Po ciężkiej nauce na egzamin nie zostaje nam nic innego, jak napisać go i czekać na wyniki. Jednak w trakcie tego czekania w głowie zostaje tylko jedna myśl: by zdać w pierwszym terminie i mieć z głowy. Ale co wtedy gdy mamy już z głowy, a jednak jesteśmy rozczarowani otrzymaną oceną? Skąd w ogóle biorą się wątpliwości, że ocena jest niesprawiedliwa?

Odpowiedź na pytanie kto zawinił, że otrzymaliśmy słabą ocenę jest oczywista, że my sami jesteśmy sobie winni. Nie przygotowaliśmy się dokładnie, zestresowaliśmy się, co spowodowało, że z przepełnionej wiedzą główki wyleciało nam kilka istotnych rzeczy. Ale czy rzeczywiście tak jest, że jesteśmy odpowiedzialni za to, że na egzaminie pojawił się materiał, który nie został przerobiony i pytania, które nie wiążą się z przedmiotem? Jest to jedna z przyczyn, która może spowodować, że nasza ocena spada w dół.

Inną kwestią może być sposób egzaminowania. Jeśli piszemy ten sam test co reszta grupy, to wszyscy są równi, bo otrzymali takie same pytania, ale co wtedy gdy każdy z osobna otrzymuje inne pytanie? W takim wypadku jeden student musi się rozpisać, a inni wypisać kilka zagadnień od myślnika. Można powiedzieć, że jeden miał szczęście, ponieważ dostał łatwe zagadnienie, a drugi już nie miał takiego farta, bo dostał trudniejsze pytanie.

Kolejną sprawą jest sprawdzanie naszych prac. Czy w ogóle są? Jak to się dzieje, że studenci, którzy mają takie same odpowiedzi dostają inne oceny? Jakim cudem wykładowca jest w stanie s-z-y-b-k-o porównać i ocenić sprawiedliwie ponad 50 pisemnych prac? Może ma wprawę. Może nie ma nic innego do zrobienia. Może nie męczy się po przeczytaniu kilkunastu naszych wypocin. Może.

Ostania sprawa to uczucie rozgoryczenia, że daliśmy z siebie wszystko, by dostać dobrą ocenę, a w rezultacie, ktoś kto posługiwał się telefonem, otrzymał taki sam lub wyższy stopień.

Wiadomo, że nie jesteśmy w stanie zapamiętać całego materiału z każdego przedmiotu i często coś nam wyleci z głowy i wtedy możemy być źli na samych siebie, że coś zawaliliśmy. Ale może warto się zastanowić, że nie do końca jest to nasza wina. Ostatecznie i tak nie ma to znaczenia, bo wszystkie licencjaty i magistry na końcu wyglądają tak samo.

A.G.