Japoński dramat, nominowany do Oscara, porusza historię mężczyzny w średnim wieku zajmującego się czyszczeniem publicznych toalet. Żyje skromnie, ale ma wszystko, czego mu trzeba. Na czym polega jego tajemnica?

Hirayama (Kōji Yakusho) rozpoczyna każdy dzień tak samo. Budzony odgłosami zamiatania drogi zza otwartego okna, wstaje jeszcze przed wschodem słońca. Zrasza swoje rośliny, wkłada strój roboczy i wychodzi na zewnątrz, uśmiechając się w stronę nieba. Następnie kupuje puszkę kawy z automatu, rozsiada się w roboczym samochodzie i odjeżdża w stronę centrum Tokio. Tam czyści publiczne toalety. Choć przebywa w jednych z najbardziej zatłoczonych części miasta, jego praca jest bardzo izolująca. Na Hirayamę nikt nie zwraca uwagi, jest dla ludzi prawie niewidzialny. Mężczyzna ponadto jest bardzo cichy i mówi tylko wtedy, kiedy nie może wybrnąć z sytuacji kiwnięciem głowy. Brzmi jak najbardziej przygnębiający pomysł na film? Tym razem nie będziemy mieć z nim do czynienia. 

Główny bohater jest ucieleśnieniem głęboko zakorzenionej w japońskiej kulturze mentalności obowiązku i zaangażowania w dobro społeczeństwa. Jednocześnie ma specyficzne podejście do rutyny, którą większość ludzi wykonuje automatycznie. Hirayama podchodzi do każdej czynności z nabożną czcią: „Duch tego filmu tkwi w tym, że wszystko wydaje się niemal święte” – tłumaczy reżyser Wim Wenders w wywiadzie dla magazynu „Frieze” – „bo tak [Hirayama – przyp. red.] patrzy na wszystko”.

W poukładanym planie dnia Hirayama zawsze znajdzie chwilę, by się zatrzymać, uśmiechnąć i przywitać z każdym, kto poświęci mu chwilę swojej uwagi. Czerpie radość z najmniejszych rzeczy. Zadowala go porządek, lubi on także swoją pracę, w którą mocno się angażuje – tworzy nawet własne wynalazki, by sobie ją ułatwić. Uwielbiany przez niego porządek dnia okazjonalnie naginają postacie drugoplanowe. „Naginają”, a nie „przerywają”, bo Hirayama przyjmuje z uśmiechem również małe turbulencje w jego codzienności, takie jak pomoc zagubionemu dziecku w parku czy nieoczekiwana wizyta nastoletniej siostrzenicy.

Jednym z ważniejszych elementów jego rutyny jest posiłek w parku, w którym Hirayama siada na ławce, spogląda w górę i wyciąga aparat analogowy. Codziennie fotografuje liście drzew. Właśnie dlatego pierwotny tytuł filmu brzmiał Komorebi. W języku japońskim oznacza to rozproszone światło przedzierające się przez liście drzew, a także uczucie, które się z tym wiąże. Sens tego wyrażenia tkwi w zatrzymaniu się na chwilę, obserwacji piękna i szukania „światła” również w codzienności. Odzwierciedla ono emocjonalne podejście Japończyków do natury i przekonanie, że życie jest za krótkie, by przeżywać je w cieniu. To właśnie robi główny bohater – dostrzega promienie słońca wśród cieni swojego życia. 

Reżyser podpowiada nam, co jest sekretem Hirayamy: „Dla niego wszyscy są sobie równi”. Potwierdzeniem tych słów jest stosunek głównego bohatera do postaci bezdomnego mężczyzny, którego zawsze widzi pod tym samym drzewem. Hirayama codziennie zatrzymuje się, uśmiecha się i wita go ruchem głowy. Dostrzegając go, sprawia, że my również to robimy.

Hirayama nie odzywa się ani słowem przez dobry kwadrans filmu, a dopiero w połowie słyszymy z jego ust kilka zdań. Dialog jednak nie jest widzowi potrzebny. Kōji Yakusho swoimi umiejętnościami aktorskimi sprawia, że rozumiemy wszystko, co Hirayama komunikuje swoją mimiką i postawą. Co więcej, odczuwamy te emocje razem z nim. Film tak dobrze oswaja nas ze spokojem i statecznością, że najmniejsze zmiany w rutynie głównego bohatera (np. wyczerpanie paliwa w samochodzie przy jednoczesnym braku pieniędzy w portfelu) wywołują u odbiorców przyspieszone bicie serca i niepokój o ciąg dalszy. 

Wiele osób uzna, że tempo filmu jest zbyt powolne. Tak naprawdę, siadając przed ekranem, widz nie decyduje się na film, przynajmniej nie do końca – dzieło to nie ma ani fabuły, ani konfliktu, który zwykle napędza produkcje. Perfect Days to po prostu kilka dni wyjętych z życia pewnego Japończyka, który sam, ale nie w samotności, zredefiniował życie i zdecydował, że będzie szczęśliwy. Tytuł jest w końcu mrugnięciem oka do odbiorcy – idealne dni nie istnieją, lecz szczęście kryje się w chwili obecnej, jeśli tylko dobrze się jej przyjrzymy.


Tekst: Wiktoria Sklarek
Grafika: Gutek Film