Budząc się dzisiaj rano, zastanowiłam się o czym napisać felieton. Tyle się przecież dzieje i na świecie, i w Polsce, a i w Opolu w ostatnich dniach coś było. W końcu wybrałam. Jednak później temat uległ zmianie.

Południe naszego województwa. Taki piękny i słoneczny dzień! Czas jednak wrócić na zajęcia po weekendzie. W drodze na dworzec spotkała mnie niesamowita ulewa. Mało tego, to było oberwanie chmury. Na szczęście miałam parasolkę, więc chociaż nie lało się na głowę. Na ulicy pustki, wszyscy się pochowali. Ja też jak najszybciej chciałam się ukryć. Dzięki Bogu, przystanek był blisko. Jednak kilkanaście sekund wystarczyło żeby być całkowicie przemoczonym. Pomyślałam: No nie, z moich dzisiejszych planów nici. Bezpośrednio po wyjściu z autobusu, miałam iść na pewne spotkanie. Jakkolwiek po dzisiejszej ulewie było się i mokrym, i brudnym. A wcześniej szłam taka zadowolona – w nowych butach i białych spodniach. Plany się więc pokrzyżowały – najpierw przebranie, później reszta ustalonych zajęć.

No właśnie – plany. Co to takiego jest, że całkowicie się im poddajemy? Wiadomo, że nikt z nas nie lubi jak coś dzieje się nie po swojej myśli, ale czy nie za bardzo chcemy sami pisać scenariusze, nie przewidując w nich jakiś zdarzeń losowych czy przypadków?
Wielu ludzi ma swoje kalendarze i zapisuje w nich wszystko, co jest dla nich ważne. Wiadomo – nie mamy sklerozy, ale zapamiętać przecież wszystkiego się nie da. Jednak wiele osób nie robi tego tylko z owego powodu. Odnosi się wrażenie, że chcą mieć dokładnie wszystko dopracowane, właściwie – dopracowany dzień życia. Chcemy aby w konkretnym miejscu, dniu i godzinie coś wydarzyło. Obmyślamy, zastanawiamy się, przewidujemy. Ale czasem zdarza się coś, co ingeruje w nasze „projekty”.

Ale kiedy właściwie zaczyna się to zarządzanie? Chyba nie w dzieciństwie. Wtedy spontaniczności nam nie brakuje, a niespodzianki wręcz się kocha. Z czasem musimy zastanawiać się coraz więcej, cóż proza życia. Myślimy kim zostaniemy w przyszłości, jakie studia wybrać, czy założyć rodzinę itp. Są jednak i tacy, którzy wybiegają w przyszłość bardzo wcześnie i spotyka ich niesamowity zawód, kiedy okazuje się, że to, co miało – wg ich założeń – zajść, nie nadejdzie. Czasem jest wręcz przeciwnie – ustalony harmonogram uległ zmianie i… bardzo dobrze, nawet lepiej. Tu przypomina mi się moja koleżanka, która już w wieku dziesięciu lat wybrała imiona dla swoich dzieci. Konkretnie to jednego dziecka, bo i później uparcie powtarzała, że chce mieć tylko jednego synka. Dziś jest (o ironio!) matką dwóch wspaniałych dziewczynek – w dodatku bliźniaczek.

Wakacje, praca, dom, imprezy – wszystko musimy wiedzieć wcześniej. Czy nie za mało jest w nas spontaniczności? Choćby wspomniane wakacje. Niektórzy już zimą wiedzą, gdzie wybiorą się latem. Są i tacy, którzy mówią, że tak może być taniej, ale są i tacy, którzy im odpowiadają: Tylko last minute.

Nie lubimy interwencji innych w nasze zaplanowane dokładnie sprawy. Możemy przewidywać, zakładać z góry, ale i tak do końca kowalami swojego losu nie jesteśmy. Piszę to, popijając gorącą herbatę i patrząc chwilami na słońce, którego musiało zabraknąć akurat dla mnie, kiedy szłam. Z dzisiejszych planów nic nie wyszło, ale z drugiej strony temat na felieton przyszedł sam, zupełnie nie po mojej myśli…

Izabella Koza