrzebujesz je zabezpieczyć? – dokończyła za niego i oparła się o ścianę. – Aż za granicą?
  – Nie byłbym do tego zmuszony, gdyby nie odnaleziono znacznej części moich kryjówek.
  Strzelił palcami. Atmosfera zaczynała powoli gęstnieć.
  – Ten ktoś musi cię kosztować sporo nerwów.
  Obejmowała jego przestrzeń swym wzrokiem. Próbowała go zaplątać w sieć intryg, jednak nie z nim te numery. Nie odpowiedział na jej prowokację. Zdawał sobie sprawę z roli, jaką pełnili ci marni strażnicy stojący za drzwiami. Starała się go zachęcić do większej ekspresji swojego niezadowolenia, a on zaczynał się denerwować, bo brakowało mu jakiegoś elementu do układanki. W co ona pogrywała? Doskonale wiedział, że gdyby ją bezpośrednio zaatakował, wampiry z szybkością światła powiadomiłyby Conny’ego o całym zajściu. Jeden zły ruch i kobieta mogła obrócić sytuację przeciwko Santiago, a zakaz wszczynania agresji w zamku nie działał na jego korzyść. Ale czemu Valentina igrała z ogniem?
  Pochylił się i otworzył karafkę, nalał im obojgu whisky do szklanek. Zakasał rękawy jako oznakę, że jest gotów podjąć rękawicę. Pytanie, czy jego kontrahentka była na to przygotowana. Podniósł szkło do ust, szybko zakrył za nim szyderczy grymas, kiedy usłyszał szuranie stóp za drzwiami. Niepokoili się o swoją panią. Ciekawe czemu, skoro nie musieli martwić się o o, że wykona jakiś niebezpieczny ruch. Rzekomo.
  – Masz kogoś konkretnego na oku?
  Druga prowokacja. Zawzięta kobieta. Wzięła od niego whiskey, ale wciąż unikała fotela, żeby pozornie utrzymać dominację. Skoro chciała grać w ten sposób, niech jej będzie.
  – Mam parę poszlak, ale śledztwo wciąż trwa.
  – Och? – Udała zaciekawienie, bawiąc się szklanką. Zwrócił uwagę na to, że nie napiła się alkoholu, nie zauważył również, żeby zainteresowała się wcześniejszym szampanem.
  – Doprowadziło mnie to do kilku domów. Nie znam jeszcze właściciela, ale ma spore zamiłowanie do żółtych kwiatów.
  Tym razem nie zareagowała. Zapewne spodziewała się jego dalszych słów.
  – Dzisiaj panie z towarzystwa dyskutowały na temat twojego okropnego gustu do kwiatów. Podobno twoja posiadłość jest cała otoczona mniszkami.
  Valentina uśmiechnęła się delikatnie.
  – Chyba nie oskarżysz mnie o kradzież twoich dóbr przez ten nieprawdopodobny zbieg okoliczności? – odparła subtelnym głosem.
  – Nie, ale magazyny przepisane na twojego człowieka zdają się potwierdzać twoją winę. Wszystko poszło zgodnie z planem?
  – Prawie, mój prawdziwy gust miał pozostać słodką tajemnicą – odpowiedziała błyskawicznie i westchnęła jakby rozczarowana. Stuknęła szklanką o stół, po czym usiadła przed Santiago. Nastąpił koniec konwenansów.
  – Masz moją uwagę, Valentino. Czego chcesz? Przejdź do rzeczy. – Już nie ukrywał emocji, co można było poznać po chłodnym tonie jego głosu. Musiał przebrnąć przez niepotrzebną farsę. Nie lubił marnować swojego czasu. Zwłaszcza na osoby, które czuły się na tyle pewnie, żeby zadzierać z nim i jego skarbem.
  – Nie zapytasz mnie nawet, czemu ośmieliłam się ciebie okraść?
