W świecie muzyki poruszają się nie tylko artyści – bez ich managerów zorganizowanie trasy czy zwykłego koncertu byłoby niemożliwe. A jak wygląda praca w takim zawodzie? Czym dokładnie zajmuje się tour manager?

Cześć! Czy mógłbyś przedstawić mi, czym się zajmujesz? 

Jestem Bartek i prowadzę małą agencję koncertową Borówka Music. Organizujemy przede wszystkim kameralne koncerty. Robięt to już od 17 lat. W firmie działają ze mną jeszcze dwie osoby. Zajmuję się bookowaniem miejsca na wydarzenia, wszelką promocją; jeżdżę też w trasy jako tour manager, czyli opiekun kapeli w drodze. Pełnimy pieczę nad pięcioma polskimi artystami i zespołami oraz 10 artystami zagranicznymi, których reprezentujemy tutaj, w Polsce.

Skąd pomysł na taką pracę?

Pojawił się w moim życiu przez zupełny przypadek. Kiedy byłem na studiach, tak jak Ty pracowałem w mediach akademickich. Wtedy przez przypadek poznałem się z moim aktualnym kumplem, który grał na gitarze i śpiewał. Podczas jednej z bardzo udanych imprez, gdy byliśmy już odpowiednio odurzeni, stwierdziłem: „Ty będziesz grać, a ja będę organizować Twoje koncerty”. Kiedy obudziliśmy się rano, już trzeźwi uznaliśmy, że trzeba ten pomysł wdrożyć w życie.

Co za przypadek; to naprawdę niesamowite! Co było dalej?

Zacząłem „na partyzanta” organizować pierwsze koncerty, początkowo bardzo małe i kameralne. Wszystko rozwinęło się do tego stopnia, że prowadzę teraz agencję koncertową i mogę się z tego utrzymać. Samych koncertów zorganizowałem już około 5 tys.! Tak się sprawy potoczyły, a wszystko zaczęło się od jednego szalonego pomysłu.

Czyli to nie dziecięce marzenie? Nie sądziłeś, że znajdziesz się tu, gdzie jesteś?

Zdecydowanie nie. Natomiast podczas pracy jako dziennikarz w mediach, na studiach czy już po nich, zawsze byłem związany z kulturą, a przede wszystkim z muzyką. Z pewnością jest ona bliska memu sercu. Jednak nigdy nie sądziłem, że taki przypadek zmieni moje życie.

To niezwykle ciekawa historia! A jak wygląda takie przygotowanie koncertu? Co należy do Twoich obowiązków?

Przede wszystkim trzeba znaleźć miejsce i ludzi, którzy zechcą taki koncert zorganizować i często także za niego zapłacić. Następnie należy uzgodnić, kto zajmie się nagłośnieniem oraz ustalić tzw. czasówkę. Załóżmy, że publiczność przychodzi na koncert na godz. 20:00. Wtedy zespół i obsługa przybywają na miejsce już cztery godz. wcześniej albo i szybciej. W tym czasie muszą przeprowadzić próbę, odpowiednio ustawić światła, przygotować się do sprawdzania biletów, a także zjeść coś przed wieloma godzinami pracy. Te wszystkie rzeczy trzeba dogadać i ustalić na długo przed samym wydarzeniem.

Brzmi niezwykle wyczerpująco, a nie dotarliśmy nawet do samego koncertu… A więc co dalej?

Później nadchodzi etap ogłoszenia eventu i jego promocja – zamawiam link do biletów w bileterii, tworzę wydarzenie na Facebooku, podaję informacje na Instagramie oraz na stronie internetowej. Niby drobiazgi, ale wbrew pozorom zajmują bardzo dużo czasu. Staram się dotrzeć do lokalnych mediów, do portali muzycznych, które mogą nam pomóc w rozpowszechnianiu informacji o koncercie, żeby jak najwięcej osób się na nim pojawiło. Organizuję także transport na taki wyjazd – albo wynajmuję busa, albo pożyczam dwie zdezelowane osobówki rodziców, żeby dotrzeć ze sprzętem do umówionego miejsca. Gdy to wszystko logistycznie się uda, odbywa się koncert, sprzątanie i dopiero potem zaczyna się świętowanie.

A jak z publicznością? Jaki był największy koncert, który udało Ci się zorganizować? 

