Longlegs, w polskich kinach Kod zła, to film psychologiczno-detektywistyczny, który emanuje mrokiem od pierwszego do ostatniego ujęcia. Seryjny morderca, młoda agentka FBI, okultystyczne mordy rodzin oraz przeplatające się szyfry liczb i znaków. Czy zło ma długie nogi?

Produkcja wyreżyserowana przez Oza Perkinsa jeszcze przedpremierowo wzbudzała zachwyt – miała łączyć cechy ikonicznych thrillerów (Siedem, Milczenie Owiec, Psychoza) z siłami nadprzyrodzonymi rodem z Obecności. Czy tak się stało? Mogę z czystym sumieniem to potwierdzić, a nawet przyznać, że film przerósł moje oczekiwania. Na tle innych produkcji wyróżnia się hipnotyzującym stylem oraz realizacją. Umiejętne przeplatanie chłodnych barw, które budują nastrój, obcego świata tętniącego pustką i beznadzieją, z ciepłymi pomarańczowymi kadrami à la Wes Anderson, które wprowadzają jeszcze większy mrok i niepokój.

Protagonistką filmu jest młoda niedoświadczona agentka FBI – Lee Haker (Maika Monroe). Już od pierwszych minut seansu wykazuje się przed widzem i swoimi współpracownikami niezwykłym instynktem, co zamierza wykorzystać jej przełożony, agent Carter (Blair Underwood), by schwytać seryjnego mordercę (Nicolas Cage), który na przestrzeni trzech dekad w niewyjaśniony sposób doprowadził do śmierci dziesięciu rodzin. Choć dowody nie wskazują na jego czynny udział w mordach, to obecność osoby trzeciej sygnalizują zaszyfrowane listy, podpisane pseudonimem „Longlegs”. Nieprzypadkowe są także daty tragedii – mianowicie wszystkie zdarzyły się w dniu urodzin jednej z córek tychże rodzin. Sprawa wydaje się wyjątkowo tajemnicza przez jej okultystyczny charakter. Młoda agentka FBI jest jeszcze bliżej mordercy, niż mogłoby jej się wydawać. 

Jednak kim tak właściwie jest Longlegs? Na początku filmu pojawiają się pojedyncze kadry, w których możemy zobaczyć posturę przestępcy, jego przemijającą sylwetkę czy zbliżenia na poszczególne części jego ciała (z wyjątkiem twarzy). Częściej słyszymy jego głos, gdzieś jakby zza ściany czy w myślach Lee Haker. Wraz z rozwojem akcji Longlegs stopniowo zaczyna pojawiać się na ekranie, aż w końcu w kluczowej scenie objawia się w pełnej krasie, wywołując dreszcze na ciele widza. Przyciąga, hipnotyzuje, ale jednocześnie budzi u odbiorcy myśli takie jak: „Hej, ten facet jest ewidentnie kimś, kogo nie chcę widzieć”.

Film od samego początku wpływa na widza i sprawia, że czuje się on pochłonięty przez zło, jak gdyby obcował z jego esencją, czymś przeklętym. Nie ma tu przereklamowanych jumpscare’ów, jak w większości filmów grozy. Po obejrzeniu tej produkcji mrok wpełza na i pod skórę – pozostaje tam jeszcze jakiś czas, a my mamy ochotę go z siebie zmyć. Niestety reżyser nie pozostawia wątpliwości, że prawdziwego zła nie da się tak łatwo pozbyć.


Tekst: Jagoda Adamarczuk
Grafika: Kino Świat