Festiwal Fantastyki Opolcon to organizowane przez członków Opolskiego Klubu Fantastyki Fenix w pełni darmowe wydarzenie będące istnym rajem dla fanów szeroko pojętego fantasy. Miłośnicy gatunku przybywają z całej Polski, by razem bawić się, konkurować i dzielić pasjami.
Tegoroczna, tj. 10. edycja Opolconu odbyła się w weekend 15–17 września, klasycznie w budynkach Zespołu Szkół Elektrycznych i Zespołu Szkół Ekonomicznych. Oprócz tego pierwszy raz w historii wydarzenia do terenu imprezy zostało przyłączone Publiczne Liceum Ogólnokształcące nr VIII w Opolu. W każdym z budynków można było zaopatrzyć się w sprzedawane na stoiskach gadżety oraz skorzystać z różnorodnych atrakcji: sesji RPG (role-playing game) i LARP (live action role-playing game), turniejów różnych gier, pokazów, większych i mniejszych konkursów, prelekcji oraz wielu innych. Zdecydowanie warte wyróżnienia są słynny Konkurs Cosplay – z którego nagranie jak zawsze możecie obejrzeć na fanpage’u festiwalu – oraz pokaz przygotowany przez członków Teatru Tańca i Ruchu z Ogniem Mantikora. Co więcej, na przestrzeni sierpnia i września we współpracy z Miejską Biblioteką Publiczną im. Jana Pawła II oraz Filią Młodzieżowego Domu Kultury w Opolu organizowane były tematyczne warsztaty (m.in. literackie, teatralne i tworzenia cosplayu).
Koniecznie trzeba wspomnieć, że ta edycja wydarzenia była rekordowa pod wieloma względami, m.in. liczby uczestników. W festiwalu wzięło udział 2507 osób, a jeśli doliczymy osoby funkcyjne, będzie to okrągłe 2800! Dla porównania: poprzedni (zeszłoroczny) rekord wynosił 2127 (2321) osób.
Nadspodziewana frekwencja uczestników może się wiązać z wystąpieniem pewnych problemów i tak też było w tym przypadku, choć nie były one zatrważające. Już drugiego dnia konwentu zabrakło wejściówek, bez których nie można poruszać się po terenie imprezy. Rozwiązanie pojawiło się dosyć szybko – ostało się trochę wejściówek z poprzednich edycji, więc zaczęto używać ich w zastępstwie. Nie obyło się też bez trudności natury organizacyjnej: kilka atrakcji musiało zostać przeniesionych, inne z kolei całkowicie odwołano. Nie przeszkodziło to uczestnikom w dobrej zabawie, ale na pewno u niektórych wywołało westchnienie zawodu.
Jeśli nie daliście rady osobiście pojawić się na festiwalu, zachęcamy do przeczytania tej relacji w całości – nie znajdziecie tu opisu wszystkich atrakcji, ale z pewnością pomoże Wam to w zobrazowaniu sobie, co dokładnie Was ominęło. Zachęcamy do przejrzenia jej również w przypadku, gdy udało Wam się dotrzeć na Opolcon. Mamy nadzieję, że przywołamy wesołe wspomnienia, które zgromadziliście w czasie jego trwania, a także zachęcimy Was do stworzenia nowych za rok!
Dodatkowo przypominamy, że jako uczestnicy wydarzenia wszelkie podziękowania i ewentualne zażalenia możecie przekazać jego organizatorom (tzw. Orgom) za pomocą stworzonej przez nich ankiety. Wypełnienie jej jest wskazane – pozytywnie wpłynie na rozwój festiwalu oraz, miejmy nadzieję, na morale organizatorów.
Na koniec mamy dla Was ciekawostkę: zdaje się, że dobra passa Orgów przeszła na naszą redakcję – właśnie czytacie najdłuższy tekst, jaki kiedykolwiek został opublikowany w „Gazecie Studenckiej”. Miłej lektury!
***
Prelekcja o tworzeniu żywego świata
Zdarzyło Wam się, że coś zaplanowaliście, przygotowaliście w najdrobniejszych szczegółach tylko po to, aby po jakimś czasie nie pozostało nic z pierwotnych założeń? Nieprzyjemne uczucie, prawda? Jednak jest ono tym, z czym muszą pogodzić się osoby prowadzące kampanie tzw. żywego świata lub uczestniczące w nich.
Taką inicjatywę przedstawili oraz próbowali wyjaśnić na piątkowym Opolconie członkowie Stowarzyszenia Mistrzów Gier Tempus (w skrócie: SMG Tempus), którzy od ponad 13 lat prowadzą swoje kampanie w takim właśnie świecie. Dwaj obecni mistrzowie gry przedstawili cechy charakterystyczne żywego świata na podstawie tego, który oni współtworzą, oraz wydarzeń mających w nim miejsce.
Wyjaśnili, że inicjatywa SMG Tempus polega na tym, iż mają oni jeden wspólny świat, w którym różni mistrzowie gry prowadzą różne kampanie z różnymi drużynami, a każda podjęta podczas rozgrywki decyzja ma wpływ nie tylko na odgrywaną w tej chwili kampanię, ale także na wszystkie pozostałe oraz na sam obraz istniejącego świata. Przykładowo gdy niepowodzenie misji jednej z drużyn skutkuje zniszczeniem jakiegoś miasta (lub sporej części całej mapy), to niemożliwe staje się przeprowadzenie innej kampanii, którą inny mistrz gry zaplanował w tym mieście (lub tej części świata) dla innej drużyny. Tutaj podkreślili fakt, że odbywające się w tym świecie kampanie muszą dziać się w tym samym uniwersum, dlatego nie wolno prowadzić kampanii science fiction z tymi fantasy.
Następnie zwrócili uwagę na płynący w trakcie kampanii czas. W żywym świecie czas nie czeka na graczy, lecz płynie bez względu na podjęte przez nich decyzje, dlatego uczestnicy, gdy dostaną informację, że za trzy dni nastąpi napad na pewną wioskę, to nie mogą wybrać okrężnej ścieżki, której przejście zajmie pięć dni. Jeżeli to zrobią, będą musieli ponieść konsekwencje swoich wyborów – spóźnienie może kosztować ich istnienie tej wioski.
Mistrzowie gry zwrócili także uwagę, że uczestnicy nie ze wszystkim poradzą sobie od razu bądź mogą doznać niemiłego zaskoczenia, ponieważ żywy świat nie dostosowuje swojego poziomu trudności względem graczy, ale każdy przeciwnik ma swój z góry ustalony poziom. Z tego powodu grający muszą uważać na to, które wyzwania podejmują w danym momencie swojej przygody, gdyż na część z nich mogą nie być w pełni przygotowani, a ich poziom może okazać się zbyt niski, by sobie z nimi poradzić. Dodatkowo muszą uwzględnić także fakt, że żywy świat ulega ewolucji, czyli rozwijają się nie tylko gracze, ale także inne elementy uniwersum (np. na bieżąco zachodzi postęp techniczny).
Ostatnią cechą żywego świata jest to, że gracze mogą wzajemnie wymieniać się swoimi doświadczeniami z gry, gdyż różne drużyny widzą mające miejsce wydarzenia z różnych perspektyw. Przykładowo mogą znajdować się po dwóch stronach konfliktu. Wtedy też może dojść do bezpośredniego starcia dwóch drużyn w walce. Mistrzowie gier SMG Tempus wyjaśnili, że rozwiązują takie sytuacje na różne sposoby, lecz najczęściej wykorzystują do tego mechanikę strategicznych gier turowych.
Przewijającą się przez całą prelekcję i powtarzaną w różnych jej momentach informacją było to, że żywy świat nie jest tworzony na jeden raz, na kilka sesji RPG, ale na całe lata bądź dekady! Jak wcześniej wspomniałam, SMG Tempus prowadzi swój już od 13 lat. Udaje im się to dzięki wymianie notatek z kampanii między mistrzami gry, co umożliwia im zachowanie spójności w prowadzonym przez nich świecie. Jeżeli jesteście zainteresowani tym, jak on wygląda, to możecie wziąć udział w organizowanych przez stowarzyszenie obozach RPG; informacje o nich (a także o samym świecie oraz stowarzyszeniu) można znaleźć na ich stronie internetowej caerbannog.pl.
Tekst: Weronika Gruca
***
Ratunku, autor oddał mi kontrolę na fabułą! Kilka słów o grach paragrafowych
Jedno z pierwszych sobotnich spotkań odbyło się w kameralnej atmosferze. Katarzyna Tkaczyk „Valkiria”, autorka Akademii Ransmoor, wprowadziła nas w świat książek i gier paragrafowych. Wiecie, czym one są? Nie? To bardzo możliwe, że tak jak ja nie znaliście fachowej nazwy tego gatunku książek. Choć, jak wspomniała prowadząca, taka mechanika występuje nie tylko w książkach, ale także w hipertekstach, grach visual novel czy w formie komiksów. I możliwe, że to właśnie z tą ostatnią dwójką mogliście się zetknąć na którymś z etapów swojego życia.
Sama idea gier paragrafowych (ang. gamebook) jest bardzo prosta – jest to, zazwyczaj krótka, historia podzielona na fragmenty (zwane paragrafami), mająca pewną ilość różniących się od siebie zakończeń, do których czytelnik dochodzi poprzez dokonywanie wyborów podczas czytania.
Jak wspomniała prelegentka, każda z przygotowanych ścieżek zawiera tylko pewne informacje, sprawiając, że po jednorazowym przeczytaniu nie poznamy całej otoczki fabularnej, a tylko jej część. Co może prowadzić do tego, że niektóre wątki zostawimy niedomknięte lub zmieni się nasze postrzeganie któregoś z bohaterów. Nie możemy jednak za to winić autora, ponieważ to my, jako czytelnicy, byliśmy tymi, którzy dokonali wyborów prowadzących do konkretnych sytuacji, takich jak np. śmierć naszej ulubionej postaci.
Taka konstrukcja książki daje nam jednak możliwość, aby czytać ją kilkukrotnie i za każdym razem otrzymywać inne zakończenie – czasem szczęśliwe, czasem nie. Głównym powodem umożliwiającym nam takie czytanie jest fakt, że ta opowieść jest zazwyczaj krótka. To jest jej ważna zaleta, ale także największa wada – w książce paragrafowej pomijamy strony! Katarzyna Tkaczyk zwróciła uwagę, że u większości czytelników taki sposób czytania powoduje dyskomfort, ponieważ nasuwają im się myśli typu: „Hej, kupiłem tę książkę i teraz muszę pomijać jej część? Jaki w tym sens?”.
