Martin McDonagh, po interesującym „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” powraca. Oczywiście w swoim ulubionej kategorii filmów, komedii kryminalnej, choć może jednak bliżej jego dziełu do tragikomedii. Śmiech, bowiem przeplata się tutaj z pewną nostalgią i wzruszeniem. Zdecydowanie jest jednak tutaj więcej chwil, gdy gęba rozszerzy nam się w jakże przyjemnym grymasie uśmiechu. „7 psychopatów” można streścić jako „z małej chmury, średni deszcz”. Dlaczego nie duży? Otóż w pewnym momencie czujemy, że przez porwanie małego psa wszystko się rozkręci na max. Epickie wybuchy, karkołomne pościgi czy piękna damy do ratowania z opresji? Nie. Są tutaj cechy dobrego kina gangsterskiego, ale oczywiście zachowano umiar. Postawiono na klimat, niebanalne poczucie humoru i jednak zaskakujące zwroty akcji. W końcu to film o psychopatach, więc myśli postaci chodzą innymi torami niż nasze. Fabuła? Teoretycznie można ją streścić w trzech zdaniach „Pisarz alkoholik, ma kumpla, który ma kumpla i ci kumple porywają psy, by potem oddać je za nagrodę. Pewnego dnia przywłaszczają sobie czworonogiego rasy shih tzu należącego do gangstera.” Proste niemal jak „Rambo ratuje amerykańskich żołnierzy w Wietnamie”, prawda? Jednak fabuła nie jest tutaj przewidywalna czy nudna. Wręcz przeciwnie. Uświadczymy wiele zwrotów akcji, choć ta nie pędzi jak zwycięski rumak na Wielkiej Pardubickiej. Co jest w tym filmie ciekawego? Otóż 7 tytułowych psychopatów to krzywe spojrzenie na „7 wspaniałych”. Krzywym spojrzeniem jest Billy (Sam Rockwell). To pokręcony fan kina, który z życia chce zrobić film. Jego przyjacielem i zarazem chłodniejszym, czy tam „dobrze schłodzonym” spojrzeniem jest Marty (Colin Farrel). Irlandczyk, pisarz, scenarzysta, alkoholik. Tu ciekawie określa go właśnie Billy. „Miałeś przerąbane od urodzenia. Hiszpanie mają walki byków, Francuzi sery, a Irlandczycy alkoholizm”. Gdy Marty pyta go, co mają Amerykanie? Usłyszymy od Billego poważne: „tolerancję”. Takie właśnie dialogi, są siłą „7 psychopatów”. Z pewnością odnajdą się tutaj fani Quentina Tarantino i Guya Ritchego, speców od kina gangsterskiego, choć film Martina McDonagha to nie ten rozmiar kapelusza co „Wściekłe psy” „Pulp Fiction” czy „Przekręt”. Trzeci film w dorobku McDonagha to film dobry, ale nie wybitny. Ogląda się dobrze, przyjemnie, ale jednak zabrakło czegoś więcej. Można narzekać na brak charyzmatycznej postaci damskiej? Można. Da się zrzędzić na długo rozmowy przy ognisku 3 facetów? Da się. Skoro jednak to raczej męskie kino, to może jednak nie powinno się marudzić na to co w nim najlepsze? Kocham czarne komedie kryminalne właśnie za takie postacie jak zakochany w psie gangster (Woody Harlson), będący oazą spokoju i opanowania Hans (Christopher Walken) czy te długie gadki niby o niczym, a jednak filozoficzne przeklinane ma swój urok. Cały film ciągnie jednak Rockwell, w roli pokręconego aktora. To jemu zawdzięczamy zwroty akcji i te szalone fantazje o 7 psychopatach. Akcja bowiem jest w filmie prowadzona dwupłaszczyznowo. Z jednej strony mamy motyw porwania psa gangstera, a drugiej szalone wymysły strzelanin z psychopatami w roli głównej. Ta druga płaszczyzna prześmiewa kino akcji w uroczy i inteligentny sposób. Dobre, wyważone kino, dla wielbicieli Tarantino i Ritchego.

Rafał Wałęka