Kiedy wybierałam się na studia z podekscytowaniem wyobrażałam sobie ludzi, których poznam. Niestety, rzeczywistość jak zwykle w wielu aspektach rozczarowała mnie. Bez obaw, nie będę marudzić długo.

Akademickie łazienki. Synonimem tych pomieszczeń mogłyby być biblijne Sodoma i Gomora, przy czym nie mówię tu o standardach zapewnianych przez uniwersytet. Zacznijmy od pryszniców. Student wybierający się pod nie w niewinnym celu umycia ciała po męczącym dniu pełnym wyzwań stawianych przez magistrów, profesorów, doktorów itp. musi pozostać w stałej czujności, gdyż nie wie na jakie niespodzianki przyjdzie mu się natknąć w prysznicowej kabinie. Poczynając od zużytych maszynek, niespłukanej brudnej piany po poprzednim użytkowniku, przez (przypadkowo?) zapomnianą bieliznę i odpływ zatkany cudzymi włosami, na zużytych środkach damskiej higieny (podpaski, tampony) kończąc.

Myślę, że to wystarczająco by zniesmaczyć i wyprowadzić z równowagi niejedną osobę. Zakładając, że student przełknął dumę i posprzątał po kimś, mógł sam skorzystać z względnie przyjemnej kąpieli, po czym odświeżony pragnie się zrelaksować, ale jak się już domyślacie, Drodzy Czytelnicy, to nie koniec przykrych niespodzianek. Następny krok to toalety. Pomijając malownicze widoki jakie możemy zastać w tej lokalizacji po jakiejkolwiek akademickiej imprezie (ja rozumiem: im większy syf tym lepiej się bawiono) to nie sposób mi przemilczeć ubikacji zatkanej podpaskami, co zmusiło panie sprzątaczki do wystosowania apelu na drzwiach łazienki, upraszającego o wyrzucanie tego typu odpadów do przeznaczonych na nie koszy, znajdujących się w każdej kabinie. Sama mieszkam w akademiku i wstyd mi, że moi goście starają się unikać korzystania z tamtejszych toalet. Jednak nie można im się dziwić, kiedy są narażani na widoki nie spłukanych tego typu ekskrementów. I jeszcze jedno, czy mężczyznom w wieku 19+ trzeba mówić, żeby podnosili deskę?

Przejdźmy do kuchni, Drodzy Państwo. Tu w tygodniu jakoś da się przeżyć, ale podczas weekendu, kiedy sprzątaczki mają wolne, nie polecam zapuszczać się w te tereny. Kosz na śmieci pęka w szwach, bo niektórzy ‘sprytni’ studenci w przypływie lenistwa nie wynoszą swoich śmieci do kontenera, tylko upychają je do małego kosza kuchennego. Żeby skorzystać ze zlewów należy je najpierw odetkać, a czasami nawet opróżnić. Notorycznie można w nich znaleźć makaron, kawałki ziemniaków czy inne warzywa. Nie lepiej mają się kuchenki. Zwykle kleją się od bliżej niezidentyfikowanych substancji, a z kawałków jedzenia, które na nich znajdziemy, można by zrobić obiad, gdyby to nie było to takie niesmaczne. Podłoga jest mokra, pełno na niej śladów po brudnym obuwiu, blat do krojenia woła o zmycie, ale nikt się nie lituje. Trzeba wytrzymać do poniedziałku, kiedy to jak za sprawą czarodziejskiej różdżki robi się czyściutko. Tylko, że to nie magia, ale ciężka praca.

Demotywuje mnie sam fakt, że zmuszona jestem o tym pisać, gdyż  jest to zjawisko tak silne, że nie sposób go przemilczeć. Nigdy nie spodziewałam się, że będę czymś tak zniesmaczona czy też zawiedziona. Przecież my wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji. Każdy mieszkaniec akademika (żywię taka nadzieję) korzysta z łazienek i kuchni. Nie uwierzę, że wchodząc do tych pomieszczeń i widząc taki brud kogoś nie ściska w nieokreślonym miejscu w okolicach żołądka. Przecież gdyby każdy zadbał o to,  by pozostawić odwiedzane miejsce w takim stanie jak się je zastało, to wszystkim byłoby przyjemniej. Czy to jest naprawdę takie trudne posprzątać po sobie?