Z tego powodu jeżeli chcemy czytać książki paragrafowe, to musimy zmienić sposób, w jaki myślimy o książce. Nie możemy patrzeć na nią jak na jedną historię z początkiem i końcem, ale jak na kilka alternatywnych historii, które mają wspólny początek, ale mogą prowadzić do różnych zakończeń. Dlatego warto przeczytać taką książkę kilka razy i dokonać różnych wyborów. Dodatkowo jeżeli zależy nam na uzyskaniu specyficznego rodzaju zakończenia, to kto nam zabroni cofnąć się o paragraf, gdy zauważymy, że fabuła zmierza w stronę inną, niż byśmy chcieli?
A tak na marginesie, książki tego typu to nie tylko romanse, w których wybiera się swoją drugą połówkę, ale także historie detektywistyczne czy horrory. Z długością też nie jest tak źle. Na spotkaniu prelegentka pokazała książki paragrafowe ze swojej prywatnej biblioteczki i wśród nich można było znaleźć powieści Howarda Phillipsa Lovecrafta oraz retelling Draculi Brama Stokera autorstwa Jonathana Greena!
Tekst: Weronika Gruca
***
Sztuczna (anty)inteligencja
Od pewnego czasu temat AI i jej wykorzystania jest przywoływany bezustannie, więc nie dziw, że ktoś poruszył go także podczas Opolconu. Od podstaw, czyli tłumaczenia, czym jest sztuczna inteligencja i czy rzeczywiście może ukraść komuś pracę, przez data science oraz sieci neuronów, po uczenie maszynowe i podsłuchiwanie pszczół – wszystko to zostało przedstawione uczestnikom zaledwie w ciągu godziny (zarówno w teorii, jak i praktyce). Prowadzący prelekcję Piotr Książek „Qc” połączył swoje zainteresowania, tj. programowanie i pszczelarstwo, aby pokazać, jak można (w sposób niezbyt praktyczny) wykorzystać sztuczną inteligencję. I tak Qc przedstawił przeprowadzony przez siebie w 2022 r. eksperyment, podczas którego stworzył system mierzący temperaturę w ulu i informujący go o wszelkich nieprawidłowościach, przy okazji podsłuchując żyjące w ulu pszczoły. Zdobyte w ten sposób nagrania zostały zaprezentowane uczestnikom, którzy mogli usłyszeć dźwięki z wnętrza pasieki. Co ciekawe, znajdujący się w ulu mikrofon (który nota bene nie wyglądał najlepiej po zakończeniu doświadczenia) wychwycił jeszcze inne dźwięki, m.in szczekanie psa sąsiada czy… kosiarkę, która przyczyniła się do brutalnego zakończenia eksperymentu, gdyż przecięto nią kabel zasilający. Gdyby mało Wam było komizmu, na zakończenie dodam, że podczas prelekcji uczestnicy liczyli pole prostokąta za pomocą… całek. Sami możecie spróbować, jeśli lubicie utrudniać sobie życie.
Tekst: Weronika Sagan
***
Akira Kurosawa – ojciec kina nowej przygody
Powyższy tytuł doskonale pokazuje, z czym mieliśmy do czynienia, wybierając się na prelekcję. Dlatego też skutecznie przyciągnął uwagę nielicznych, choć bardzo zaangażowanych i znających całą jego kinematografię, fanów Akiry Kurosawy, japońskiego reżysera żyjącego w latach 1910–1998, tego, który wprowadził do kina narrację nieliniową i szerokie ujęcia. A uwierzcie, taki wyczyn jest godny podziwu – w końcu Kurosawa odpowiedzialny jest za scenariusz ponad 30 filmów (z czego część nakręcono już po jego śmierci).
W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć opis prelekcji, który pojawił się w informatorze Opolconu:
Niewiele osób dziś pamięta wybitnego reżysera japońskiego kina, jakim był Akira Kurosawa. Podczas prelekcji wspólnie poszukamy jego śladów w najbardziej znanych utworach popkultury.
Zgodnie z powyższym, prowadzący Jarosław Dobrowolski spotkanie rozpoczął od czegoś, co niestety może urazić uczucia zagorzałych fanów pewnej klasycznej już kosmicznej serii… Otóż czy wiedzieliście, że film Gwiezdne wojny: część IV – Nowa nadzieja (1977) inspirowany jest Ukrytą fortecą (1958) Kurosawy? Chociaż mowa o zupełnie innych uniwersach, czasach akcji i bohaterach, to wystarczy przyjrzeć się kadrom obu produkcji, żeby dostrzec liczne podobieństwa – a na tym się one nie kończą. Sami sprawdźcie, urządzając sobie filmowe „znajdź różnicę”.
Kolejnym omawianym filmem Kurosawy był Siedmiu samurajów (1954), będący jednocześnie najpopularniejszym filmem tego japońskiego reżysera oraz inspiracją dla m.in. komedii Trzech amigos (1986), westernowego remake’u pt. Siedmiu wspaniałych (1960) czy anime Samurai 7 (2004). Co ciekawe, w Siedmiu samurajach, Ukrytej fortecy, a także wielu innych filmach Akiry Kurosawy w jednych z głównych ról pojawia się inna ikona japońskiego kina, aktor i producent Toshiro Mifune. Kurosawa uważany jest wręcz za odkrywcę jego talentu. I choć wieloletnia współpraca tej dwójki została przerwana przez kłótnię, zawsze mówili o sobie serdecznie.
Wartym wymienienia filmem jest także Straż przyboczna (1961), czyli kolejna produkcja, w której pojawia się często wykorzystywany przez Kurosawę motyw wędrowca. Wpisujący się w ten archetyp główny bohater jest moralnie szarą, niesamowicie inteligentną postacią, której imię nigdy nie zostało zdradzone (nie pojawia się nawet w scenariuszu). Straż przyboczna była inspiracją do stworzenia filmu Za garść dolarów (1964) i amerykańskiego remake’u pt. Ostatni sprawiedliwy (1996). Dzieło to zyskało też swoją kontynuację pt. Sanjuro: samuraj znikąd (1962), która przyczyniła się do rozwoju efektów specjalnych, jednak głównie w filmach akcji i horrorach niskiej klasy oraz niektórych anime. W filmie bowiem pojawia się scena walki, podczas której jeden z bohaterów zadaje drugiemu śmiertelny cios kataną, na skutek czego krew tryska z ciętej rany niczym z gejzera. I choć można uzasadniać to trafieniem w tętnicę, prawda jest zgoła inna. W workach z krwią, które znajdowały się pod ubraniem ranionej postaci, było po prostu za duże ciśnienie. Tak właśnie narodziły się nowe kiczowate efekty specjalne.
Jednak kino to nie jedyne, na co wpływ miały twory Akiry Kurosawy. Wśród dziedzin, które dzięki niemu zyskały, znajduje się także… psychologia. Film Rashamon (1950) opowiada o śledztwie w sprawie napadu na pewnego samuraja oraz jego małżonkę. Świadków tej zbrodni jest czterech, jednak zeznania wszystkich się różnią, wobec czego odkrycie prawdy graniczy z cudem. Dzieło to wpłynęło na rozwój tezy o dysocjacji oraz fałszywych wspomnieniach. To także inspiracja dla Hero (2002), Memento (2000) i słynnego Pulp Fiction (1994).
Jak widać, wielu twórców szukało inspiracji w utworach Akiry Kurosawy, ale czy on sam po jakąś sięgał? Odpowiedź brzmi: oczywiście, że tak. Chociażby Tron we krwi (1957) czy Ran (1985) są oparte na twórczości Williama Szekspira, konkretnie na fabule Makbeta oraz Króla Leara. Oprócz tego wiele filmów Kurosawy czerpie z opowiadań klasycznych japońskich twórców, m.in. Shugoro Yamamoto czy Ryunosuke Akutagawy.
Musicie przyznać, że wziąwszy to wszystko pod uwagę, trudno spierać się z prelegentem i odmówić Akirze Kurosawie tytułu ojca kina.
Tekst: Weronika Sagan
***
Kiedy Ty przestaniesz być człowiekiem? – dyskusja o transhumanizmie
Ludzkie życie jest z natury kruche i kończy się nieuchronną śmiercią. Jednym z najciekawszych nurtów istniejących w światach science fiction jest transhumanizm, który wychodzi naprzeciw ograniczeniom organizmu człowieka. Według jego założeń powinniśmy się ulepszać za pomocą nowoczesnej technologii, treningu, a nawet i odpowiedniego planowania genetycznego.
O tym wszystkim opowiedział słuchaczom Elemental, jeden z prelegentów na Opolconie. Po krótkim wprowadzeniu w omawianą tematykę spotkanie zmieniło się w dyskusję, uczestniczący w niej konwentowicze wymieniali się tytułami utworów, w których pojawiały się wątki transhumanistyczne, i podawali ich przykłady. Jednymi z takich wątków były np. praktyki organizacji Adeptus Mechanicus, która pojawia się w świecie Warhammera 40.000 lub przenoszenie ludzkiej świadomości do ciała, które pojawiło się w książce Richarda Morgana pt. Modyfikowany węgiel. Goście spotkania korzystali z wiedzy obytego z tematem autora i chętnie pytali, czy podawane przez nich przykłady można zaliczyć do zachowań transhumanistycznych. Według prowadzącego transhumanizm występuje jedynie wtedy, gdy chcemy świadomie się ulepszyć, a zastąpienie amputowanej ręki mechaniczną nie kwalifikuje się do tego.
Podczas dyskusji poruszono również temat etyki w transhumanizmie i debatowano, czy ulepszanie naszego ciała i umysłu może być czymś moralnie właściwym. Zauważono, że takie zachowania mogłyby jeszcze bardziej zwiększyć różnice między bogatymi i biednymi, a elity społeczeństwa, które byłyby modyfikowane genetycznie, miałyby podstawy do ponownego wprowadzenia w życie systemu kastowego.
Dyskusja była żywa i pełna emocji, a na koniec okazało się, że dla dwóch najbardziej aktywnych osób przygotowane zostały upominki w formie egzemplarzy powieści Rafała Kosika pt. Cyberpunk 2077. Bez przypadku. Osadzona jest ona w cyberpunkowej rzeczywistości, w której jak najbardziej występują motywy transhumanistyczne, obdarowani konwentowicze z pewnością będą się dobrze bawić w trakcie jej czytania.
