Produktywność może przejawiać się na różne sposoby. Czasami przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i gryzie nas w tyłek, byśmy wyskoczyli z łóżka, bo na jutro trzeba się przygotować do testu.
Gdybym miała opisać zwlekanie z obowiązkami, przedstawiłabym wewnętrznego prokrastynatora jako kolegę, którego lubimy, ale w sumie to niewiele wnosi do naszego życia. Jest z nami, akceptujemy go, ale potrafi wkurzyć nas i dać o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Zacznie szeptać do nas o następnym wielkim planie wyprowadzenia z równowagi wykładowcy, bo jemu zabawa w głowie, a potem kończymy bez zrobionego zadania. Zanim się obejrzymy, wpadamy w jego sidła i przestawiamy się szybko na jego myślenie: „A w sumie to może poczekać, mam czas”, „Jeszcze jedna godzinka gry, co mi zaszkodzi. Profesor i tak ma krótką pamięć”. Więc prokrastynacja to taki nasz miły, zdradziecki kolega, który umili nam czas i odciągnie od nauki oraz obowiązków, a gdy przyjdzie moment prawdy, okaże się, że nagle musimy coś zrobić na ostatnią chwilę.
Jak już ustaliliśmy, nasz „przyjaciel” lubi nam płatać figle, gdy mamy coś do zrobienia. W szczególności kiedy dano nam sporo czasu na wykonanie otrzymanego zadania. Przykładowo – odnosząc się do wydarzenia z mojego życia – dostałam prawie cały miesiąc na wykonanie redakcji tekstu. Trzy strony – nic wielkiego. Gdybym chciała, zrobiłabym to w kilka godzin. Jednak dość spora ilość czasu sprawiła, że z początku zapomniałam o tym obowiązku. „Mam na to cały miesiąc, mogłabym to zadanie wykonać 10 razy, będzie na to jeszcze czas” – myślałam.
I wtedy zaczyna się prawdziwy dramat. Przekładanie o kolejne tygodnie, dni, godziny, ba! nawet minuty. Wszystko koniec końców sprowadza się do tego, że zanim się obejrzymy, mamy ostatnią chwilę, by wykonać redakcję. Jedni robią to niedbale, na szybko, byleby zrobić, niektórzy pod presją potrafią zdziałać cuda, kiedy przy normalnym czasie nie byłoby im to dane. Już wiele razy słyszeliśmy, że praca niekorzystna dla jednych, innym bardzo sprzyja. W moim przypadku skończyło się to na redagowaniu tekstu w ostatni dzień, choć – ze względu na to, że to było średnio czasochłonne zajęcie – udało mi się je skończyć na czas. Jednak nie jest to temat, który mam zamiar tutaj poruszać. Chciałabym zwrócić uwagę na to, co czasami prokrastynacja jest w stanie z nami zrobić, gdy za nic w świecie nie chcemy zabrać się za tę jedną rzecz, którą musimy się zająć.
Pewnie nieraz spotkaliście się z tym, że zamiast zabrać się do nauki, nagle odkrywacie w sobie wewnętrznego czyściocha, który zabiera się za sprzątanie pokoju. A jak najdzie nas wena, to zrobimy przysługę mamie i posprzątamy cały dom. Jeśli trzeba, nawet po suficie się przebiegnie miotłą, byleby nie robić tej prezentacji na wykład! Co się wtedy dzieje? Znajdujemy czas na inne aktywności, których przy normalnym trybie funkcjonowania byśmy nie wykonali. Większość by uderzyła w kimę i nie marnowała czasu, ale jest garstka tych złotych ludzi, w których nagle budzą się przeróżne pasje, a równocześnie prokrastynują. Zdarzyło mi się raz, że miałam za zadanie napisać opowiadanie, co uznałam za swój obowiązek, a otrzymany na wykonanie zadania czas… poświęciłam na zrobienie czapki na drutach. Miałam jeden cel, ale zrobiłam coś innego, równie produktywnego. Czy powinnam siebie za to przeklinać, bo zamierzałam inaczej? Oczywiście zależy to od tego, co prokrastynujemy, bo może się okazać, że nagle osiągamy szczyt mistrzostwa w malarstwie, a w tym czasie zamierzają nas wyrzucić z pracy za niedotrzymywanie deadline’ów. Jednak są pewne sytuacje, kiedy prokrastynacja może być dla nas korzystna pod tym względem, że zrzuciliśmy sobie na głowę pioretytowe zadanie, a w międzyczasie zajmiemy się wieloma innymi rzeczami, które też były do zrobienia, lecz nie przypisaliśmy im takiej samej wagi, jak tej, którą przekładamy. Czasami może to skutkować nieodrobieniem czegoś na czas, jednak komu się to nie zdarzyło.
Prokrastynacja jest jednym z tych zdradzieckich zjawisk, które wpływają na nasze codzienne życie. Czy to w negatywny, czy (okazjonalnie) w zaskakująco korzystny sposób, który opisałam wyżej. Jednak czasami, jak ten miły kolega znowu zechce nam pokrzyżować plany, trzeba go mieć na uwadze i trzymać w ryzach, żeby wszystko nam się nie rozpadło. Bo nawet jeśli czasami potrafi budzić w nas największych aktywistów, to trzeba pomyśleć, czy nie lepiej jednak spożytkować posiadaną energię na tę jedną rzecz, która czeka na nas i patrzy z wyrzutem.
Autorka: Laurencja Boruc
Zdjęcie: Agnieszka Lis