Do napisania tego tekstu, zainspirowali mnie ludzie, którym w życiu brakuje zdolności do płynięcia z prądem. Nie chodzi tu bynajmniej, o tak zwane „wyłączenie mózgu” (wszystkim mądralom w internecie, które muszą sobie znaleźć usprawiedliwienie na lubienie Transformers Bay’a, dokładnie w tym momencie pękła żyłka tam, gdzie kończą się plecy I’m not holding s**t back, oh at all), ale ja nie o tym, mnie chodzi o osoby, którym brak zdolności do wsiąknięcia w konkretne dzieło, o ludzi, którzy patrzą na film z Arnoldem i mówią „Ej, ale to głupie, że biegnie przez to całe pole, wszyscy do niego strzelają i nic mu się nie dzieje”. To właśnie nazywamy, „Imperatywem Narracyjnym”.
Możecie więc zapytać, „OK, ale co to tak naprawdę jest?” i ja wam bardzo chętnie na to pytanie odpowiem, ale najpierw mała lekcja o konstruowaniu wszelkich historii. Otóż nikogo nie zainteresuje historia, w której nic się nie dzieje, snajperzy nie budzą w nas podziwu tym, że siedzą w krzakach godzinami, budzą w nas respekt tym, że jednym strzałem potrafią uratować zakładnika. Horrory szybko by umarły, gdyby ich bohaterowie zachowywali się rozsądnie i nie wtykali nosa w leże mordercy. Historie muszą płynąć, a logika często może zostać zapomniana, na rzecz wartkiej akcji. I tym właśnie jest Imperatyw Narracyjny, posuwaniem akcji do przodu, gdy okoliczności przyrody nie pozwalają jej posunąć się samej.
Czy jednak Imperatyw Narracyjny jest czymś złym, ze względu na świadome odrzucenie logiki? No nie, czasami jest to jedyny sposób na opowiedzenie jakiejś opowieści, weźmy na przykład bohaterów antycznych i superbohaterów dnia współczesnego. Taki Edyp, jego ojciec usłyszał od wyroczni, że jego syn go zamorduje, więc wyrzucił go z domu, gdyby nie posłuchał wyroczni, pewnie by przeżył, gdyby Edyp nie uciekł od przybranego ojca, tylko dlatego, że usłyszał od wyroczni tę samą przepowiednię, pewnie miałby się dobrze, jednak morałem tej historii miało być to, żeby nie lecieć w kulki z bogami, bo ci i tak nam dowalą, więc oczywiście, że nikt ze sobą nie rozmawiał, bo po co? Bo Zeus tak chciał.
Problem, jaki mają niektórzy z superbohaterami, jest taki, że skoro i tak większość z nich siedzi w jednym mieście, to dlaczego nie wezwą sobie pomocy? Z jednej strony, ma to nauczyć dzieciaki samodzielności, z drugiej, Imperatyw Narracyjny, ale jest na to nawet odpowiedź. Otóż pod koniec lat 90-tych, Gotham City, zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi, a następnie odłączone od Stanów Zjednoczonych (za powód podały „nadzieję na rehabilitację miasta” lies, Liza Minnelli), czy więc Liga Sprawiedliwości ruszyła miastu na pomoc, ano tak, ale z „powodów etycznych” po prostu kręcili się wokół miasta, zupełnie ignorując wszystko, co działo się w środku, pomijając fakt, że w drużynie mieli Zieloną Latarnię, a także maszynkę, która by najpewniej mogła naprawić całe miasto, ale gdyby tak się stało, Batman i jego „rodzina” nie rozwinęliby się w obliczu kryzysu, a więc Imperatyw, po raz kolejny jest nie do tknięcia.
Jest jednak sytuacja, w której to jakże przydatne narzędzie narracyjne jest mocno nie na miejscu, chodzi mianowicie o prawdziwe historie ludzi, którzy żyli. Taki Mussolini, dosyć szybko stał się tak naprawdę żartem wśród aliantów, ponieważ próbował kreować się na groźniejszego, niż był naprawdę, co po prostu było nielogiczne.
Tak więc, jeżeli opisujemy przygody wścibskich dzieciaków, możemy kazać im się rozdzielić, wiedząc, że gdzieś tam czai się nasz zbir, ponieważ pozwoli to nam szybciej posunąć akcję do przodu, lecz jeżeli ugruntowany Ned Stark, próbowałby dogadać się z Lanisterami, bardzo szybko zarzucilibyśmy Martinowi, że robi z Neda idiotę (chociaż byłoby to w sumie z jego strony mądrzejsze). Nauczcie się więc dobrze dzielić, jak i rządzić, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba kopnąć fabułę, by raczyła posunąć się do przodu.
Rafał Kalinowski