Tekst: Adrian Kokot
***
Spotkanie z Martą Kisiel
Marty Kisiel raczej nie trzeba przedstawiać. To znana polska pisarka i tłumaczka, a z wykształcenia polonistka. Zapewne kojarzą ją wszyscy fani fantastyki oraz komedii kryminalnych, a także rodzice rozwijający w swoich pociechach czytelnicze pasje – w 2018 r. do portfolio autorki dołączyła seria z gatunku literatury dziecięcej, Małe Licho. W drugi dzień Opolconu uczestnicy mogli uczestniczyć w przyjemnym i pełnym humoru spotkaniu z tą właśnie autorką. Prowadził je inny pisarz specjalizujący się w fantasy, chociaż jeszcze nie tak znany, Marcin Rusnak „Pele”.
Podczas spotkania mogliśmy dowiedzieć się m.in. tego, jak autorka radziła sobie podczas pandemii i jak izolacja wpłynęła na jej twórczość:
Pandemia wpłynęła na mnie w sposób zadziwiający; wykończyła mnie lekko, owszem, ale z drugiej strony otworzyła szerokie okno, przez które udało mi się nie wyskoczyć (śmiech), za to wyjrzałam przez nie na zupełnie nowy gatunek, na zupełnie nowe postacie – na coś, czego wcześniej w ogóle nie brałam pod uwagę.
Oczywiście część panelu upłynęła na opowiadaniu anegdotek związanych z dziećmi, jako że oboje pisarzy jest rodzicami. Pojawił się również temat nawiązujący do dzieciństwa Marty Kisiel, gdy została zapytana o chwilę, w której postanowiła związać swoje życie z pisarstwem:
W czwartej klasie szkoły podstawowej. Był taki przełomowy moment – przeczytałam książkę, którą większość z Was pewnie kojarzy, Wesołe przygody Robin Hooda, i bardzo mi się nie spodobało zakończenie. Stwierdziłam, że wówczas mój ulubiony bohater, albo jeden z najbardziej ulubionych, absolutnie nie zasługuje na takie zakończenie, że ono mi się bardzo nie podoba i wymyślę własne. […] Tak to właśnie wyglądało w tym wieku, około drugiej połowy podstawówki. Coś czytałam albo oglądałam – a generalnie czytałam i oglądałam bardzo dużo, dlatego że byłam dzieckiem, które non stop chorowało, więc miałam też dużo czasu, aby o wszystkim myśleć i coś sobie skrobać – i dopisywałam przygody. Wtedy to określenie nie funkcjonowało, ale to były fanfiki. […] W liceum zaczęłam pisać to, co chyba każdy porządny fantasta, czyli swoją własną sagę fantasy. Nie pamiętam, ile to miało mieć tomów, ale pamiętam, że napisałam pierwsze dwa.
W ten sposób mała Marta stawiała swoje pierwsze kroki w pisarskim świecie. Tak było do czasów licealnych:
Trafiłam na polonistkę, która […] zostawała ze mną po lekcjach. […] Potrafiła do godziny 20:00 siedzieć ze mną w szkole, czytać te moje nieszczęsne dzieła i mi opowiadać – nie tylko o tym, co robię źle i gdzie zrobiłam błędy, ale również co mi dobrze wychodzi albo gdzie widzi potencjał. To było coś niesamowitego, pierwszy sygnał od kogoś z zewnątrz, […] że to, co robię, ma sens.
Przyznajcie, tacy nauczyciele to skarb. Chwała polonistce! Natomiast jeśli zastanawiacie się, kto aktualnie wspiera autorkę, już odpowiadam: jej przyjaciele i rodzina, w szczególności mąż. I chociaż Marta Kisiel nie przepada za rozmawianiem o swojej twórczości, temat jej dzieł często przewija się podczas rodzinnych spotkań.
Skoro poruszamy kwestię rodziny autorki, koniecznie musicie poznać pewien przeuroczy fakt z jej życia, którym postanowiła się podzielić. Wyżej już wspomniane Małe Licho pierwotnie miało nigdzie się nie ukazywać – pisarka nie planowała publikowania tej książki. Miał to być prezent dla jej córki, która pewnego dnia poprosiła ją o napisanie czegoś tylko dla niej.
A jak właściwie Marta Kisiel decyduje, co i kiedy pisać? Może jakiś cykl pisze się jej najlepiej?
To kwestia zgrania tego, co mi akurat w duszy gra, z tym, czego oczekuje wydawca. […] Mam ustawioną jakąś kolejkę, kończy się w 2026 roku.
W dalszej części spotkania prowadzący przytoczył pewne rozróżnienie, które w swoich pracach przedstawia amerykański pisarz Jerry Jenkins. Mianowicie dzieli on pisarzy na tych, którzy przed rozpoczęciem pracy tworzą konspekty i się ich trzymają, oraz na tych, którzy siadają przed pustą kartką i dają się ponieść wyobraźni, prowadzi ich wena. Jeśli interesowaliście się życiem Marty Kisiel, zapewne wiecie, którym z tych dwóch typów twórców jest:
Zacznijmy od tego, że jestem córką księgowej. (śmiech) Mam bardzo dużo zeszytów, bardzo dużo notesów, do których wpisuje notatki z książek, które czytam. […] Mam też zeszyty z notatkami do moich konkretnych tekstów. Jak już wszystko mam przygotowane, robię konspekt na komputerze. Ten konspekt może mieć jedną stronę, a może mieć 52 małym druczkiem, jak było w przypadku Toni. W miarę pisania ten konspekt obrasta notatkami, aż dochodzę do wniosku, że pewne rzeczy, które miałam lekko zarysowane, muszę sobie rozwinąć, więc do tego konspektu robię następny konspekt. A potem do tego konspektu robię już ostatni konspekt, na którym dokładnie, scena po scenie, aż do zakończenia, rozpisane jest, co mam napisać. I to jest mój ulubiony konspekt. Mam do niego zestaw kolorowych cienkopisów i za każdym razem, kiedy skończę dany punkt, skreślam go jakimś kolorem. […] Jest to coś fantastycznego. Na pewnym etapie mam za sobą 80 godzin pisania książki, jestem fizycznie i psychicznie zmęczona, ale dzięki kartce, która na początku jest cała czarno-biała, a z czasem robi się coraz bardziej kolorowa, widzę, co zrobiłam i jak mało mi zostało. […] Nigdy nie siadam do pisania, jeżeli nie mam konspektu, jeżeli nie wiem, do czego zmierzam, do jakiego punktu doprowadzić bohaterów.
Ale skąd tyle notatek, i to przed rozpoczęciem pisania właściwego tekstu? Cóż, umiejętność wyszukiwania informacji i towarzysząca procesowi researchu zaciekłość to z pewnością coś, czego wszyscy możemy pozazdrościć autorce:
Ostatnio miałam napisać krótkie opowiadanie (które wcale nie wyszło krótkie) […] i chciałam sprawdzić jedną jedyną rzecz. Na dwa tygodnie wsiąkłam w książki, źródła. Bardzo dobrze mi to zrobiło, bo znalazłam szczegóły, które mogłam gdzieś wykorzystać, i one nadały bardzo fajny wymiar całości, więc to nie był stracony czas. A potem zamiast arkusza tekstu wyszły prawie trzy arkusze, ale to drobiazg, mój wydawca jest do tego przyzwyczajony. […] tutaj wychodzi ze mnie polonista. Lubię źródła, lubię wiedzieć…
Postacią przywołaną przez prowadzącego prelekcję był także Stephen King, amerykański autor określany mianem króla horroru (którego pewnie nikomu przedstawiać nie trzeba). W stworzonym przez siebie zbiorze porad dla pisarzy twierdzi on, że aby pisać dobrze, należy pisać o tym, co jest nam znane. Zapytana o opinię na ten temat Marta Kisiel stwierdziła, że jak najbardziej zgadza się z Kingiem. Co więcej, zdradziła, że sama wykorzystała swoje prywatne doświadczenia m.in. w komedii kryminalnej Nagle trup (w co niektórzy nie chcą jej wierzyć).
Co, oprócz własnego doświadczenia, w swojej twórczości wykorzystuje pisarka? Już w dzieciństwie zetknęła się z dziełami Joanny Chmielewskiej, które ukształtowały ją jako autorkę. Ogromny wpływ miały na nią również filmy Hayao Miyazakiego, japońskiego reżysera, mangaki i dyrektora kochanego przez miliony ludzi na całym świecie Studia Ghibli. Z kolei wykształcenie polonistyczne Marty Kisiel wiąże się z tym, że przez długi czas niejako zmuszona była do studiowania dzieł romantycznych twórców i – jak sama mówi – przesiąkła tą epoką.
Kolejnym i jednocześnie jednym z najbardziej interesujących, a przynajmniej w mojej opinii, wątków poruszonych przez Marcina Rusnaka było używanie literatury jako nośnika komentarza społecznego. Jak do tego tematu podeszła Marta Kisiel – autorka specjalizująca się w lekkiej, humorystycznej prozie?
Komentowanie współczesności poprzez literaturę, jakiejś jeszcze bardzo specyficznej współczesności, to najlepszy sposób na to, żeby książkę zamordować w bardzo krótkim czasie, bo bardzo szybko stanie się nieaktualna, nieczytelna w pewnej warstwie. Mnie też jako czytelnika coś takiego nie kręci. Jak chcę się pośmiać ze współczesności, to wystarczy, że wejdę na stronę informacyjną. (śmiech) Uważam, że literatura ma służyć przyjemności, a to, co jaki czytelnik wyciągnie z danej książki, już zależy od niego. Jest coś takiego, co się w teorii literatury nazywa faktem literackim. Generalnie chodzi o to, że książka się nie kończy w momencie, kiedy autor napisze ostatni akapit. Ona się kończy, kiedy konkretny czytelnik kończy ją czytać konkretny raz, ponieważ za każdym razem filtruje ją przez swoje doświadczenia osobiste, przez swoje lektury, przez to, w jakim momencie życiowym jest itd. […] Można dać dziesięciolatkowi Pana Tadeusza i oczekiwać, że odczyta wszystko, co tam jest, ale on tego nie będzie widział. I tak samo można dać mu jakąś zwykłą, lekką tzw. literaturę pop i dostrzeże w niej coś, co uderzy go emocjonalnie, zobaczy odbicie swoich problemów, swoich przemyśleń, pytań, które sobie zadaje, i wyciągnie z tej lektury o wiele więcej, ale dlatego, że to on z tą konkretną książką. […] Więc to nie jest tak, że ja sobie zakładam, że spróbuję w książce przekazać następujący morał, nie. […] To coś, co gdzieś po drodze samo się buduje.
