Ludzie kochają show. Właśnie dlatego lubimy programy telewizyjne nastawione na rozbawienie widza. W telewizji i Internecie takie programy biją rekordy oglądalności. Wszystko, co jest „normalne”, gdzie nie ma pierwiastka show, traktowane jest jako nudne i bez wyrazu. Tak samo jest w przypadku sportu obecnie ludziom nie wystarczy dać zdrowej rywalizacji, potrzebują rozrywki. Dyscypliny w transmisjach muszą wychodzić naprzeciw tym oczekiwaniom, próbując, na ile to możliwe, ubarwiać transmisje poprzez różne nowinki techniczne. Dlatego coraz popularniejsze stają się tzw. freak fighty, czyli pojedynki gwiazd w sportach walki, a kolejne federacje, zajmujące się tego rodzaju rozrywką, wyrastają jak grzyby po deszczu.

Zacznijmy jednak od początku. O ile na świecie już od lat organizowano  pojedynki celebrytów, które miały jedynie przyciągnąć widzów i dać im rozrywkę (a rola sportu w postaci MMA była znikoma), o tyle na polskim podwórku najgłośniej o tego typu wydarzeniach zrobiło się dopiero w 2009 roku. Wtedy zorganizowano walkę Pudzianowskiego z Najmanem. Obydwaj na co dzień zajmowali się innymi dyscyplinami sportu, przez co w kwestii technicznej można temu pojedynkowi wiele zarzucić. Jednak nie można kłócić się z tym, że w tamtym okresie w Polsce były to wręcz ikony. Pudzianowski, gwiazda zawodów o tytuł najsilniejszego człowieka na Ziemi oraz Najman, mizerny bokser, ale zdecydowanie lepszy celebryta. Aspekt sportowy zszedł wtedy na dalszy plan. Liczyły się nazwiska, które przyciągnęły rekordową oglądalność.

Konfrontacja Sztuk Walki (KSW), która zorganizowała tę walkę, później jeszcze sięgała po kilku celebrytów, którzy sprawiali, że słupki oglądalności ich gal podskakiwały do góry. Popek, Tomasz Oświeciński, Erko Jun, Akop Szostak, Robert Burneika to tylko kilka przykładów. Jednak wokół tych pojedynków nie doszło do żadnych kontrowersji.

Kamień milowy na polskim rynku freak fightów to powstała w połowie 2018 roku federacja FAME MMA. Jej właściciele postawili sobie za cel organizowanie walk ludzi sławnych tak, by ci nie zajmowali miejsca sportowcom na galach KSW lub innych. Pomysł ten był przez wielu chwalony, nawet przez sportowców – przykładem może być Marcin Różalski – jednak nie był, mimo wszystko, zbyt dobry.

Organizatorzy już od początku musieli się mierzyć z kontrowersjami,do udziału w galach zapraszano bowiem osoby słynące z takich czynów, jak picie alkoholu czy innych patologicznych zachowań (bicie swoich członków rodziny, seks grupowy), dając im pieniądze i dodatkową popularność. Dużo ludzi uważało, że takie osoby nie powinny brać udziału w tego typu przedsięwzięciach. Czy słusznie?