  Wywrócił oczami. Nie próbowała już ukrywać, że bawi ją cała ta sytuacja. Wstał i zaczął się przechadzać po dywanie zdobionym złotą nicią. Buty mężczyzny dotknęły bogatego ornamentu, którego nie powstydziłby się w swojej sypialni żaden szanujący się mecenas sztuki. Nawet tutaj nie mogli uciec od zamiłowania Conny’ego.
  – Podejrzewam, że jest to związane z moim trzymaniem się z dala od interesów śmiertelników.
  – Brzmisz, jakbyś ty sam był nieśmiertelny. Mniejsza. – Machnęła ręką. – Potrzebuję, żebyś kogoś znalazł. Sprawa poufna, wiemy o tym tylko ty i ja.
  Po kilku sekundach stanął z nią twarzą w twarz. Wyczuwał pyszny paradoks. Z jednej strony zdawała się traktować tę sprawę poważnie, z drugiej nie omieszkała patrzeć na to jako na swego rodzaju grę. Pewnie była dumna, bo czuła, że zdołała go przechytrzyć. Nawet niezbyt utrudniła mu dowiedzenie się tego, kto stał za kradzieżą. Valentina przechyliła głowę, kiedy ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie, a on wziął w dłonie kolczyk, który zdobił jej ucho. Część jego skradzionego skarbu.
  – Nie mogłaś oszczędzić sobie trudu i zatrudnić prawdziwych specjalistów? – mruknął. Diamentowy kolczyk zalśnił, gdy odbiło się od niego światło księżyca. – Musiałaś sprawić sobie tę przyjemność, jaką jest ograbianie mnie?
  Uniosła wzrok i zagryzła lekko wargę, jakby się zastanawiając nad odpowiedzią. Czerwona szminka, która podkreślała kształtne usta, zabrudziła jej ząb.
  – Diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety, nie sądzisz? – Minęła go, ocierając się gołym ramieniem o jego, zakryte rękawem koszuli. – Potrzebuję twoich kontaktów i umiejętności.
  – I zakładasz, że mam wszystko, czego oczekujesz? Nie mam zbytnio ochoty ganiać za jakimś człowiekiem, który akurat jest dla cie…
  – Chodzi o anioła – przerwała mu mocnym głosem.
  Santiago uniósł brwi na tę rewelację.
  – Wiesz, że do Niebios nie dolecę?
  – Widzę, że też masz poczucie humoru. Chodzi o Upadłego. Właściwie o jego dziecię.
  Tym razem usiadła na fotelu, zakładając nogę na nogę. Widocznie to był znak, że chciała przejść do poważnych interesów. Ręką wskazała Santiago, aby usiadł na miejscu naprzeciwko niej, co po krótkim wahaniu uczynił. Nie potrafił ukryć, że był odrobinę zaintrygowany.
  – Jesteś jednym z niewielu smoków w okolicy, z których usług mogę skorzystać. Uwierz mi, gdyby w pobliżu był srebrny lub złoty, to z chęcią wykorzystałabym ich, a nie twój rodzaj.
  – Czyżbyś aż tak gardziła moją odmianą? – Kpina w głosie Santiago nie była wymierzona bezpośrednio w Valentine. Zawsze słuchał z pewną dozą rozbawienia, gdy uważano go za gorszego od swoich „braci”.
  – Nie siedzielibyśmy tutaj, gdybym cię do tego delikatnie nie popchnęła. A teraz mi powiedz… – Strzepała ze swojej sukni niewidzialny kurz. – Wyczuwasz na kilometr istoty magiczne, prawda?
  – Jaki masz interes do dzieciaka Upadłego?
  – To nie jest twoje zmartwienie.
  W niewielkim uśmiechu uniósł kącik ust.
  – Przez to zmartwienie zostało zachwiane moje dobro materialne, więc teraz już tak.