Oczywiście to nie wszystkie tematy, które zostały poruszone podczas spotkania. Chociaż trwało ono zaledwie godzinę, zarówno Rusnak, jak i uczestnicy dyskutowali o wielu ciekawych kwestiach, o których z chęcią, humorem i niesamowitą energią opowiadała autorka. Podsumowując, spotkanie przebiegło w fantastycznej atmosferze i możecie żałować, jeśli Was na nim nie było!
Na zakończenie dodam, iż podczas spotkania Marta Kisiel zdradziła uczestnikom, że aktualnie pracuje nad pewnym opowiadaniem, będącym stuprocentowym horrorem. Oprócz tego dowiedzieliśmy się, że jeśli nie wystąpią żadne opóźnienia, pod koniec października dzięki wydawnictwu Mięta ukaże się kolejna część z cyklu Autokorekta.
Tekst: Weronika Sagan
***
Szczypta szaleństwa czy chłodna kalkulacja? Światy w fantasy
Jeśli kiedykolwiek choć trochę interesowaliście się fantasy, to zapewne zdajecie sobie sprawę z tego, że ile autorów specjalizujących się w tym gatunku, tyle fantastycznych światów wypełnionych rozmaitymi istotami. Mimo ich różnic istnieją między nimi pewne podobieństwa, które pozwalają na ich kwalifikację, co podczas prelekcji uczestnikom przybliżył pisarz Marcin Rusnak „Pele”.
Zacznijmy od tego, że według Rusnaka światy fantastyczne dzielą się na trzy rodzaje:
1) alternatywna wersja naszego świata:
- elementy fantastyczne nie wpływają na historię ludzkości,
- elementy fantastyczne częściowo wpływają na historię ludzkości – takie światy są bardzo zbliżone do naszego, ale mają różnice świadczące o tym, że jest to odmienna rzeczywistość,
- elementy fantastyczne wpływają na historię ludzkości;
2) portal fantasy (in. isekai) – bohater za pomocą portalu lub przedmiotu przenosi się do innego świata, istniejącego równolegle ze światem rzeczywistym (np. Narnia z serii Opowieści z Narnii Clive’a S. Lewisa);
3) świat wyimaginowany – całkowicie wymyślony przez autora (może być na czymś wzorowany):
- świat realistyczny – skonstruowany wiarygodnie, o własnej autonomii, historii, gospodarce, polityce, na kształt którego różne działania mają realny wpływ (np. świat znany z cyklu Pieśń lodu i ognia George’a R. R. Martina),
- świat mitopoetyczny – wybrakowany względem świata wyimaginowanego realistycznego; bardzo mocno zarysowana jest w nim linia między dobrem a złem, z czego zło jest negatywne bez konkretnego uzasadnienia (np. Śródziemie z legendarium Johna R. R. Tolkiena),
- świat anachroniczny – elementy świata przedstawionego znajdujące się w nim są niezgodne z realiami epoki, którą naśladują (np. nawiązania do religii chrześcijańskiej w Imieniu wiatru Patricka Rothfussa, choć akcja dzieje się w świecie, w którym ona nie istnieje).
Marcin Rusnak jako osobną podkategorię wymienił także światy fantastyczne pojawiające się w innych mediach. Znalazły się w niej m.in. wszelkiego rodzaju filmy fantastyczne, także animacje Studia Ghibli przedstawiające współistnienie świata rzeczywistego z tym pełnym istot z wierzeń japońskich. Funkcjonują one obok siebie, ale rzadko wchodzą w interakcję. Pojawiły się też światy przez prelegenta określone jako „uwłaczające inteligencji”, czyli te, których autorzy przestali dbać o jednorodność występujących w nich elementów. Jako przykład podana została tutaj sytuacja z książki Harry Potter i kamień filozoficzny, kiedy to pojawia się zaklęcie Alohomora umożliwiające otwarcie wszystkich zamków, które w ogóle nie jest wykorzystywane w dalszych częściach, jak gdyby autorka o nim zapomniała.
Jeżeli autor nie skupia się na pilnowaniu spójności elementów pojawiających się w jego utworze, powstały w ten sposób świat nie ma uroku i może tylko irytować czytelnika. Jak jednak wykreować dobry świat fantastyczny i co uwzględnić podczas jego tworzenia?
W drugiej części swojej prelekcji Pele udzielił odpowiedzi na te pytania. W jego opinii, aby stworzyć dobry świat fantastyczny, należy wziąć pod uwagę siedem elementów:
1) mapa – wygląd naszego świata; to, czy będzie w nim więcej lądu czy morza, czy będzie jeden kontynent, czy może kilka;
2) postęp – na jakim etapie rozwoju społecznego i technicznego znajduje się nasz świat? dochodzimy do momentu łączenia się wszystkich grup społecznych w jedno państwo, a może ulega ono rozpadowi? jakie urządzenia wynaleziono? w jaki sposób funkcjonują?
3) nowe rasy/istoty – należy określić, jakie istoty występują w naszym świecie. Czy powstała nowa rasa ludzi, a może można spotkać elfy lub smoki? jakie są ich cechy charakterystyczne?
4) geografia – ukształtowanie terenu i zaludnienie obszarów. Ile jest państw? czy inne rasy mają oddzielne kraje, a może istnieją mieszane królestwa? w jakich rejonach można spotkać poszczególne rasy, z jakich terenów się one wywodzą?
5) polityka – ustalenie zależności politycznych. Kto ma z kim w pakt, kto z kim toczy wojnę? czy istnieją spory na tle rasowym?
6) kultura – jaka jest kultura poszczególnych ras i ich nastawienie względem pozostałych? czy elfy są łagodne czy waleczne?
7) język – jakim językiem posługują się rasy? czy istnieje jakiś język uniwersalny? czy trzeba nauczyć się różnych języków, aby móc prowadzić konwersacje z innymi rasami?
Jak widzicie, rzeczy, które należy wziąć pod uwagę podczas tworzenia nowego świata, jest wiele, ale jeśli przebrnie się przez ten etap i będzie się pilnowało jednorodności kreowanej rzeczywistości, to można stworzyć coś naprawdę pięknego.
Tekst: Weronika Gruca, Weronika Sagan
***
Światy fantastyczne w przekładach
Wśród popołudniowej części sobotnich prelekcji znajdowała się ta prowadzona przez Martę Dudę-Gryc „Harpijkę” na temat pracy tłumacza książek fantastycznych i science fiction. Sama prelegentka pracowała przy tłumaczeniu m.in książek z franczyzy Star Wars oraz z uniwersum mitologicznego Ricka Riordana, a także przy innych książkach tego pisarza. To właśnie na ich przykładach przedstawiła nam problemy, z którymi musi borykać się tłumacz podczas tego typu pracy.
Jednak zanim do tego przeszła, poznaliśmy ogólną formę pracy redakcyjnej. Przedstawienie pełnego procesu wydawniczego okazało się niemożliwe z powodu różnic w podejściu poszczególnych wydawnictw do pracy nad tekstami, które skutkują np. różną ilością etapów pracy redakcyjnej. Każdy proces wydawniczy jednak rozpoczyna się od tego samego – przeczytania książki w oryginale.
Dowiedzieliśmy się też, że nad tłumaczeniem nie pracuje tylko jedna osoba, a kilka, od tłumaczy, przez redaktorów, na znawcach serii kończąc. Więc rzetelne przetłumaczenie książki to praca zespołowa, w której liczy się płynna komunikacja. Dobrą metodą na jej zachowanie jest tworzenie ogólnodostępnej dla współpracowników tabelki-glosariusza, w której zawarte są wprowadzane przez tłumaczy polskie odpowiedniki słów specyficznych dla serii. Ułatwia to też zachowanie jednorodności tłumaczenia w kolejnych tomach.
Tłumaczenie serii oczywiście nie odbywa się bez problemów. Harpijka wymieniła wśród nich te dotyczące stylu autora, który należy jak najlepiej przełożyć na język polski. Ważne jest także dobre przetłumaczenie żartów językowych. Jeżeli tłumaczy się książki młodzieżowe, to warto też zwrócić uwagę na poprawność mitologiczną (ten problem pojawił się w związku z książkami Ricka Riordana i zawartymi w nich informacjami o wierzeniach różnych narodowości).
Problemy mogą dotyczyć także występujących w tekście nazw własnych i cytatów. W momencie pojawienia się w treści utworu deseru czy słodyczy charakterystycznych dla kraju, z którego pochodzi autor, lecz całkowicie nieznanych w Polsce, możemy zamienić je na odpowiednik z naszej kultury, coś podobnego do pierwowzoru, bądź ograniczyć się do jego nazwy gatunkowej, np. żelki. W momencie użycia przez autora cytatu z innej książki, tłumacz powinien znaleźć tę wersję, z której korzystał autor, lub najbardziej do niej zbliżoną. Jeżeli chodzi o piosenki, to gdy są bardzo znane, można zostawić je w oryginale, lecz jeśli są to mniej popularne utwory, to warto zastanowić się nad zamianą ich na polskie odpowiedniki przy zachowaniu funkcji, które te piosenki pełniły w oryginale.
Następna tura problemów dotyczy kwestii związanych z przepowiedniami i wszelkiego rodzaju informacjami, które zostają ujawnione dopiero w późniejszych tomach. W przepowiedniach należy tłumaczyć je wieloznacznie, co pozwala na różną interpretację w zależności od tego, jak rozwinie się akcja.
Źródłem dalszych trudności są różnice językowe. Przykładowo w języku angielskim czasowniki nie zawierają informacji o płci osoby, której dotyczą, są bezosobowe. W języku polskim potrzebujemy tej informacji, aby prawidłowo przetłumaczyć zdanie.
W momencie wystąpienia informacji historycznych w utworach pojawia się problem tego, czy zastosować przypisy, czy nie. W miejscach, w których jest to możliwe, warto rozważyć rozbudowanie zdania o istotne fragmenty, zamiast umieszczania ich w przypisach. Prelegentka podkreśliła jednak, że powinny być to krótkie dopowiedzenia! Natomiast w przypadku pojawienia się nowych dla czytelnika pojęć (np. w książkach fantasy) najlepiej sprawdzą się słowniczki na końcu książki.
Niekiedy konieczne jest tłumaczenie tekstu z innego przekładu zamiast z języka oryginalnego. Zazwyczaj dodatkowo utrudnia to pracę, gdyż nie można sprawdzić, czy to inne tłumaczenie jest poprawne, czy całkowicie błędne.
