Wchodzisz do nowego miejsca, w którym nikt Cię nie zna. Czujesz się nieswojo, obco. Możesz jednak przybrać maskę. Gombrowiczowską gębę. Poczuć się doskonale. I albo tak zostanie i będzie tak naprawdę. Albo dostaniesz kopa wiadomo gdzie.
Bo czego my chcemy jeszcze od życia? Jak masz dostatnie życie, nie musisz się martwić o byt, nie masz 50 kilometrów do najbliższego wodopoju i ogólnie to stać Cię i na gumę-kulkę, i na wycieczkę na drugi koniec świata, to.. czego ty jeszcze chcesz? Szczęścia? A czym ono jest?
Bo czy szczęściem jest zapierniczanie przez 80% swojego życia i robienie codziennie praktycznie tego samego? Czy szczęściem jest odbieranie telefonów od tych samych osób? Czy szczęściem jest czytanie tego samego autora całe życie? I w końcu – czy szczęściem jest poświęcenie wartości i przywiązania dla możliwości, nowego, lepszego, pokaźniejszego?
Bo chyba….nie….usuń to słowo. Bo dla Francesco Tottiego jest. Pozostawiłem jednak to „chyba”, bo skąd mam pewność, że on to tak czuje? Ale tyle lat i również po swym ostatnim występie w barwach AS Romy, drużyny którą kocha, udowadniał, że tak było, jest i będzie. Na zawsze.
Oglądając to jego pożegnanie z futbolem, klubem, miastem – tym, co dla niego było tak ważne, że nigdy ich nie porzucił. Że zdecydował się pozostać, mimo że mógł wygrywać seryjnie trofea w Realu Madryt. Wiecie jak na to mówią?
Lojalność.
Wierność.
Oddanie.
Te wartości już coraz rzadziej widoczne i praktykowane w dzisiejszym świecie wiecznej konsumpcji, i tym bardziej w dzisiejszym sporcie. Ale to się ceni. Nadal. I mam nadzieję, że dalej będziemy mogli to doceniać. Coraz częściej, nie rzadziej. Choć wiadomo nie od dziś, że jak jest czegoś coraz więcej i mamy styczność z czymś coraz częściej, to przestajemy to doceniać. A zaczynamy dopiero jak to utracimy. I chyba w tym nie tylko Polak mądry jest po szkodzie.
Jednak życie toczy się dalej. To, co utracone nie powróci. W piłce coraz więcej będzie młodych gwiazdeczek, a coraz mniej wiernych kapitanów. Ale wszystko może nas czegoś nauczyć. Że są wartości, które budzą podziw. A także inne emocje w nas wzbudzają. Trudno jest mi przypomnieć sobie tak wypełniony stadion, który płacze. Tam nie było człowieka, który by nie zapłakał – chociażby te łzy miały być tylko w jego duszy lub głowie, to każdy obecny tam uronił pewną część siebie.
I zdałem sobie sprawę, że nie ma w tym felietonie zbytnio żadnej szpilki, więc w tym przypadku wbije ją sobie sam i popełnię felietonowe harakiri. Brutalne jest życie, ale ja zdałem sobie sprawę, że też mam emocje. Trochę rzymianie mi w tym pomogli. Trochę ja sam. I dlatego też idę się ogolić.
Marek Wiench
fot. Sky Sports