Trzeba patrzeć na to z dwóch stron. Z jednej strony, to bardzo dobrze. Sport wymaga wyrzeczeń i dyscypliny, osoby z patologicznych środowisk musiały, przynajmniej na czas przygotowań, nie korzystać z żadnych niezdrowych używek i zająć się zdrowym trybem życia. I tak, wiele z tych osób (np. Marta Linkiewicz) po dziś dzień uprawia sport i regularnie pokazuje swoim widzom przemiany mentalne i fizyczne. Skutkiem tego jest wiele klubów, które wręcz pękają w szwach od młodych zawodników, którzy chcą uprawiać wszechstylową walkę wręcz. Ciężko jednak nie przejść obojętnie obok argumentów, że zapraszanie takich ludzi daje im większe pieniądze i popularność. W dodatku nie tak łatwo uciec od swojej przeszłości, a młodzi widzowie mogą naśladować swoich idoli, by zasłynąć, a ciężko nie zauważyć, że w dzisiejszym świecie sprzedają się kontrowersje i zachowania wykraczające poza przyjęte normy. Rozpromowanie takich osób może też dać im fundusze, aby zamiast skupić się na sporcie, kontynuowali jeszcze mocniej swoją nieodpowiednią działalność, jak np. Daniel Magical. Ponadto  obniża to prestiż gali. Wypowiedział się kiedyś o tym zawodowy fighter, Łukasz „Juras” Jurkowski w słowach: „Jak mają się czuć Ci wszyscy, którzy w pocie czoła, poświęcając swoje najlepsze lata na treningi, goniąc marzenia o zostaniu pro sportowcem w MMA, gdy za walkę z narażeniem zdrowia zgarniają na początku po 500 złotych? Nie o taką promocję MMA walczy wiele osób w tym kraju. Przez pryzmat freak fightów na różnych galach ludzie dostają jasną informację, że „lepiej być znanym, bo jest się znanym”, często z jakiejś życiowej patologii, niż poświęcić się pracy nad swoim sukcesem.” Podobnie było też z zachowaniem zawodników na konferencjach promujących wydarzenie. Swego czasu rzucanie szklankami, wyzywanie się poprzez różne inwektywy było tam codziennością, co niezbyt dobrze świadczyło o tym widowisku i po dziś dzień nosi ono na swoich barkach stereotyp „patologicznej gali”.

Od tamtych czasów minęły już trzy lata i należy powiedzieć, że federacja FAME MMA zrobiła bardzo dużo, by zawodnicy na galach reprezentowali sport, a nie patologię. Takich „kwiatków” pokroju Daniela Magicala trudno szukać na karcie walk, podobnie jak patologicznych zachowań na konferencjach, zamiast tego pojawiają się ludzie sławni, ale trenujący już od kilku lat (Adrian Polak, Krystian Wilczak) lub ludzie z przeszłością sportową (Krzysztof Radzikowski czy Piotr Piechowiak), a nawet zawodowcy (Norman Parke lub Marcin Wrzosek, ale o tym za chwilę), którzy z pokorą wypowiadają się o swoich przeciwnikach. Co prawda czasami zdarzy się jakaś kłótnia (np. sprzeczka Tańculy z Murańskim), jednak mają one słabszy charakter i z reguły są bardzo szybko tłumione przez włodarzy i prowadzących.

Jednak czymś trzeba było wypełnić lukę w postaci braku osób patologicznych, i cóż… Odnoszę wrażenie, że wyrastające co chwilę nowe federacje zajmujące się walkami celebrytów (w ciągu ostatniego roku powstały trzy nowe federacje: HIGH League, MMA-VIP i Prime Show MMA) prześcigają się w pojedynku, kto wymyśli większą głupotę. W teorii popyt równa się podaży, ludzie chcą oglądać tego rodzaju walki, ale – przy tak mocnej w ostatnich czasach konkurencji – praktycznie każda freak fightowa organizacja robi wszystko, by zainteresować widza – aby oglądający obejrzał akurat tę galę, a nie inną. Pojawiają się najróżniejsze pomysły, od takich wręcz profanujących sport, jak pojedynki bokserskie w małych rękawicach, walki w klatce o rozmiarze 3 × 3 metry, po takie dotyczące zestawienia zawodników, jak np. różnica w wadze wynosząca ponad 50 kilogramów, walka niskorosłej osoby z taką o normalnej posturze czy walki kobiet z mężczyznami. Przeróżnych wariacji pojawiło się bardzo dużo i ciężko będzie to zatrzymać. Z jednej strony jest to zrozumiałe, bo jednak przy takiej konkurencji trzeba walczyć o widza, a w tych federacjach liczy się show, a nie sport. Z drugiej wydaje się, że są jednak jakieś granice, a aktualnie te granice są bardzo mocno przekraczane. Niestety prędko się to nie zatrzyma i odnosi się wrażenie, że dla show i pieniędzy włodarze nie cofną się przed niczym. Szczególnie, że ludzie na to pozwalają, co podkreśliłem wyżej. Granica tolerancji widzów przesuwa się coraz bardziej w górę, sprawiając, że nietolerowane jeszcze kilka lat temu zjawiska, dziś mieszczą się w zakresie akceptacji i włodarze to wykorzystują. Dawniej niemożliwe było, żeby w telewizji i Internecie karierę robiły osoby np. skazane za jakieś przestępstwa. Obecnie są one gwiazdami, mają programy, piszą książki. Szczególnie wykorzystuje to federacja MMA-VIP, która zaprosiła do swoich szeregów… byłego szefa gangu, Andrzeja Z. ps. „Słowik”. Dopiero wtedy ludzie obudzili się i stwierdzili, że granica została przekroczona. Szkoda, że wcześniej nie umieli zauważyć, że dawali przyzwolenie na co prawda mniejsze, ale i tak łamiące granice absurdy, gdyż mimo wszystko twierdzili, że są to słabe zachowania, ale i tak mieszczące się w normach.