Widać w ten sposób, że praca tłumacza wcale do łatwych nie należy, a bardzo często jest pomijana przez czytelników, dlatego swoje wystąpienie Marta Duda-Gryc zakończyła przedstawieniem inicjatywy Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, mającej na celu uświadomienie czytelników w zakresie pracy wkładanej w tekst przez tłumacza. Więcej informacji na ten temat możecie znaleźć na stl.org.pl.
Tekst: Weronika Gruca
***
To zawsze była fantastyka – krótka historia literatury
Doktor Łukasz Sasuła „Sas” podczas swojej prelekcji przeprowadził nas przez różne epoki historyczne. Udowodnił w ten sposób, że fantastyka wcale nie rozpoczęła swojej egzystencji kilka dekad temu, kiedy to zaczęto określać ją właśnie mianem „fantastyki”, lecz istniała już od czasów starożytnych.
Prelekcję rozpoczął od uświadomienia nam, że nie wszystko, co do tej pory uważaliśmy za znaczące i czemu przypisywaliśmy niesamowite zdolności (np. runy wikingów lub pismo Sumerów), jest takie w rzeczywistości. Okazało się, że mogą to być zwykłe codzienne zapiski typu: „Tu byłem, Harold” lub „X jest winny Y jedną trzecią zboża, którą zbierze podczas plonów”. Rozczarowujące, prawda? I to dosłownie.
Ale czy nie odnosi to odwrotnego skutku, skoro doktorowi zależało na udowodnieniu, że wszystko jest fantastyką? Wydaje mi się, że nie do końca. Pozwoliło nam to na nabranie dystansu do wiedzy, którą do tej pory zdobyliśmy w szkole i na uczelni, dzięki czemu mogliśmy spojrzeć na niektóre fakty z innej niż dotychczas perspektywy.
Gdzie zatem możemy spotkać się z iście fantastyczną rzeczywistością? Pierwszym przykładem, który został wymieniony, była mitologia, w szczególności nordycka, która została spisana przez chrześcijan. Pojawiają się w niej różnego rodzaju postaci fantastyczne takie jak bogowie, potwory i istoty magiczne. Nikt nie zaprzeczy, że to fikcja. Przy okazji wiedzieliście, że Ragnarok przeżyją jedna kobieta, jeden mężczyzna, jeden bóg i jedno drzewo?
Następnie przeszliśmy do starożytnego Egiptu, w którym Ramzes II po wygranej bitwie zapisał, że podczas walki pozostał na placu boju sam, ponieważ cała jego armia uciekła. Udało mu się jednak przetrwać dzięki pomocy niezwykłej siły wyższej, która uznała go za godnego zwycięstwa. Wiara w wielkość przywódcy potrafi naprawdę czynić cuda.
W pewnym stopniu prezentowane jest to na przykładzie Starego Testamentu. Niektórzy żydowscy badacze wykazują, że nie wszystkie postacie znane z tego pisma, w tym te najbardziej istotne z punktu widzenia chrześcijaństwa, w rzeczywistości istniały. A jeżeli istniały, to ich rola mogła być o wiele mniej znacząca, niż do tej pory przypuszczano. Jak wiadomo, we wszystkim możemy znaleźć ziarno prawdy, powiedzmy, wielkości miasta. To czemu nie mogłoby być jeszcze większe?
A wracając do miasta. Kolejnym przykładem była Iliada Homera, dzięki której Heinrich Schliemann odkrył Troję. Wprawdzie nie do końca udało mu się odnaleźć ją w całości, ale to, co zostało, to znalazł. Więc tak, nawet teksty, w których występują bogowie i zdolności magiczne, mogą zawierać w sobie prawdziwe informacje dotyczące minionych zdarzeń.
Tego typu wierzenia najlepiej zachowały się w legendach i podaniach, które swoją świetność przeżywały w epoce średniowiecza. W kulturze europejskiej mieliśmy dwa takie mity. Pierwszym z nich były legendy o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu. Przedstawiały one postaci żyjące według kodeksu rycerskiego i nagradzane za to przez Boga lub otrzymujące pomoc od istot magicznych za swoje szlachetne serce.
Drugim przykładem jest Gesta Francorum przedstawiająca historię pierwszej wyprawy krzyżowej. Rycerze, którzy ją przeżyli, doznali wielu cierpień oraz musieli patrzeć, jak giną ich kamraci. Ostatecznie wrócili do domu bezpiecznie dzięki pomocy aniołów z płonącymi mieczami w dłoniach, którzy walczyli z nimi ramię w ramię przeciwko Turkom.
Następnie nastąpił duży przeskok w epokach i zaczęliśmy omawiać przykłady z okresu romantyzmu. Wtedy skupiliśmy się głównie na postaciach Konrada (z Dziadów cz. III Adama Mickiewicza) i Kordiana (z Kordiana Juliusza Słowackiego). Obaj doświadczyli interakcji z bytami nadnaturalnymi, które namawiały ich do zabicia cara. Podczas prelekcji użyto określenia „strzyga”, choć w obu utworach można było doszukać się nawiązań do istot diabelskich, które sprawiły, że obaj mężczyźni podjęli się przedsięwzięcia, które większość żyjących w tamtych czasach ludzi uznałaby za przejaw czystego szaleństwa.
Równie nieprawdopodobne wydają się historie przedstawione w książkach o Piotrusiu Panie – Piotruś Pan i Wendy oraz Piotruś Pan w ogrodach kensingtońskich, obie autorstwa Jamesa Matthew Barriego. Zwłaszcza w tej drugiej dzieją się fantastyczne rzeczy, poczynając od tego, że autor wysuwa tezę, iż dzieci były kiedyś ptaszkami i potrafią latać, dopóki nie uświadomią sobie, że są ludźmi, a kończąc na tym, że siedmiodniowy Piotruś tak zafascynował się ogrodami kensingtońskimi, że uciekł niani i spotkał królową elfów, którą oczarował swoją grą na lutni. Bez wątpienia są to przygody wysoce nieprawdopodobne i fantastyka w czystej postaci, a to wszystko już w drugiej połowie XIX w.!
Następny wiek przyniósł gatunek dark fantasy, której przykładem jest The Nightland Williama Hope Hodgsona, będący pewną formą powieści szkatułkowej, w której poznajemy historię świata, w którym zgasło słońce, a elektryczność wciąż działa w tylko jednym mieście. Warto wspomnieć też, że w spowijających świat ciemnościach rozgościły się potwory czekające tylko na zgaśnięcie ostatniego światła.
Jak widać na podanych przez dr. Sasułę przykładach, fantastyka towarzyszy ludzkości już od jej zarania. Na przestrzeni lat zmieniała się tylko nazwa, której używano do jej określania, oraz to, ile zawartych w niej informacji okazywało się prawdziwymi.
Tekst: Weronika Gruca
***
Anachronizmy – temporalne błędy poznawcze w fantastyce
Inną prelekcją przeprowadzoną przez dr. Sasułę była ta dotyczącą błędów poznawczych w fantastyce. Przedstawiał w niej różne niezgodności bardzo często występujące w tego typu utworach.
Zanim jednak przeszliśmy do anachronizmów, dr Sasuła krótko przedstawił inny błąd poznawczy, występujący nie tylko w książkach, ale także w naszym codziennym życiu – etnocentryzm. Polega on na odczytywaniu innych kultur przez pryzmat naszej. Zostało to zobrazowane na bardzo łatwym do zrozumienia przykładzie wyprawy Krzysztofa Kolumba z 1492 r. Dla nas, Europejczyków, wydarzenie to jest odkryciem Ameryki, ponieważ po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o jej istnieniu, jednak dla plemion Indian, które się tam urodziły i wychowały, wydarzenie to wyglądało całkiem odmiennie – jacyś ludzie nagle przybyli zza oceanu i zajęli ich ziemię.
Następnie przeszliśmy do omówienia anachronizmów, które dzielą się na kilka rodzajów:
- Rasizm – temat bardzo drażliwy z perspektywy naszych czasów, który coraz częściej poruszany jest w wielu nowych produkcjach, także w tych typu fantasy, osadzonych w dawnych czasach. Problem w tym, że w epoce średniowiecza i wcześniej kolor skóry nie miał znaczenia, liczyła się tylko wyznawana wiara i to wszelkie odstępstwa od niej najczęściej były powodem powstawania konfliktów. Dodatkowo migracje w tamtych okresach odbywały zazwyczaj całe grupy, a wędrówki pojedynczych osób zaczęły mieć miejsce dopiero w XX w.
- Retrofuturyzm – temporalny błąd poznawczy, który jest typowy dla wszelkiego rodzaju produkcji science fiction. Polega on na patrzeniu na przyszłość przez pryzmat naszych czasów. Jego przykładami są twórczość Stanisława Lema (rakiety napędzane piecami, w których spala się uran dostarczany łopatami przez ludzi) oraz fizyka i mechanika urządzeń pojawiających się w uniwersum Gwiezdnych wojen (nieszczelność Sokoła Millenium, która w zwykłych okolicznościach doprowadziłaby do jego zniszczenia, brak sprawdzania, czy atmosfera jest bezpieczna dla ludzi przed opuszczeniem krążowników).
- Usilne wprowadzenie nowoczesnej myśli politycznej – błąd polegający na nagłym przeskoku pomiędzy drastycznie różnymi ustrojami politycznymi bez jakichkolwiek reperkusji. W rzeczywistości skończyłoby się to krwawą rewolucją.
- Błąd zatrzymanego czasu – najbardziej jest to widoczne na rasie ludzkiej we wszelkiego rodzaju historiach fantasy, a dowodem tego mogą być zbroje używane przez ludzi we Władcy Pierścieni. Podczas pierwszej i drugiej walki z Sauronem ludzie mieli praktycznie takie samo uzbrojenie, chociaż między tymi wydarzeniami minęło ponad 3 tys. lat! Widać więc, że technika stosowana przez ludzi w tym uniwersum nie ewoluowała ani odrobinę w porównaniu z przeszłością.
- Technika wyprzedzająca logikę – podejmowanie przez bohaterów działań dotyczących techniki, które są nielogiczne z psychologicznego punktu widzenia. Podanym tutaj przykładem były czołgi podarowane ludziom przez krasnoludy w uniwersum Warhammera. Były one niezastąpionym atutem ludzkiej armii, lecz w całych szeregach było ich tylko 10. I nikt nie chciał ich więcej, nikt nie próbował ich przejąć ani użyć ich do podbicia innych nacji. One po prostu były.
