Kilkaset lat przed wydarzeniami znanymi z Pieśni Lodu i Ognia smoki tańczyły, a ród Targaryenów był u szczytu władzy. Niedawno, dzięki Home Box Office (HBO), znowu możemy przyglądać się dziejom Westeros. Ród Smoka z miejsca stał się hitem, jednak czy to godny następca Gry o Tron?

W Westeros wszystko po staremu. Zdrajcy spiskują, lordowie się kłócą, a wielu z nich chętnie zasiadłoby na Żelaznym Tronie. Królestwo pod rządami Viserysa I wydaje się stabilne, lecz brak męskiego dziedzica i działający dla własnej korzyści doradcy to tylko kilka z wielu problemów, z którymi musi się mierzyć kochający opowieści i pokój władca. W tym miejscu zaczyna się historia Rodu Smoka – serialu, w którym będziemy mogli zobaczyć początki upadku dynastii Targaryenów.

W tym sezonie pierwsze skrzypce grają Rhaenyra i Alicent, kolejno córka oraz druga żona króla Viserysa. Obie łączy nić przyjaźni, która przez różne wydarzenia zostanie na przestrzeni sezonu nadszarpnięta. Rhaenyra jest buntowniczką, która walczy o spełnienie swoich marzeń i chciałaby zburzyć obecnie panujący patriarchat. Od strojenia się i balów woli lot na grzbiecie smoka czy podróże konno. Mimo że czasem zachowuje się naiwnie, trudno jej nie lubić. Alicent jest zaś jej kompletnym przeciwieństwem. To silnie wierząca w stary porządek rzeczy i posłuszna swojemu ojcu, Otto Hightowerowi, dziewczyna, która stara się spełnić wszystkie stawiane przed nią wymagania. W średniowiecznych realiach mogłaby uchodzić za wręcz idealną żonę oraz córkę. Jednak gdzieś głęboko pod tą warstwą dwornej gry kryje się kobieta, która też chciałaby samodzielnie decydować o swoim życiu. Alicent czasami zazdrości Rhaenyrze buntowniczości, a kiedy indziej jest zdegustowana jej brakiem poszanowania dla wywodzących się sprzed setek lat tradycji.

Nieco w cieniu tych kobiet stoi – wybitnie odegrany przez Paddego Considine – król Viserys. To z pewnością dobry człowiek, który ceni stabilność królestwa i za wszelką cenę chciałby uniknąć wojen, w których widzi przede wszystkim ogromne zagrożenie dla siebie oraz swojej rodziny. Niechętnie podejmuje kontrowersyjne decyzje. Na swoje nieszczęście musi zmagać się z doradcami, którzy chcą wywalczyć jak najwięcej dla siebie i swoich rodów. Nie jest wybitnym władcą. Wydaje mi się, że najlepszym dla niego byłoby zamieszkanie na jakimś odludziu, gdzie mógłby w spokoju żyć z rodziną, studiować historię i od czasu do czasu zapolować na zwierzynę w pobliskim lesie. Niestety nie to było mu przeznaczone i los nakazał mu władanie Siedmioma Królestwami.

Inną, być może równie ważną dla historii postacią, jest brat Viserysa, a zarazem wuj Rhaenyry – Daemon Targaryen. To zupełne przeciwieństwo ówcześnie rządzącego w Westeros władcy, człowiek kochający rozlew krwi oraz doznania związane z walką, czy to na smoku czy za pomocą swojego miecza, Mrocznej Siostry. Z łatwością można zauważyć, że jest porywczy, a głowy swoich wrogów najchętniej widziałby nabite na stojący w mieście pal. Mimo wielu dzielących ich różnic, kocha swojego brata i ceni bratanicę, która dzięki niemu poznała znaczenie wolności. Nigdy by ich nie zdradził. W moim mniemaniu Daemon jest moralnie szarą, lecz zdolną do wielu okrucieństw, postacią. Grający go Matt Smith świetnie oddał jego postawę, a warto dodać, że kilka godnych zapamiętania scen z jego udziałem było po części improwizowanych.

To, co z pewnością odróżnia ten serial od Gry o Tron, to sposób, w jaki zostały wykonane smoki oraz ich liczba na ekranie. Każdy z nich jest unikatowy i nie wyglądają już na swoje wzajemne kopie. Ogromna i zmęczona życiem Vhagar, żmijowaty Caraxes czy złoty Sunfyre robią naprawdę spore wrażenie i wydają się mieć pewnego rodzaju więź ze swoimi jeźdźcami. Szczególnie można to zauważyć w momencie, gdy Viserys wspomina swojego zmarłego Baleriona – największego smoka, jaki kiedykolwiek żył w Westeros i jednocześnie swojego przyjaciela. W samym zaś serialu ma się pojawić aż kilkanaście takich stworzeń, gdyż prawie każdy Targaryen, 130 lat po przybyciu rodu do Westeros, był smoczym jeźdźcem.