Sport powinien jednak zostać sportem. To tak samo, jakby w skokach narciarskich kazano zawodnikom skakać na deskach surfingowych lub piłkarzom kazano grać na betonie i to bez butów. Podobny poziom żenady i absurdu.

Wrócę jednak do wątku sportowców, którzy wystąpili na tych galach. Wśród zawodowców panują różne opinie. Niektórzy są bardziej tolerancyjni, inni mniej. Ile ludzi, tyle opinii. Największą kością niezgody wśród nich stanowią, a jakże, pieniądze. A chodzi o całkiem grube pieniądze. Pojawiło się wiele plotek, że czołowi polscy zawodnicy MMA za swoje walki otrzymują mniej pieniędzy niż zawodnicy FAME MMA czy HIGH League. I w sumie nie jest to dziwne, wszakże ciężko nie dojść do wniosku, że aktualnie gale celebryckie mają lepszą oglądalność od typowo sportowych. Możnaby było przymknąć na to oko, gdyby nie fakt, że ruchy zawodników MMA wskazują na to, że coś musi być na rzeczy. Tacy zawodnicy jak Norman Parke czy Marcin Wrzosek niedawno mieli swoje epizody w galach freak fightowych. Niejednokrotnie wprost mówili, że chodzi o pieniądze, a także o możliwość sprawdzenia się w nowym środowisku i dyscyplinie. Faktycznie, ich obecność dała wiele tym galom i ciężko powiedzieć, że ich walki były nudne. Sam osobiście mocno się przy nich emocjonowałem. Ale właśnie, czy mimo wszystko jest to dla nich dobre miejsce? Czy sport i show nie powinny być oddzielone grubą kreską? Czy naprawdę ma sens to, że reprezentanci tak mocno podzielonego środowiska uczestniczą w tych galach? To już chyba wiedzą tylko sami zainteresowani.

Kwestia pieniędzy stanowiła też kłopot dla Joanny Jędrzejczyk i ciężko się z nią nie zgodzić, bo jednak mówimy tu o braku sprawiedliwości. Jeśli osoba, która oddała życie salom treningowym, zarabia tyle samo, a nawet mniej od osoby, która trenowała tylko trzy miesiące, wcześniej prowadząc życie celebryty, to faktycznie coś tu jest nie tak.

Ciężko liczyć na poprawę tego stanu, ale można mieć nadzieję, że proporcje między zawodowcami a celebrytami w MMA kiedyś będą bardziej sprawiedliwe.

Autor: Mateusz Gruchot
Foto: Pixabay.com

Źródło słów Łukasza Jurkowskiego:

https://www.pudelek.pl/artykul/144646/juras_porownuje_stawki_zawodnikow_mma_do_stawek_celebrytow_sportowcy_za_narazanie_zdrowia_i_treningi_w_pocie_czola_dostaja__zlotych_tylko_u_nas/