- Logika przyczynowo-skutkowa – przykład z tej kategorii miał miejsce w rzeczywistości, lecz został opisany także w książce i z tego powodu mógł posłużyć do zobrazowania tego błędu. Chodzi o taktykę stosowaną przez armię Zygmunta Luksemburskiego w czasie krucjat przeciwko husytom. Atakowała ona wozy taborowe Czechów frontowo i doznawała porażek, jednak nie zaprzestawała używania tej samej strategii nawet pomimo znacznych strat w ludziach. Powodem takiego postępowania była jej ślepa wiara w to, że wygra, ponieważ Bóg stoi po jej stronie.
- Powszechne wykształcenie wśród ludu – obecnie – normalne. 200 lat temu niekoniecznie. We wszystkich poprzednich epokach – z pewnością nie. Bardzo często można jednak spotkać się z tym błędem we wszelkiego rodzaju produkcjach. Bohaterowie są w stanie bez problemu odczytać jakieś stare runy, porozumieć się z innymi rasami lub po prostu każdy z nich umie płynnie czytać i pisać!
- Podważanie:
- autorytetów – bohater doznaje nieprzyjemności ze strony osoby znajdującej się od niego wyżej w hierarchii (np. wieśniak nękany przez szlachcica) i stwierdza na tej podstawie, że obecnie panujący ustrój jest zły i należy go zmienić;
- religii – dochodzi do odrzucenia wiary w jakichkolwiek bogów, nawet jeśli takowi naprawdę istnieją. Czasem jest to uznanie jakiejś wiary za złą z dnia na dzień, choć w rzeczywistości taki proces zajmuje wieki i następuje stopniowo.
Jak widać, anachronizmy mogą być mniej lub bardziej zauważalne dla czytelnika. W większości zależy to od tego, jak dobrze autor zna realia opisywanej epoki oraz tego, czy przypadkiem nie spojrzał na nią przez pryzmat kultury, w której żyje.
Tekst: Weronika Gruca
***
Jak zacząć rysować i na czym się skupić
To jeden z dwóch paneli prowadzonych przez Tomasza Makiełę „Polokota”, dotyczących rysowania, w szczególności tworzenia mang i komiksów. Podczas jego trwania uczestnicy otrzymali praktyczne wskazówki, które mogą wykorzystać do rozwijania swoich umiejętności. Były to rady zarówno dla laików (np. obserwacja jest kluczowa, ciągłe używanie programów graficznych może sprawić, że wytworzymy u siebie złe nawyki, a jednym z najlepszych narzędzi do rysowania dla początkujących są mazaki alkoholowe – nie rozwarstwiają się jak te na bazie wody, a także nie wymagają blendowania), jak i dla twórców trochę bardziej zaawansowanych, którzy poznali już podstawy i chcą spróbować czegoś nowego. Przykład? Sporą część prelekcji prowadzący poświęcił na wskazywanie różnic między rodzajami stalówek używanych przez profesjonalnych mangaków. Wśród nich znajduje się m.in. maru pen nib (in. mapping pen nib, używana do rysowania cienkich linii, detali), g-pen nib (najpopularniejsza, najbardziej wszechstronna, ale jednocześnie najtrudniejsza do opanowania ze względu na jej miękkość – grubość wykonanych przez nas linii zależna jest od siły nacisku). Nie zapominajmy, że w skład potrzebnego do tworzenia mang sprzętu wchodzą także liczne rodzaje tuszu, klastrów, krzywików czy narzędzi kreślarskich. A najgorsze jest to, że większości z tych rzeczy nie kupimy w Polsce. Dlatego np. zamiast tradycyjnych piór można spróbować wykorzystać cienkopisy, jednak mają one sporą wadę – wszystkie nakreślone nimi linie będą tej samej grubości.
Jeśli ledwo co rozpoczęliście przygodę z rysunkiem w praktyce, na pewno o zawroty głowy przyprawia Was perspektywa. To kolejna kwestia, która została poruszona przez prowadzącego. Jest kilka jej rodzajów, każdy sprawdza się do podkreślenia innych aspektów rysowanego obiektu / rysowanej osoby. Ratująca życie wskazówka: punkty zbiegu mogą znajdować się poza kartką – niech zadziała Wasza wyobraźnia! Oczywiście to nie wszystko, co trzeba zapamiętać. Należy zwrócić uwagę także na cztery rodzaje kompozycji i fakt, że nie wszystkie można ze sobą łączyć.
Jak już wyżej wspomniałam, obserwacja jest kluczowa w rysunku, dlatego zawsze warto nosić ze sobą mały notatnik, gumkę i ołówek lub długopis. W wolnej chwili (podczas okienka między zajęciami, czekając na autobus lub jedzenie w restauracji) obserwujcie otoczenie i róbcie szybkie szkice tego, co jest przed Wami. Jeśli nie macie czasu, a zależy Wam na narysowaniu czegoś, możecie zrobić zdjęcie, jednak pamiętajcie, że będzie ono całkowicie płaskie – nie będziecie mogli obejrzeć znajdujących się na nim obiektów, aby lepiej zrozumieć ich konstrukcję, co ułatwiłoby Wam rysowanie. I ostatnie wskazówki: przerysowywanie to też nauka, ale najważniejsze są próby rysowania „po swojemu”, dzięki którym rozwinie się Wasz własny styl; nie bójcie się też mieszać technik. Akwarele połączone z mazakami lub kredkami? Dlaczego nie? Zaszalejcie!
Tekst: Weronika Sagan
***
Bohater – opowieść – świat, czyli od RPG-ów do pisania książek
Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyście przeprowadzili sesję RPG z samym sobą? Pewnie byłoby nudno. Prelekcja przeprowadzona przez Michała Gołkowskiego „Misia” udowodniła, że wcale nie! Autor książek z uniwersum S.T.A.L.K.E.R.-a stwierdził, że w taki właśnie sposób powstały jego opowieści.
Spotkanie rozpoczęło się od klasycznego przedstawienia się prelegenta, już po tym było widać, że Michał Gołkowski to osoba pełna pozytywnej energii, mająca dystans do siebie i swojej twórczości. Następnie autor wytłumaczył, dlaczego w jego opinii RPG-i i pisanie książek są ze sobą nierozerwalnie połączone. Przede wszystkim nie należy podchodzić do pisania jako do pracy, lecz jako do zajęcia, z którego powinniśmy czerpać przyjemność i to niezależnie od tego, czy piszemy właśnie książkę, czy scenariusz do RPG-a.
Wiele osób ma z tym problem, zwłaszcza jeśli zdarzy się, że muszą napisać coś w danym terminie. Przez większą część czasu prokrastynują i zajmują się rzeczami niezwiązanymi z pierwotnym zadaniem. Jeżeli mamy z tym problem, powinniśmy zmienić nasze podejście. Jak mówi sam autor:
Stworzenie powieści jest jak wyjście do Maca.
Lub przynajmniej taki efekt końcowy chcielibyśmy uzyskać. Często też zazdrościmy osobom, które takową umiejętność mają. Jak jednak ją posiąść?
Jak dojść do takiej nieznośnej lekkości w podchodzeniu do tworzenia opowieści? Bo nie ma zupełnie znaczenia, czy tę opowieść później spiszecie, czy ją zagracie ze swoimi graczami, czy ją zostawicie we własnej głowie. To jest jedno i to samo. Zmienia się wyłącznie medium. Moja odpowiedź jest prosta – RPG-i.
To właśnie one służą Michałowi Gołkowskiemu jako punkt wyjścia dla jego książek. Jako swoje pierwsze zetknięcie z tymi mechanikami wymienił gry paragrafowe oraz Warhammera. Jednak za moment przełomowy uznał przeczytanie pierwszego tomu Kronik smoczej lancy oraz znajdującego się tam posłowia, w którym autorki przyznają, że pomysł na napisanie tej książki pojawił się podczas odgrywania jednej z sesji RPG wraz ze znajomymi.
Zafascynowany takimi grami rozpoczął ich poszukiwanie i na przestrzeni lat sprawdził kilka ich modeli. Ostatecznie doszedł do wniosku, że najbardziej interesuje go to, co znajduje się wewnątrz głów jego postaci. Co jest ich motorem do działania? Jakie błędy przeszłości je dręczą? Do czego dążą? W końcu natrafił na pewien model, w którym te właśnie pytania odgrywają pierwszorzędną rolę. Pojawił się jednak problem – w tym świecie bardzo trudno było utrzymać chociażby trzyosobową drużynę, ponieważ motywacje wszystkich postaci w pewnym momencie je od siebie oddalały. Z tego powodu najlepiej grało się w tej mechanice 1 na 1.
Jednak w dalszej części gry pojawił się jeszcze jeden problem – w ogromnych miastach, które można znaleźć w tym świecie, nie da się przewidzieć, gdzie uda się gracz, a co za tym idzie – nie da się przygotować wcześniej historii oraz postaci, które mają się pojawić. Rozwiązaniem, jakie znalazł Gołkowski, okazało się całkowite porzucenie przygotowywania opowieści zawczasu oraz ekstremalnie minimalistyczna charakterystyka postaci ograniczająca się głównie do jej imienia, wieku, zawodu oraz powiązań. Motywacja bohatera pozostawała w pamięci, jeżeli była ważna dla fabuły, jeżeli została zapomniana, to znaczy, że aż taka istotna nie była. Zaczął też spisywać notatki dopiero po sesji gry.
W czasach swojej młodości kilka razy podchodził do pisania, ale na poważnie zaczął to robić dopiero około 30 roku życia. Spisał wtedy historię swojej ulubionej postaci z odgrywanego właśnie RPG-a, jednak nie zawierała ona rzeczy, które zostały już opowiedziane podczas gry, ale te, które jeszcze się nie wydarzyły!
Jego pierwsza książka powstała z wewnętrznej potrzeby – autor bardzo mocno zainteresował się uniwersum S.T.A.L.K.E.R.-a oraz wydanymi w nim książkami. Udało mu się je przeczytać w oryginale, ale chciał też mieć z nimi styczność w języku polskim, a na ich przetłumaczenie trzeba było bardzo długo czekać, więc zdecydował się sam je napisać! Zaczęło się od jednego opowiadania, napisanego na podstawie niedawno odgrywanej sesji w tym świecie. Potem powstały kolejne tego typu utwory, a w trakcie pisania czwartego z nich autor stwierdził, że będzie z tego książka, którą wyda. Ostatecznie powstała cała seria.