  Zapanowała na chwilę cisza w pomieszczeniu. Śmiercionośny wzrok Valentiny odrobinę stopniał – czuła, że ich pozycje ponownie się wyrównują. Zamiast zaatakować go werbalnie, wzięła głęboki wdech i odwzajemniła uśmiech.
  – Szukam swojej córki.
  We wszystkich scenariuszach, jakie rozegrał w swojej głowie, ten był najmniej spodziewany.
  – No proszę, proszę. Te hybrydy robią się coraz ciekawsze – mruknął do siebie. – Co będę z tego miał?
  – Oczywiście oddam ci twoje złoto. Z nawiązką i to nie taką małą.
  Był zainteresowany propozycją, ale to nie wystarczyło. Czuł, że może z tego więcej wyciągnąć. Wstał, a Valentina razem z nim. Podszedł bliżej niej i nachylił się nad jej sylwetką, znajdując się jeszcze bliżej niż poprzednio. Valentina miała wysokie obcasy, ale nie na tyle, żeby dosięgnąć mu chociaż do brody.
  – I myślisz, że mnie tym udobruchasz? Musisz się bardziej postarać.
  Ciało Valentiny odrobinę się napięło i odsunęła się taktycznie, ale Santiago wykonał krok za nią.
  – Mogę w każdym momencie się zamienić w smoka. Tu i teraz. Rozgniotę cię, jeszcze zanim osiągnę swoją ostateczną formę. – Kolejny krok. – Nawet twoi dwaj pomagierzy za drzwiami nie zdążą ci przybiec na pomoc. – Ostatni krok. Valentina plecami spotkała się ze ścianą. – Więc może zacznijmy od początku i uprzejmie posłuchasz, czego ja się spodziewam po tej transakcji?
  W tym momencie złapał ją gwałtownie za gardło, unikając jednak zbyt mocnego chwytu. Tak naprawdę nie miał zamiaru zrobić jej krzywdy, choć brał pod uwagę tę ewentualność w razie braku innych możliwości. Pozwolił sobie na trochę zabawy i postawienie jasnej granicy, którą musiał pokazać po tym, jak zbyt dumnie obniosła się przy nim. W tym samym momencie poczuł małe dźgnięcie w bok. Nie odwrócił od razu głowy, nie. Podążył wzrokiem od ramienia Valentiny, przebiegł nim po płonącym skrzydle i dopiero wtedy zatrzymał się na spiczastym zakończeniu przebijającym jego koszulę.
  – Jestem pełna podziwu, Santiago – odparła Valentina, w której zachowaniu do teraz nie dostrzegł żadnych oznak strachu. – Groziłeś jak prawdziwy dżentelmen – dokończyła z nutą ironii.
  Od razu rozpoznał charakterystyczne skrzydło. Prawie by się doigrał. Ale kto mógłby się spodziewać, że będzie miał przed sobą rzadki okaz feniksa? Życie spłatało mu już większe figle, choć ten okazał się dość niespodziewanym zwrotem akcji. Gdyby Conny się dowiedział, że skrzywdził tę piękność, zapewne Santiago również zostałby z jednym skrzydłem.
  – Jesteś pełna niespodzianek, jak widzę. – Odsunął dłoń od jej szyi i patrzył, jak składa swoje skrzydło.
  – Niespodzianek, które będziesz miał okazję poznać podczas naszej jakże owocnej współpracy. – Podała mu whisky. – W takim razie może przejdziemy do negocjacji?
  Czekała ze swoją szklanką w dłoni, lekko nią potrząsając. Valentiny od początku nie opuścił dobry humor. Ta kobieta ma przed sobą pomyślną karierę, pomyślał Santiago, kiedy w końcu stuknął swoją szklanką o jej.
  – Za naszą współpracę, Valentino.
  – Och, Santiago. – Na jej twarzy zagościł pierwszy szczery uśmiech. – Przyjaciele mówią mi Tina.


Autorka: Laurencja Boruc
Zdjęcie: Katarzyna Sajdych