Kuba to nie tylko cygara i dyktatorski reżim. To miejsce, w którym wśród tytoniowych oparów narodziły się latynoamerykańskie rytmy. Co było pierwsze? Muzyka powstała w wyniku wielkiej namiętności, czy też miłosna pasja rozbudzona przez nuty?
Opowieść o kubańskich kochankach to ciesząca oczy animacja dla dorosłych. Hawana późnych lat 40-tychjawi się w niej jako wielobarwna stolica muzyki latynoamerykańskiej. Rozbrzmiewa w niej gorąca samba i melancholijny jazz. Do tego seks, wszechobecne lokalne cygara, intryga, sława, krwawe rękoczyny i wątek kryminalny –czyli wszystko to, co z pewnością nie znudzi. Chico i Rita to z pozoru prosta historia miłosna. Początkujący pianista spotyka na swojej drodze wokalistkę o głosie, który ożywia serca i zmiękcza kolana. Namiętność więc nie śpi. Bo przecież jak oprzeć się kobiecie, która idealnie komponuje się z repertuarem? Fizyczność jest tylko kwestią czasu. Chico pieści Ritę tak czule jak klawisze swojego pianina. Uczucie, które wybucha tak nagle wymaga jednak walki. Sama bliskość ramion nie wystarczy, by przetrwać w obliczu nowojorskiej kariery. Zwłaszcza kiedy na horyzoncie pojawia się ktoś nowy. Przyszłość zakochanych stoi jednak pod wielkim znakiem zapytania. W wyniku bolesnych wydarzeń los oddziela ich od siebie. Czy idealnie uzupełniający się duet zyska więcej w wersji podwójnego solo?
Bogata fabuła przyćmiewa jednak muzykę, która zamiast znajdować się na pierwszym planie, stanowi jedynie tło dla barwnych historii.Bebo Valdés odpowiada za ścieżkę dźwiękową, która jest prawdziwą ucztą dla melomanów. Kubańskie korzenie pianisty urzeczywistniają filmowe rytmy o gorącym temperamencie. Gwarantuję, że soundtrack zostanie zapamiętany przez uszy. Świetne zaplecze muzyczne nie odwraca uwagi od kilku niedociągnięć. Prosta i minimalistyczna realizacja filmu nie zachwyca. Wszędobylski motyw nieszczęśliwego love story nie wnosi niczego nowego. Mimo wszystko „Chico i Rita” to animowane dzieło kinematograficzne, które warto zobaczyć. Dla dźwiękowej uczty chociażby.
Joanna Jakóbowska