Sama konstrukcja serialu nieco przypomina to, co można było zobaczyć w brytyjskim The Crown. Na przestrzeni odcinków mamy do czynienia z licznymi przeskokami czasowymi, a większość postaci jest odgrywana przez co najmniej dwóch aktorów. Wynika to głównie z tego, że między początkiem i końcem sezonu mija ok. 20 lat, a pokazanie początkowych wydarzeń było ważne dla budowy bohaterów i zobrazowało stopniowe nasilanie się konfliktu między członkami rodu. Bez tego część wydarzeń nie wybrzmiewałaby tak samo – mogłyby się one wydawać płaskie i pospieszne. Po finale pierwszego sezonu akcja będzie bardziej linearna, zatem w kolejnych nie powinno już być fabularnych skoków w czasie, a aktorzy wcielający się w starsze wersje bohaterów zostaną z nami do samego końca historii.

Moją uwagę zwróciła jakość scenografii i ilość pracy, jaką włożono w wyprodukowanie tego widowiska. Dziesiątki szczegółowo przygotowanych sukni, świetnie wykonane zbroje i ogromne plany zdjęciowe z wieloma statystami robią ogromne wrażenie. Na potrzeby serialu wybudowano od zera wiele pomieszczeń, a nowy, większy niż w Grze o Tron Żelazny Tron, znacznie lepiej oddaje to, o czym pisał George R. R. Martin w Pieśni Lodu i Ognia oraz Ogniu i Krwi. Twórcy mieli ogromny budżet i dzięki temu mogli sobie pozwolić na taką dbałość o szczegóły. Jedyne, do czego mógłbym się pod tym względem przyczepić, to niestała jakość efektów specjalnych, które w jednej chwili potrafią wyglądać niesamowicie, a w drugiej nieco tanio. Szczególnie widać to w scenach, w których pojawiają się na ekranie smoki. Tak jak wspominałem wyżej, potrafią one zachwycić swoim pięknem, ale niekiedy wyglądają prawie tak źle, jak smok z polskiego Wiedźmina w reżyserii Marka Brodzkiego.

Muzykę do serialu stworzył Ramin Djawadi, autor ścieżki dźwiękowej do wcześniej wspomnianej Gry o Tron, Westworld czy wielu innych hitów. Część muzyki to nowe aranżacje znanych z poprzedniego osadzonego w Westeros serialu, ale możemy również usłyszeć dziesiątki nowych i wpadających w ucho utworów. Ten kompozytor daje gwarancję jakości, która i tym razem nie zawiodła.

Warto również wspomnieć, że mamy do czynienia z serialem, którego historia jest już w książkach dawno zakończona. Ród opiera się na wydawanym w Polsce przez Wydawnictwo Zysk i S-ka Ogniu i Krwi – kronice Westeros i rodu Targaryenów, której autorem jest George R. R. Martin. Z racji na jej formę jest tam wiele niedomówień, które serial może przedstawić na swój własny sposób, ale szkielet historii jest gotowy. Nie ma ryzyka, że nagle skończy się materiał źródłowy i scenarzyści nie będą mieli pomysłu, jak zakończyć tę historię. Sam George jest zaś mocno zaangażowany w prace nad produkcją i ma znacznie większy wpływ na jej tworzenie niż w przypadku Gry o Tron. Już na etapie pierwszego sezonu widać, że poczyniono kilka kontrowersyjnych zmian, ale większość z nich jest przez fanów oceniana pozytywnie. Świetnym przykładem tego jest postać króla Viserysa, którego książkowa wersja była uważana jedynie za głupiego i niekompetentnego władcę, a w serialu jego wątki zostały tak poprowadzone, że widzowie go pokochali.

Nie jest to serial idealny, gdyż twórcy dokonali kilku naprawdę dziwnych wyborów fabularnych, które miały chyba przemówić do szerszej publiki. Brakuje im czasem związku przyczynowo–skutkowego i sensu, ale jest ich na szczęście na tyle mało, że nie wpływają w znacznym stopniu na odbiór serialu. Nie poradzono sobie również w pełni z dużym przeskokiem czasowym pojawiającym się w połowie sezonu i być może, gdyby był jeszcze jeden odcinek opowiadający o tym, co działo się między dwoma ukazanymi okresami czasu, wyszłoby to odrobinę lepiej. 

Sądzę, że fani politycznych intryg, smoków i moralnie szarych postaci powinni być tym serialem więcej niż usatysfakcjonowani. Jakość momentami dorównuje najlepszym sezonom Gry o Tron, a produkcja stoi na własnych nogach i można ją oglądać bez znajomości poprzedniego serialu HBO z tego uniwersum. Historia w tym sezonie to dopiero początek konfliktu znanego jako Taniec ze Smokami, a twórcy powiedzieli, że aby dobrze go oddać, potrzebują jeszcze trzech sezonów. Już nie mogę się ich doczekać.


Autor: Adrian Kokot
Grafika: Alexandra Pavlenko