Kolejne co mnie boli to wyścig szczurów. Pogoń niektórych jednostek za jak najlepszymi wynikami to ich sprawa, ale świadome odmawianie pomocy, albo niedzielenie się istotnymi informacjami ze znajomymi z roku w celu utrudnienia im osiągania podobnie dobrych wyników to co innego. Opowieści koleżanek z prawa o znikających ze wspólnej skrzynki mailowej wiadomościach od wykładowców informujących np. o pracy domowej czy zmianie terminu zajęć zmroziły mi krew. Jak tak można? A to dopiero pierwszy rok. Sama spotkałam się z przypadkiem jak koleżanki z roku zazdrośnie ukryły przede mną fakt, że posiadają materiały do kolokwium. Nie daj Boże jeszcze chciałabym je od nich skserować i miałybyśmy podobne szanse na uzyskanie dobrej oceny! Nawet nie wiem czy się śmiać czy płakać. I po co to? Nikt i tak nie spojrzy na nasze ‘naukowe’ wyniki, a przed moim czy Waszym wykładowcą nie będzie pisało jakie mieliśmy oceny. Najważniejsze i tak okażą się umiejętności w konkretnej pracy, efektywność i dyspozycyjność. Ludzie, zostańcie ludźmi i pamiętajcie, że jeśli odwracacie się plecami to kiedyś i do was ktoś tyłem stanie.

Kolejną rozczarowującą kwestią jest brak zaangażowania opolskich studentów           w jakiekolwiek działania. Na wstępie zaznaczę, że nie mam zamiaru generalizować, wiem dobrze, że są ludzie bardzo mocno zaangażowani w organizację różnego rodzaju eventów i przedsięwzięć. Chyba wszyscy o nich wiedzą, nie byłoby problemu ze znalezieniem konkretnych osób. Jednym z powodów tej sytuacji jest fakt, że ludzi takich jest mało. Przy tworzeniu kolejnych imprez i czasoumilaczy dla studentów, wciąż pracują te same twarze. Jak mamy jakiś kłopot i szukamy pomocy to usłyszymy wciąż te same nazwiska (czy imiona, jak kto woli). Tym osobom należy się wielkie: DZIĘKUJEMY! , ale to do tych po drugiej stronie kieruję moje słowa. Wyjeżdżając z domu na studia do odległego miasta, na uniwersytecie spodziewałam się wielu otwartych umysłów, pełnych idei i rwących się do działania. Tymczasem okazało się,  że owszem są tacy, ale to tylko garstka. Pytam, co z resztą?

Leżymy i czekamy, aż ktoś zrobi coś za nas? Samorząd Studencki staje na głowie        i organizuje coraz to ciekawsze atrakcje. Odzew bywa zaskakująco mały. Na przykład: impreza dla czterech akademików w Skrzacie. Byłam pewna, że się nie pomieścimy, pomijając już to, że osoby spoza kampusu również miały się pojawić. Pomieściliśmy się bez większych problemów. Impreza była świetna, a co robili Ci, którzy nie sprawdzali jak dobrze się bawimy w Skrzacie? Koncert charytatywny dla Bartka. Tłok znacznie mniejszy, choć przyznam, że byłam tylko na początku i po godzinie odpuściłam. Nie wytrzymałam patrząc jak ludzie na koncercie stoją niczym słup soli i nie reagują na prawdę niezłych muzyków.

Przekonujemy samych siebie, że nasze pomysły natkną się na opór ze strony uniwersytetu lub zabraknie zainteresowanych? Moi znajomi wystosowali pismo z wnioskiem o utworzenie koła zainteresowań. Dostali odmowę, ponieważ koło o takiej nazwie działa na innym wydziale. Zmienili nazwę i zgodę uzyskali. Koleżanki z roku wpadły na pomysł prowadzenia darmowych zajęć tańca. Bez problemu uzyskały sale (Skrzat). Początkowo uczyły się tylko dziewczyny z naszego kierunku, lecz pomysł spotkał się niespodziewanie z większym zainteresowaniem i grupa się rozrosła. Teraz planują zwiększyć częstotliwość spotkań. Da się?

Tak naprawdę to potrafimy się zorganizować i zrobić coś porządnie, ale czy jak to Polacy potrzebujemy jakiegoś wydarzenia, które da nam motyw do działania? Płatny drugi kierunek studiów, studenci różnych uczelni protestują, Opole nie. Ilu z Was – Nas jest na rękę płacić? Samorząd Studencki nagłaśnia akcję z LipDub’em. Na spotkaniu pojawia się może kilkadziesiąt osób. Informacja, że takie przedsięwzięcie wymaga czasu na przygotowania i odbędzie się dopiero na początku przyszłego roku spotyka się z rozczarowaniem przybyłych. Spójrzmy prawdzie w oczy, to przecież logiczne, że nie załatwimy tego jednym pstryknięciem palców i że to będzie wymagać trochę wysiłku.

Powiecie, ze łatwo mi narzekać, ale czy ja coś robie? Ja piszę. Pisze, żeby was tym wzburzyć. Im więcej z was to przeczyta tym lepiej, im więcej poczuje się dotkniętych tym lepiej! Ilu z was podejmie ze mną dialog żeby udowodnić mi, że się mylę?

Sara Bis