Michał Gołkowski twierdzi, że jego książki są zapisami sesji RPG, które rozegrał sam ze sobą. Uważa, że w ten sposób pozbywamy się jednej wady zwykłego systemu RPG – nikt nie zepsuje nam prowadzonej właśnie gry, ponieważ jako uczestnik przeżywamy to samo, co prowadzony przez nas bohater (tutaj warto dodać, że większość książek Gołkowskiego pisana jest w narracji pierwszoosobowej w czasie teraźniejszym), a jako mistrz gry zawsze dokonujemy takich wyborów, aby gra była jak najciekawsza z naszej perspektywy.
Jeżeli chodzi o samych bohaterów pojawiających się w historiach, nasunęła się podczas prelekcji smutna refleksja, z którą autor całkowicie się zgadza:
Najciekawsi bohaterowie to są ci, o których myślimy. Ci, o których myślimy, czyli ci, których wspominamy. To są niestety najczęściej ci, których życie nie skończyło się dobrze, którym się prawie udało, którzy byli o włos.
Tak że najprostsza i najskuteczniejsza metoda na napisanie książki według Michała Gołkowskiego to rozegranie RPG-a z samym sobą, a następnie spisanie go. Wydaje się proste, prawda? Każdy z choć odrobiną wyobraźni powinien dać radę, co nie? Możliwe. Ale autor w swojej prelekcji zawarł także jedną przestrogę.
[…] to, że mi się udało tę historię zamknąć w całość, to jest wyłącznie RPG-owy rzut kością na 1%. Ponieważ tak jak na to patrzę dzisiaj, nie powinno mi się było to udać. […] Czysty przypadek, że mi się to udało […], ponieważ przez całą tę opowieść nie miałem pojęcia, jak ona się skończy. […] W momencie, jak nie wiesz, jak skończy się opowieść, to jest ryzyko, że ta opowieść będzie trwać.
Tak, to ryzyko nieskończoności opowieści jest problemem. Na pierwszy rzut oka to dziwne stwierdzenie, ale po chwili zastanowienia nabiera ono sensu. W końcu ile razy porzuciliście serię, ponieważ się Wam znudziła? Ponieważ było tego już za dużo i pojawiały się zbyt podobne elementy? Pewnie nie raz.
Jak uciec przed takim losem? Zaproponowanym przez Gołkowskiego sposobem jest zaczynanie pisania książki od końca. Określmy sobie cel, do którego chcemy dotrzeć, scenę finałową. Nie musimy mieć jej napisanej, starczy, że jest zarysowana w głowie. Można w ten sposób uniknąć nielogicznych zakończeń, a także ułatwia to pisanie w momencie, kiedy zabraknie nam pomysłu w środku fabuły.
W momencie, w którym wiecie, czym ma się skończyć dana historia, to napisanie jej staje się formalnością. […] Jeżeli macie koniec, to jesteście w domu. […] W momencie, w którym chcecie napisać cokolwiek, wiedzcie, jak to ma się skończyć. […] Zawsze [trzeba] mieć przed oczami ostatnią scenę.
A więc ważny jest mocny początek i obraz sceny finałowej, do której chcemy dotrzeć, pisząc swoją opowieść. To są dwa najważniejsze aspekty. Gołkowski zwraca także uwagę, aby unikać rozpoczynania książki od opisów przyrody, ponieważ z tego elementu bardzo trudno przejść do kolejnych wydarzeń oraz postaci.
Warto też stopniowo opanowywać pisanie bohaterów, nie rzucać się od razu na głęboką wodę, pisząc narrację wielowątkową, ale zacząć od historii jednej osoby. Dopiero z czasem, gdy opanujemy ten typ narracji, można rozszerzyć ją na inne osoby i grupy, aż do powstania bohatera zbiorowego. Powinien on wtedy zachowywać się jak drużyna w RPG-u: każda postać powinna mieć swój charakter i motywacje nią kierujące, czasem zbieżne, czasem sprzeczne z resztą drużyny. Nie wszyscy muszą też wiedzieć o swoim wzajemnym istnieniu. Dobra opowieść nie powstanie bez dobrego bohatera. Nieważne są elementy świata przedstawionego. Jak podczas prelekcji powiedział pisarz:
Sercem każdej opowieści jest bohater, nie świat, nie fabuła, bohater. […] W momencie, w którym jest bohater, to opowieść się pojawi wokół niego.
Tekst: Weronika Gruca
***
Dekonstrukcja dobra i zła w fantastyce
To jedna z ostatnich prelekcji, której mogli wysłuchać uczestnicy konwentu. Prowadził ją początkujący pisarz (z dwiema książkami i kilkoma opowiadaniami na koncie) o pseudonimie Feranos. Jeśli gustujecie w fantasy, horrorze lub interesują Was filozoficzne rozmyślania, polecam przyjrzenie się jego twórczości. Sam autor szczególnie rekomenduje pierwszą ze swoich książek, tj. Spowiedź Abysalu.
Prelekcja skupiała się na rozważaniach na temat subiektywności, względności zła i dobra oraz udowodnieniu, że gatunek fantasy jest świetnym narzędziem do ukazania pewnych moralnych zawiłości związanych ze światem rzeczywistym. Podczas jej trwania prowadzący omówił granicę między fantastyką a fikcją, a także przybliżył zagadnienie fikcji heurystycznej. Zwrócił też uwagę uczestników na pewną tendencję w twórczości jednego z najsłynniejszych pisarzy fantasy – Johna R. R. Tolkiena. Czy kiedykolwiek zauważyliście, że wszyscy wykreowani przez niego bohaterowie walczący po stronie dobra są przedstawiani jako piękni i bez skazy (np. elfy), natomiast ci źli są odrzucający pod każdym względem (np. orkowie)? W tym miejscu zachęcam Was do przeczytania o pewnym psychologicznym zjawisku, tj. efekcie halo. Trzeba dodać, że badania psychologiczne to coś, co dość często było przywoływane przez Feranosa – powoływał się głównie na Henriego Tajfela i Johna Turnera.
Chociaż całość brzmi poważnie, godzinna prelekcja była prowadzona w sposób luźny i humorystyczny, a ostatnie 10 minut uczestnicy spędzili, podziwiając zdjęcia psów prelegenta. Jeśli też chcielibyście zobaczyć te słodziaki, zerknijcie na Instagram Feranosa – znajdziecie tam całą poświęconą im wyróżnioną relację.
Tekst: Weronika Sagan
***
Ewolucja bohatera: od pana własnego losu do niewolnika swojej natury
Bohater – Superman, Batman, Marvel, DC. To są skojarzenia, które większości z nas przychodzą do głowy jako pierwsze po usłyszeniu tego słowa. A kim jest antybohater? Jakie są jego cechy? Kiedy po raz pierwszy taka postać zagościła w literaturze? Na te pytania odpowiedził udzielił Janusz Stankiewicz podczas swojej prelekcji. Podzielona była ona na dwie sekcje – prezentację i panel dyskusyjny.
Pierwsza w całości należała do prelegenta. Rozpoczął on od ustalenia definicji bohatera oraz antybohatera, na podstawie których stworzył swój podział. Za bohatera uznał obowiązujący przez wieki ideał rycerskości – człowiek czystego serca, kierujący się kodeksem rycerskim, gotowy, aby poświęcić się dla innych – oraz wszelkie jego pochodne. Antybohatera natomiast cechuje pewnego rodzaju samolubstwo, robi on tylko rzeczy, które przyniosą mu korzyść, będą mu na rękę, nie ma zamiaru poświęcać się dla innych, ale równocześnie nie jest łotrem. Na prezentacji pojawiły się cztery postaci reprezentujące archetypy antybohaterów.
Pierwszym z nich był Conan z Cymerii, szerzej znany jako Conan Barbarzyńca. Postać stworzona przez Roberta E. Howarda, która w momencie pojawienia się w popkulturze była całkowitym złamaniem dotychczasowo obowiązującego archetypu protagonisty. Zamiast rycerza dostaliśmy potężnego barbarzyńcę ze starożytnych czasów, charakteryzującego się się niesamowitą siłą, sprytem i przebiegłością, Pomagały mu one w osiąganiu zamierzonych celów, na których realizowaniu to zawsze on zyskiwał najwięcej. Potrafił zdobyć każdą kobietę, którą chciał, ale na jego pomoc mogły liczyć tylko te, które wzbudziły jego zainteresowanie. Chociaż wcale nie były one tak słabe, jak by się mogło wydawać. Oprócz tego Conana cechowały również zamiłowanie do kradzieży, pijaństwa oraz bijatyk, a także dzikość. Jedynym argumentem, który uznawał, był ten siłowy, a mimo to pod koniec swoich przygód został władcą własnego państwa. To na postaci Conana najczęściej wzoruje się barbarzyńców występujących we wszelkiego rodzaju produkcjach.
Drugą omówioną postacią był Kane Karla E. Wagnera. Wzorowany zarówno na Conanie, jak i na biblijnym Kainie – bratobójcy i pierwszym mordercy. Świat, w którym żył, to tak samo jak u Howarda świat starożytny, ale Bóg chrześcijański jest tylko jednym z bogów w nim istniejących. Cechy, które Kane przejął z biblijnego pierwowzoru, to swój grzech (bratobójstwo), karę za niego (wieczną tułaczkę po ziemi w niestarzejącym się, choć śmiertelnym ciele) oraz znamię mordercy (tutaj opisywane jako „dziwne spojrzenie mordercy”). Z Conana natomiast zaczerpnięta została budowa ciała (bardzo postawny) i posiadana przez Kane’a wielka siła. Ze względu na swoją długowieczność pełnił on różne role, od wojownika, przez czarownika, po króla. Magia i podobne jej zjawiska nie sprawiały tej postaci trudności, gdyż był on także wieszczem. Utrzymywał jakieś relacje międzyludzkie, jednak nie były one zbyt znaczące, ponieważ nawet jeśli nie robił tego celowo, to krzywdził innych. Miał świadomość tego, że nie jest dobrą osobą, ale o to nie dbał, tak samo jak o konsekwencje swoich czynów oraz inne osoby.
