Chyba nie znajdziecie lepszego, tegorocznego filmu, by rozjaśnić sobie mrok nadchodzącego chłodnymi wieczorami studenckiego października. Dużo humoru, wyraziste postaci, doskonała obsada i wielka przygoda. Bo jak inaczej nazwać melanż z największymi gwiazdami współczesnej branży rozrywkowej, który kończy się biblijną apokalipsą?

Jay Baruchel zagrał w kilku bardzo dobrze przyjętych produkcjach, ale nadal trzyma się z daleka od Hollywood i grzeje swój kościsty tyłek w jakimś drewnianym domku w rodzinnej Kanadzie. Podczas kolejnych wizyt w LA zawsze spotyka się ze swoim przyjacielem Sethem Rogenem cenionym i rozpoznawalnym aktorem komediowym, z którym spędzają urocze wieczorki na paleniu skrętów, graniu na konsoli, wygłupach, i oglądaniu filmów na absurdalnie wielkim telewizorze 3D. Jednak ten wieczór ma być inny. Przyjaciel Setha, James Franco urządza w swojej willi po sąsiedzku imprezę na której są wszyscy ich znajomi z planów filmowych, za którymi Jay specjalnie nie przepada, oraz wszystkie persony z pierwszych stron gazet jak Jason Segel, Michael Cera, Emma Watson, czy Rihanna. Jak za pewne wyczytujecie z pudelka nie są to wzory cnót i nie w głowie im siedzenie przy monopoly z ciepła herbatką, a doskonale wiadomo z lekcji religii, kto w obliczu końca świata jako pierwszy poprowadzi korowód do piekła. Czy garstka uroczo zepsutych gwiazdorskim życiem bohaterów z którymi przyjdzie nam przez 90 minut walczyć o przetrwanie w apokaliptycznym LA, zdoła odkupić swoje grzechy?
Jay Baruchel i Seth Rogen spotkali się już wraz z reżyserem Evanem Goldbergiem w 2007 roku, gdy realizowali krótkometrażowy film „Jay and Seth Versus the Apocalypse”, który można traktować jako szkic pod tą produkcję. Bo przy ascetycznej scenerii tamtej produkcji,pełnometrażowa kontynuacja karmi nas iście blockbusterowym przepychem. Ten film to szalony rollercoaster. Po chwili wprowadzenia, wrzuca nas w wir niebywałych, galopujących wydarzeń, które kończą się wraz z… końcem. Gag goni gag, podskakujemy na fotelach ze strachu, by po sekundzie znów wybuchnąć śmiechem i tak cały czas. Obsada nie zawodzi ani na chwilę.

Karykaturalna struktura każdej z postaci, której charakter zbudowany jest z cech przypisywanych gwiazdom przez prasę brukową, podpisana imieniem i nazwiskiem aktora, który go gra (?) to istny popis kunsztu aktorskiego i absolutnego dystansu do siebie. I dotyczy to w pełni również epizodycznych występów. Jedynym problemem tego filmu mogą być granice tolerancji widza, który nie koniecznie musi dzielić ostre, brutalne, bardzo wulgarne, pełne seksualnych i fekalnych aluzji, bezpardonowe poczucie humoru. Wulgaryzacja nie jest jednak pustym zamiennikiem dla interpunkcji, a służy czemuś bardzo ważnemu, co twórcy chcą nam przypomnieć. I za to ogromne brawa! Jednak jeśli ’40-letni prawiczek’, ‘Wpadka’, czy ‘Supersamiec’ nie przyprawiał Cię o mdłości, lub ból zębów to znaczy, że jesteś gotów, by przeżyć koniec świata. A jeśli znasz te i inne filmy obecnych w tej produkcji aktorów, to przez liczbę przezabawnych aluzji do ich wcześniejszych prac można zakładać, że zabawa będzie podwójna.

Zakładając, że wyznacznikiem dobrej komedii jest ilość endorfin wytworzonych podczas rubasznych salw śmiechu i czas trwania doskonałego samopoczucia po wyjściu z seansu, to „To już jest koniec” doskonałą komedią jest. Do odważnych świat należy! 8/10

Marek Machynia