Ocenianie książek, których akcja rozgrywa się na terenie czarnobylskiej zony, zawsze przychodzi mi z trudem. W przyszłości chętnie zwiedziłbym Strefę Wykluczenia, lecz na razie pozostaje mi oglądanie różnych filmów i seriali lub czytanie książek powiązanych z tą tematyką. Przykładem jest powieść Jaskółki z Czarnobyla autorstwa Morgana Audica – kryminał ociekający atmosferą Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia, a zarazem opowiadający o przeszłości tego miejsca.
W książce zostały przedstawione dwie historie – Josifa Melnyka oraz Aleksandra Rybałko. Muszą oni rozwiązać sprawę morderstwa – w zonie zostają znalezione zwłoki pewnego mężczyzny. Bardzo szybko okazuje się, że to były wysoki funkcjonariusz Komunistycznej partii Związku Radzieckiego, co rodzi kolejne pytania i wątpliwości. Bardzo szybko obaj policjanci docierają do informacji, że 30 lat wcześniej, w dniu katastrofy w Czarnobylu, również doszło tu do morderstwa. Na dodatek zauważają, że obie ofiary miały w sobie… wypchane jaskółki.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że policjanci nie wiedzą o swoim istnieniu, przez co prowadzą dwa niezależne śledztwa – czasami w trudnych warunkach i na pograniczu śmierci – korzystając ze zdobywanych przez siebie kontaktów. Czasem czytelnik zostaje skonfrontowany z dwoma sprzecznymi odkryciami. Jednak biorąc pod uwagę, że to kryminał, ten zabieg wypada całkiem dobrze – tutaj chodzi właśnie o to, by zmylić czytelnika.
Ponadto bohaterowie mają osobne motywacje, odmienne podejście do różnych spraw oraz problemy osobiste, z którymi muszą łączyć śledztwo. Skutkiem tego obserwujemy ich w skomplikowanych rodzinnych sytuacjach, które stawiają ich przed dylematem – rozwiązanie sprawy czy rodzina?
Wbrew pozorom jest to książka, która nie ma dużej liczby wątków. Czy to dobrze? Z pewnością to miła odskocznia od np. skandynawskich kryminałów, które mają tylu bohaterów i poruszają tak wiele tematów, że czasami trudno za nimi nadążyć. Oczywiście ma to oczekiwany skutek – myli czytelnika – jednak w niektórych sytuacjach wprowadza zbyt duży zamęt. Audic udowadnia, że można to robić w inny, prostszy sposób. Zasadniczo książka skupia się na osobach policjantów oraz ich przygodach – i tylko tyle. Każda postać, którą spotykają, jest „po coś”. W żadnym momencie nie następuje dziwne „pączkowanie” osób obecnych w powieści tylko po to, by czymś sztucznie zapełnić strony, co ostatecznie daje fabułę dosyć prostą, ale mimo wszystko nieprzewidywalną.
Akcję śledzi się z zapartym tchem, autor bardzo dobrze zaplanował śledztwo i odkrywanie sprawcy. Na dodatek w utworze dochodzi do swego rodzaju wewnętrznej rywalizacji – mimo że przez większość książki główni bohaterowie o sobie nie wiedzą, to odnosi się wrażenie, że chcą sobie przeszkadzać w śledztwie. To przypadek? A może niekoniecznie? Trudno powiedzieć, w trakcie czytania nie otrzymujemy jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. A zwroty akcji? Oczywiście, że się pojawiają. Czasem okazuje się, że prawda jest zupełnie inna od tego, co sugerowały poszlaki i wskazówki odkryte przez policjantów.
Jednak Jaskółki z Czarnobyla to nie tylko świetna fabuła. Dowiadujemy się również wielu rzeczy o samej katastrofie. Autor podzielił się z czytelnikami sporą wiedzą na temat elektrowni jądrowej w Czarnobylu i sposobów, w jakie działała – i to w bardzo przystępnej formie, tak więc może to być źródło informacji dla osób, które chcą zwiększyć swoją wiedzę o pamiętnych wydarzeniach z 1986 r.
Trzeba też wspomnieć, że niektóre słowa Morgana Audica naprawdę dają do myślenia. Jako przykład mogę tu przytoczyć fragment, który szczególnie mnie poruszył:
Rybałko pomyślał z goryczą, że świat pamięta o dyktatorach, brazylijskich piłkarzach i artystach malujących białe kwadraty na białym tle, ale nikt nie potrafiłby wymienić z nazwiska ani jednego z tych ludzi, którzy uratowali Europę przed bezprecedensową katastrofą nuklearną. Kto kiedykolwiek słyszał o Aleksieju Ananence, Walerym Bespałowie i Borysie Baranowie? Kto wiedział o tym, że zgłosili się na ochotnika i weszli do zalanego zbiornika czwartego reaktora, żeby uruchomić pompy, które opróżniły go z wody, zanim do środka przeniknął topiący się rdzeń? Kto wiedział o tym, że gdyby lawa uranu i grafitu dostała się do zbiornika, doszłoby do eksplozji o sile wielu megaton, która uczyniłaby ładny kawałek Europy niezdatnym do życia?
Czy książka ma jakieś wady? Z pewnością tak, jednak nie były one dla mnie zbyt zauważalne, ponieważ przedstawiony w niej świat tak mocno mnie wciągnął, że, szczerze mówiąc, nawet nie zwróciłem na nie szczególnej uwagi. Co prawda można zarzucić jej to, że przez większość czasu bohaterowie przebywają w tych samych lokacjach – w zonie lub w swoich mieszkaniach, jednak dzięki temu, że ich historie są fascynujące, fakt ten umyka uwadze czytelnika.
Myślę – bez cienia ironii – że Jaskółki z Czarnobyla Morgana Audica to najlepszy kryminał, jaki przeczytałem w życiu. Miejscami był trochę dziwny pod kątem konstrukcji fabuły, jednak niektóre sceny czy słowa bohaterów chwytały za serce i prowokowały do refleksji. Jest to książka, która będę pamiętał do końca życia.
Autor: Mateusz Gruchot
Zdjęcie: Emilia Krypel