Następna postać, wydawać by się mogło, że była inna pod tym względem. Logen – bo tak mu na imię – z cyklu Pierwsze prawo Joe’go Abercrombiego. Pochodził on z plemienia wikingów-barbarzyńców, którzy bardzo sobie cenią waleczność. W swojej pierwszej walce stracił palec i dlatego otrzymał przydomek Logen Dziewięciopalcy, ale posiadał także inne miano – Krwawy Dziewięć. Pochodziło ono od jego dokonań w walkach oraz faktu, że podczas nich wpadał w szał, który sprawiał, że atakował nawet swoich przyjaciół, bo nie odróżniał ich od wrogów. Bardzo często żałował tego po przebudzeniu i z tego powodu starał się unikać walk. Nie zawsze mu się to jednak udawało. Poznajemy go po tym, jak opuścił króla, któremu przez lata wiernie służył, ponieważ nie zgadzał się z jego decyzjami politycznymi. Kiedy go spotykamy, jest osobą miłą, uprzejmą i współczującą, stara się zmienić swoje życie. Obraz ten jednak ulega rozpadowi, kiedy wraz z rozwojem akcji dowiadujemy się, że Logen namawiał swojego zwierzchnika do rozpoczynania wojen tylko po to, by mógł sprawdzić swoje możliwości bojowe. W ostateczności nasz antybohater stanął do walki przeciwko swojemu byłemu władcy i sam został królem, z czasem utracił swoją wrażliwość i upodobnił się do obalonego monarchy.
Ostatnią wymienioną postacią był Gorath z książek naszego prelegenta. Jest on skromniejszej budowy w porównaniu do poprzedników, lecz nadal można go zaliczyć do grupy najsilniejszych wojowników. Poznajemy go, gdy zostaje złapany za swoje zbrodnie i skazany na misję samobójczą, polegającą na wniknięciu w szeregi niebezpiecznej grupy przestępczej. Stara się za wszelką cenę ukończyć to zadanie, by potem móc zmienić swoje życie. Jest on osobą, która nie lubi zbijać ani krzywdzić innych, przychodzi mu to jednak bardzo łatwo, co prawdopodobnie jest spowodowane płynącą w jego żyłach krwią orków. Żałuje rzeczy, których się dopuścił.
Druga część prelekcji była tą, w której mogli wypowiedzieć się obserwatorzy. Mogliśmy zadawać nasuwające się nam pytania, lecz głównym celem tej dyskusji było znalezienie żeńskiej postaci mającej cechy antybohatera. Niestety nam się to nie udało. A Wy macie jakiś pomysł?
Tekst: Weronika Gruca
***
Inspiracje czerpane z życia na terenie szpitala psychiatrycznego – spotkanie autorskie z Grzegorzem Kopcem
Grzegorz Kopiec – informatyk oraz, przede wszystkim, pisarz specjalizujący się w literaturze grozy. Oprócz licznych opowiadań spod jego pióra wyszły trzy powieści: Czas pokuty, Eksperyment, a także Plon określany jako „najbardziej wyczekiwany horror” bieżącego roku. Spotkanie autorskie z twórcą prowadziła Magdalena Paluch, którą możecie kojarzyć jako jedną z organizatorów krakowskiego Grozovnia Festival.
Temat spotkania (widoczny powyżej) wymyślił sam Grzegorz Kopiec. Szpital psychiatryczny jest elementem, który w pewnym stopniu przewija się w każdym jego dziele, „spaja je” – jak sam to określa. Oczywiście podczas panelu wyjaśniło się, skąd wzięło się zainteresowanie tym motywem – pisarz opowiedział o swojej bogatej przeszłości związanej z konkretnym ośrodkiem, zresztą jednym z największych w Polsce, czyli Wojewódzkim Szpitalem Neuropsychiatrycznym im. dr. Emila Cyrana w Lublińcu. Przez pierwsze 10 lat swojego życia wychowywał się na jego terenie. A przecież najlepiej pisać o tym, co dobrze się zna:
Kiedyś na terenie szpitala mieściły się mieszkania dla personelu. Moja mama […] zapragnęła spełniać się jako pielęgniarka, przyjechała na praktykę do Lublińca. Kiedy dostała pracę w szpitalu psychiatrycznym, automatycznie przydzielono jej mieszkanie, gdzie żyłem od 1982 roku, kiedy się urodziłem […]. Przez te 10 lat teren szpitala stał się niejako moim podwórkiem. […] Czuję się bardzo zżyty z tym miejscem.
Trzeba podkreślić, że lata temu teren placówki w Lublińcu był większy niż obecnie. Jednak wychowywanie się w znajdującym się tam mieszkaniu nie różniło się bardzo od życia w bloku. Co ciekawe, autor uważa je za bezpieczniejsze. Trudno się dziwić: dzieci pracowników bawiły się w ogrodzonej, pilnowanej i oddalonej od ruchliwej jezdni przestrzeni. Jednocześnie po terenie placówki swobodnie mogli poruszać się pacjenci, choć tylko ci z lżejszymi dolegliwościami:
Pacjenci byli dzieleni na przypadki lżejsze i cięższe. Osoby, które stanowiły zagrożenie, nie miały możliwości opuszczenia oddziału bez opiekuna. Z kolei osoby z lżejszymi przypadkami miały możliwość poruszania się po całym terenie szpitala ze swobodą. Byli pacjenci, którzy zanosili pranie do pralni, pomagali przy kwestiach organizacyjnych, na stołówce. Brali czynny udział w życiu szpitala, byli pracownikami warsztatów mechanicznych. […] Nasi rodzice wiedzieli, że osoby chore nie stanowią dla nas zagrożenia. Była jeszcze trzecia grupa pacjentów, którzy mieli możliwość wyjścia poza teren szpitala. […] Nieraz zdarzało się, że chodząc po mieście, mijaliśmy osoby chodzące w piżamach.
Tak też dzieci wielokrotnie wchodziły w interakcje z chorymi, rozmawiały z nimi, czasami się bawiły. Choć nie ze wszystkimi miały dobre relacje. Warto zauważyć, że kontakt tego rodzaju w dzieciństwie może rozwinąć cechy takie jak empatia, wrażliwość i wpłynąć na światopogląd w dorosłości:
Rodzice nam wpajali, że to osoby chore, ludzie jak my. Lubiliśmy ich, podchodziliśmy do nich z szacunkiem. Nieraz nawet służyliśmy pomocną dłonią.
Jak już pewnie sami zauważyliście, historia Grzegorza Kopca znacznie odbiega od obrazu placówek psychiatrycznych, który prezentuje społeczeństwu wiele utworów należących do kultury popularnej. Raczej oczywistym jest, że często hiperbolizują one pewne cechy w celach rozrywkowych, by wzbudzić w nas pożądane przez ich twórców emocje, jednak wciąż ma to wpływ na zjawisko stygmatyzacji osób chorych psychicznie. Jedna z uczestniczek spotkania autorskiego swoją wypowiedzią słusznie nawiązała do tego trudnego tematu i zwróciła uwagę na problem stereotypizacji. Jak na zarzut odpowiedział pisarz?
Istotne jest, że w swoich utworach szpital przedstawiam nie w sposób stereotypowy, jak zazwyczaj jest przedstawiony w horrorach. W moich opowieściach dostrzeżecie Państwo szpital psychiatryczny taki, jak naprawdę działa – przynajmniej ten w Lublińcu. Absolutnie nie koloryzowałem […]. Oczywiście na terenie szpitala psychiatrycznego są też opuszczone budynki, które mogą działać na wyobraźnię. […] Stereotyp jest jednak pewnym elementem tego prawdziwego szpitala.
Przez „opuszczone budynki” autor ma na myśli nie tylko porzucone budynki funkcjonalne, ale też zamek w Lublińcu, który kiedyś wchodził w skład zabudowań szpitalnych:
Do terenu szpitala psychiatrycznego przynależał również zamek, który od kilku lat jest odrestaurowany. Jest teraz istotną wizytówką Lublińca […]. Kiedy byłem mały, była to totalna ruina.
Mamy ruinę, więc powinny się też znaleźć jakieś skupione wokół niej straszne historie – w końcu, jak zauważa sam pisarz, każdy zamek ma swoją białą damę. Jednak opuszczone budynki to nie jedyne, co może działać na wyobraźnię i generować w głowie liczne scenariusze. Sam ośrodek ma bowiem mroczną, brutalną przeszłość związaną z jego działalnością podczas trwania drugiej wojny światowej. Pozwólcie, że oszczędzę Wam szczegółów. Zainteresowanych tematem odsyłam do bibliotek lub na internetowe poszukiwanie źródeł.
A skoro jesteśmy już przy temacie źródeł… Wspomnienia sprzed lat często nie przedstawiają wydarzeń zgodnie z ich realnym przebiegiem. W dodatku wyobraźnia dziecka może nadać rzeczywistości zupełnie inny kształt. Czy Kopiec czerpie tylko z tak wątpliwego źródła, jakim jest ludzka pamięć? Czy to z niego pochodzą informacje potrzebne pisarzowi do kreowania bohaterów cierpiących na różne dolegliwości (np. Tadeusza z Plonu, postaci zmagającej się m.in. ze schizofrenią paranoidalną)?
Jak najbardziej w grę wchodzi research. […] Oprócz tego korzystam z własnych doświadczeń i obserwacji. […] Jeśli chodzi o aspekty administracyjne, posiłkowałem się przede wszystkim rozmową z moją mamą, która […] teraz już jest na emeryturze, ale przez to, że pracowała w szpitalu 40 lat, doświadczyła pracy w praktycznie każdym aspekcie, na każdym oddziale.
40 lat niesienia pomocy ludziom chorym… Nie każdy bohater nosi pelerynę. A ta konkretna bohaterka miała wyjątkowy wpływ na rozwój pisarza – podczas spotkania temat matki Grzegorza Kopca wracał na tyle często, że siłą rzeczy autor i o niej musiał trochę opowiedzieć. Jednak zapytany o to, czy na ścieżce kariery nie chciał iść w ślady rodzicielki, odpowiedział:
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. (śmiech) Na pewno nie myślałem, aby pójść w tym kierunku. Może ten pomysł nie pojawił się u mnie dlatego, bo wiem, że to bardzo ciężka praca.
Zbliżając się do podsumowania, muszę przyznać, że dzieła Grzegorza Kopca wyróżnia ciekawe i niebanalne ujęcie tak lubianego przez niego motywu szpitala psychiatrycznego. Intrygująca jest już sama sytuacja autora; to, jak na jego podejście do tematu wpłynęło otoczenie, w którym się wychowywał. Czy to kolejny dowód na to, że ludzie najbardziej boją się nieznanego? Z pewnością to spotkanie wielu uczestników skłoniło do refleksji.
Tekst: Weronika Sagan
Tekst wstępu: Weronika Sagan
Grafika główna: Opolcon
Zdjęcia: Katarzyna Sajdych