Na pewno każdemu z was zdarzyło się spotkać w komunikacji publicznej kogoś wyjątkowego- wyglądającego inaczej niż reszta, mającego coś ciekawego do powiedzenia czy zachowującego się specyficznie…

 

Często jeżdżę koleją i obserwuję ludzi. Niektórzy niczym się nie wyróżniają, a inni przyciągają uwagę. Ostatnio w pociągu do Krakowa, spotkałam zaginionego syna Johnnego Deppa. Przez cztery długie godziny przyglądałam się chłopakowi, który miał kości policzkowe, usta, oczy, uśmiech i nos takie same, jak moja miłość. Patrzyłam na zmianę na współpasażera i na Johnnego na tapecie w moim telefonie i nie mogłam uwierzyć własnym oczom…

 
Innym razem, w busie z Bielska Białej do Cieszyna, dosiadł się do mnie… szlachcic. „Na pierwszy rzut oka wygląda na bankruta, ale kto wie- może jest podstarzałym hipsterem” – pomyślałam. Facet opowiedział mi o tym, jak jego rodzina została wysiedlona do Czech; o tym, że chociaż ma „czterdzieści roków” to nie ma jeszcze żony ani dzieci oraz swoim zepsutym rowerze, który wiózł ze sobą. Oprócz tego, mój szlachcic zdążył przybliżyć mi Biblię i porównać swoje życie do życia Jezusa. Właściwie, to musiałam domyślać się o czym mówił, bo używał pięciu języków równocześnie- polskiego, czeskiego, niemieckiego, rosyjskiego i gwary cieszyńskiej. Gdy dojeżdżaliśmy już na miejsce, towarzysz podróży zaproponował mi randkę. Musiałam odmówić nie tylko dlatego, że był prawie w wieku mojego taty i nie miał górnej jedynki… okazało się, że mój szlachcic faktycznie musiał stracić dobytek, bo kilkanaście dni później spotkałam go pod cieszyńskim Kauflandem, gdy polował na jakiś wózek do odprowadzenia…

 
Ten tekst został napisany (o ironio!) w pociągu z Opola do Krakowa. Niestety, tym razem nie trafił się żaden „kwiatuszek”… A Wy kogo spotkaliście w podróży?

 

Karolina Marciniak