Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew, ach, co to były za wakacje… Pewnie przyznacie mi rację, że 3 miesiące wolnego to za mało, żeby zrobić wszystko, co zaplanowaliśmy w czerwcu. Praca, imprezy, spotkania ze znajomymi, wypady w góry, nad jezioro… długo by wymieniać. Ale co zrobić, mamy już październik, a więc najwyższa pora zawitać w murach uczelni – niektórzy po raz kolejny, niektórzy po raz pierwszy.

 

        Dla wszystkich pierwszaków parę słów (oczywiście starszych też zachęcam do przeczytania). Studia wyższe to nie liceum czy technikum, gdzie jesteśmy przeprowadzeni „za rączkę”. Tutaj załatwiamy wszystko sami lub z pomocą starosty, począwszy od ułożenia sobie kompletnego planu, przez czekanie w długich kolejkach do dziekanatu, na bieganiu po wpisy kończąc.

        Studentów dzielę na trzy grupy: pierwsza to ci, którzy pochodzą z Opola i tutaj mają swój rodzinny dom, druga to osoby, które mieszkają w akademiku lub na stancji i trzecia – osoby, które dojeżdżają codziennie na uczelnię. Ci z pierwszej grupy mają się chyba najlepiej, nie straszne im żadne okienka czy zajęcia do późna (taki żarcik). Druga też ma się całkiem w porządku, imprezy w akademiku to codzienność, więc jeśli lubicie się dobrze zabawić to akademik jest dobrym mieszkaniowym wyborem. Trochę gorzej, jeśli będziecie chcieli się pouczyć, bo nie zawsze będzie Wam to dane, no chyba że lubicie spartańskie warunki, to luzik. No i trzecia grupa, o której ciut więcej, bo sama do niej należę – dojeżdżający. Tak, tutaj trzeba mieć naprawdę dużo cierpliwości i wytrwałości (o wiele więcej niż normalnie). Coś o tym wiem, bo sama dwa lata temu zaczynając studia, chciałam je rzucić po pierwszym dniu. Jesteście ciekawi dlaczego? Już mówię.

         Zajęcia zaczynają się o 8:00, żeby na nie zdążyć trzeba jechać pociągiem po 7, a z kolei żeby na niego zdążyć, trzeba wstać o 6. Na uczelni jesteśmy punkt 8 – zaczynamy zajęcia. Wszystko pięknie, ładnie, jeśli trwałyby one np. do 17, bez większych przerw i do domu. Ale nie, koledzy! Tak dobrze być nie może! Zajęcia trwają dwie godziny i mamy okienko <jakże uwielbiane przez „prawie” wszystkich, a to słowo robi jak zwykle dużą różnicę>. Spoko, jeśli ono trwa godzinkę, wtedy możemy coś zjeść, czasem się pouczyć, trochę odpocząć lub po prostu ruszyć na miasto. Ale ludzie! 5 godzin wolnego to przesada. Co my mamy wtedy robić? Jeść za dużo nie można (wiadomo dbamy o linię), z nauką też lepiej nie szaleć, a ile można chodzić po Opolu?!

        Ale jesteśmy fighterami, ambitnymi studentami i czekamy na ćwiczenia (tak, trzeba na nie chodzić). Fajnie jeśli trwają 1,5 godziny, a nie 45 minut – wtedy się aż tak nie cierpi. Zajęcia kończymy, jest 17. Godzina całkiem okej, można jeszcze jakoś dobrze wykorzystać wieczór. Ale nie, my nie wykorzystamy go dobrze, bo zanim wrócimy do domu to będzie 20:00, kolejna godzina to czas na ogarnięcie się i trochę „życia”. Ale jesteśmy dzielni! Zaliczyliśmy 3,5 godziny zajęć, a poświęciliśmy na to cały dzień – ach, te studia, najpiękniejszy okres w życiu…

     I tutaj pojawia się pytanie: jak studiować i nie zwariować? Ja Wam na to nie odpowiem, ale mogę Wam coś poradzić. Znajdźcie sobie jakieś ambitne zajęcie, może to być np. praca online – nie będziecie się nudzić, a dodatkowo zarobicie, udzielajcie się jako wolontariusze – spędzicie czas w miłym towarzystwie i będziecie odrobinę lepszymi ludźmi, albo po prostu znajdźcie znajomych z pierwszej i drugiej grupy i „na okienku” wbijajcie na herbatkę (lub co tam wolicie 😉 ).

 

Trzymajcie się!

 

Asia Gerlich