Niezwykle odważny, a przede wszystkim bezstronny film. To najkrótsza z możliwych recenzji tego dzieła, jaka przyszła mi na myśl bezpośrednio po seansie. Obraz nie należy do najłatwiejszych. Porusza dość ciężką tematykę, czyli równość ludzi bez względu na kolor skóry. Twórcy tego filmu (reżyseria i scenariusz – Tate Taylor) musieli zmierzyć się z prawdą. A tą prawdą jest sytuacja polityczna w Stanach Zjednoczonych w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Czy się udało. Myślę, że tak.
Służące to opowieść o mieszkańcach miasteczka Jacksons w stanie Missisipi. Główna bohaterka, Skeeter (Emma Stone), powraca do rodzinnego domu po studiach. Pragnie zostać pisarką dlatego, aby nabrać doświadczenia zatrudnia się w lokalnej gazecie. Równocześnie odnawia stare przyjaźnie. Jest jednak pewien aspekt, który niezwykle bardzo ją razi – stosunek znajomych do kobiet zajmujących się ich domami. Oczywiście chodzi o dyskryminację rasową. Obserwując niewyobrażalne dla współczesnego widza incydenty, postanawia przeprowadzić wywiad z jedną ze służących. Tym samym pragnie pokazać swoje umiejętności, aby otrzymać upragnioną posadę w wydawnictwie w Nowym Jorku. Początkowo nikt nie chce z nią rozmawiać. Czarnoskóre kobiety obawiają się o życie swoje i swoich rodzin. Strach narasta jeszcze bardziej, gdy bohaterka odkrywa, że w stanie Missisipi pisanie o wzajemnych relacjach przedstawicieli obu ras jest karane pozbawieniem wolności. Jednak na skutek pewnych wydarzeń udaje się namówić pomoc domową do współpracy. Pracownice początkowo podchodzą do tego niechętnie, z czasem do projektu przyłącza się większość tej grupy zawodowej. Bohaterka podejmując się tego zadania musiała poświęcić wiele, jednak zdaje sobie sprawę jak ważne zadanie ma do wykonania.
Oglądając zwiastuny tego filmu, wydawał się on miły, łatwy i przyjemny. Nic bardziej mylnego. Jest to opowieść o tragicznych losach ludzi, którym inni zgotowali piekło na ziemi. I nie chodzi tu jedynie o kwestie rasowe. Ukazanie perypetii zarówno czarnoskórych jak i białych, jest najlepszym dowodem na równość każdego człowieka. Oczywiście występują wybitne jednostki, które starają się zachwiać tę równowagę. Skazują tym samym innych na cierpienie. Człowiek człowiekowi staje się katem. Obraz ten jest niezwykle mocno przesiąknięty emocjami. Odnoszę wrażenie, że wszystkimi jakie istnieją. W jednym momencie oczy mogą zrobić się wilgotne ze wzruszenia lub smutku. Chwilę, później po policzkach lecą łzy ze śmiechu. Tak jak w prawdziwym życiu – bywa gorzej, bywa lepiej. Twórcy Służących znakomicie poradzili sobie z odtworzeniem klimatu Ameryki sprzed pół wieku. Charakterystyczne fryzury, stroje, pojazdy, sposób mówienia i… papierosy. To co odróżnia dawne czasy od dzisiejszych to wszechobecny tytoniowy dym. Skutki palenie nie były wówczas znane, co można usłyszeć od szefa głównej bohaterki, prorokującego, iż kiedyś okaże się jak bardzo jest to szkodliwe. Nawiązaniem do przeszłości są także ukazywane w telewizji ważne wydarzania z historii Ameryki: przemówienie Martina Lutra Kinga oraz transmisja z pogrzebu prezydenta Kennedy’ego. Każdy element tego filmu współgra z innymi, dlatego też nie ma żadnych niejasności. Widz otrzymuje przejrzysty i zrozumiały ciąg wydarzeń. Nawet występujący w dziele statyści, staja się niemal niewidoczni, aby nie rozpraszać uwagi obserwatora. Jedynie taki konflikt można zaobserwować między rolą pierwszo i drugoplanową. Postać Minny jest tak bardzo charakterystyczna, iż niejednokrotnie przyćmiewa losy głównej bohaterki. Można to postrzegać jako zaletę, lub jako wadę. Członkom Amerykańskiej Akademii Filmowej najwyraźniej bardzo się to spodobało, gdyż aktorka (Octavia Spencer), odgrywająca rolę Minny otrzymała Oscara – w moim przekonaniu, jak najbardziej zasłużonego.
Jeśli jest coś, co w tym filmie nie przypadło mi do gustu to jest to na pewno wszędobylski American Dream. Motyw ten pojawia się w tak wielu filmach, że można odnieść wrażenie jakby każdy obywatel Stanów Zjednoczonych był człowiekiem sukcesu. Główna bohaterka jest wręcz książkowym tego przykładem. Pnie się po kolejnych szczeblach zawodowych, aby wreszcie dopiąć swego. Można się zastanowić, czy pomoc służącym przyświecał jej jako najwyższy cel, czy może miała być ona środkiem w osiągnięciu sukcesu? Ale wielu już zdążyło przyzwyczaić się do prezentowanego przez kinematografie amerykańską obrazu człowieka: młodego, pięknego i bogatego. Inny nie wchodzi w rachubę. Inny nie sprzeda się tak dobrze.
Dwie godziny trwania filmu stanowią doskonałą lekcję historii i tolerancji. Młodsze pokolenia nie wiedzą na czym polegał podział rasowy. Dzięki obrazowi takiemu jak ten mają doskonały obraz tego, że kolor skóry jest naprawdę niczym, gdyż każdy z nas ma takie same problemy. Jest to też swojego rodzaju ostrzeżenie, aby sytuacja taka jak 50 lat temu nie powtórzyła się nigdy więcej. Film jak najbardziej godny polecenia.
Marek Piszczałka