Dzisiaj organizację koncertów nazywa się produkcją. Mam już za sobą wydarzenia nawet na 4 czy 5 tys. osób, jednak one nie sprawiają mi największej radości. Przyznam, że bardzo lubię być blisko ludzi i dla mnie ważniejszy od hucznej imprezy jest kameralny koncert na 30–50 osób, po którym zarówno zespół, jak i ja możemy właściwie z każdym porozmawiać. I to lubię, to robię na co dzień.

W takim razie, wbrew pozorom, duże produkcje zmniejszają ten kontakt z ludźmi, choć jest ich więcej?

Kiedy odbywają się takie wielkie wydarzenia, zajmuję się przy koncercie czymś innym niż zazwyczaj. Muszę okiełznać ekipy: sprzątającą, dźwiękową, zabezpieczającą cały koncert… Funkcjonuje się wtedy zupełnie inaczej. Lubię być blisko ludzi, rozmawiać z nimi, a przy tylu obowiązkach jest to niemożliwe. Więc wybieram kameralne wydarzenia. Pewnie byłbym o wiele bogatszy, gdybym produkował wielkie koncerty, ale skoro mogę się utrzymać z tego, co robię obecnie i co daje mi frajdę, to nie muszę gonić za pieniędzmi. Dostałem szansę robić coś, co naprawdę mnie kręci.

A jakie są minusy takiej pracy? 

Wiadomo, wszystko ma dobre i złe strony. Tutaj minusem jest to, że musisz być przez cały czas dostępny, pod telefonem i przed komputerem, śledząc różne działania w Internecie. To praca zajmująca człowieka od rana do nocy. Dzisiaj np. organizuję trzy koncerty (czasami zdarzało się, że miałem ich sześć, a nawet siedem jednego dnia) i wiem, że moja praca zakończy się o godz. 01:00 w nocy. Będę mógł odetchnąć dopiero, gdy ostatni zespół przekaże mi informację, że wszystko odbyło się zgodnie z planem (mam na myśli oczywiście także sprzątanie, rozliczenie, nocleg itd.).

To naprawdę mnóstwo pracy! Czy dostrzegasz jeszcze jakieś minusy w swoim zawodzie?

Dużo stresu. Dzisiaj zaplanowane są trzy koncerty, wszystko dopięte jest na ostatni guzik, ale nigdy nie przewidzisz tego, co może się wydarzyć – za chwilę komuś zepsuje się samochód, któryś artysta nie zdąży na pociąg i trzeba będzie szybko wysłać po niego transport. Może ktoś zgubi bilet? A może samolot się spóźni, lecąc z miasta do miasta albo nawet z jednego kraju do drugiego? Jest bardzo dużo takich zmiennych, dzięki którym nauczyłem się zachowywać absolutny spokój w różnych sytuacjach i reagować odpowiednio. Stresujące chwile są dużą wadą, ale dają zastrzyk energii oraz dodają sił do pracy na pełnych obrotach.

Zgaduję, że mało bywasz w domu?

Jeśli ktoś pracuje jako tour manager to bardzo często wyjeżdża i żyje na walizkach. Przykładowo, w trzecim kwartale tego roku zobaczyłem w kalendarzu, że mam tylko jeden wolny weekend, podczas którego nie jestem nigdzie w drodze. Poza tym cały czas przemieszczam się pomiędzy jednym a drugim miastem, z koncertu na koncert.

A jak z życiem prywatnym? Chyba dość powszechny jest stereotyp, że osoba pracująca w branży muzycznej, chcąca osiągnąć sukces, musi przedłożyć to nad życie osobiste?

Trzeba znaleźć odpowiednią osobę, która zrozumie, że choć często nie ma Cię w domu, dzięki temu potem zostaniesz na dłużej. Jestem przekonany, że da się to pogodzić. Zwróć uwagę, że w tej branży pracuje naprawdę dużo osób (muzyków, tour managerów, realizatorów dźwięku), które żyją w podobny sposób i są szczęśliwe, prowadzą życie poza pracą.

Czyli rozumiem, że gdybyś jeszcze raz stanął na rozstaju dróg, podążyłbyś tą samą ścieżką?

Tak! I polecam ten zawód każdemu. W dziedzinie managementu jest bardzo dużo możliwości zdobycia pracy. To także świetna przygoda – codziennie dzieje się coś innego, odkrywa się mnóstwo rzeczy, poznaje wspaniałych ludzi, przy okazji zwiedza świat. Sam produkowałem koncerty już w ponad 20 państwach. Więc jeśli ktoś lubi życie w drodze, poznawanie ludzi, to bardzo polecam spróbować swoich sił!


Rozmawiała: Oliwia Jeżyk
Zdjęcie: Damian Christidis