Weronika Nawara to przede wszystkim pielęgniarka, ale również autorka książki W czepku urodzone, blogerka oraz instagramerka. Jej celem jest odczarowanie polskiego pielęgniarstwa oraz zmienia postrzegania tego zawodu. 

 

Co dla Ciebie oznacza „odczarować pielęgniarstwo”?

Oznacza zmienić oraz obalić stereotypy, które przez ostatnie lata nagromadziły się wokół pielęgniarstwa, np. pielęgniarką może być tylko starsza kobieta albo na pielęgniarstwo wybierają się osoby, które mają niespełnione marzenia związane z kierunkiem lekarskim. Chciałabym, żeby pielęgniarstwo zaczęło funkcjonować i być takim, jakim jest naprawdę, aby było ono widoczne również dla społeczeństwa, które korzysta z naszych usług oraz opieki.

Określasz siebie jako osobę chętną do pracy, lubiącą, gdy coś się dzieje. Dlaczego postanowiłaś wybrać oddział intensywnej opieki medycznej, a nie np. SOR?

Z intensywną terapią jestem związana od początku i wydaje mi się, że to jest taka praca, gdzie naprawdę dzieje się mnóstwo i nie tylko tak, jak na SOR-ze. Zdecydowałam się na ten oddział, kiedy byłam na praktykach, ponieważ wiedziałam, że są tam pacjenci w bezpośrednim stanie zagrożenia życia. Tam się rzeczywiście dzieje. W dużej mierze przekonało mnie to, że większość oddziałów intensywnej opieki medycznej działa w sposób bardzo podmiotowy w stosunku do pacjenta. Oznacza to, że opiekujemy się 1 lub 2 pacjentami przez cały dyżur, co pozwala nam wiedzieć o tej osobie wszystko. Ten model opieki nad pacjentem bardzo mi odpowiada, dlatego po zakończeniu studiów zdecydowałam się na OIOM. Pracowałam również w kilku innych miejscach, aby nabrać szerszego oglądu na to, jak pracuje się na innych oddziałach w rożnych placówkach. Jednak to właśnie OIOM jest moim podstawowym miejscem pracy.

Czym dla Ciebie w takim razie jest „proces pielęgnowania”? Tabelką, którą musimy się nauczyć wypełniać, czy rzeczywistym narzędziem do pracy?

Właśnie dlatego poruszyłam ten wątek w przestrzeni publicznej, ponieważ proces pielęgnowania nie jest dla mnie tylko tabelką, którą piszemy na studiach, specjalizacjach czy kursach kwalifikacyjnych. Jest tym, w jaki sposób planujemy oraz przeprowadzamy tę opiekę przez jeden konkretny dyżur, ale również i przez następne zmiany. Myślę, że warto, a wręcz powinno się zawsze stawiać sobie jakieś cele oraz zadania, z których będziemy się mogli rozliczyć i sprawdzić, czy coś u danego pacjenta zadziałało czy też nie; czy zastosowane metody miały u danego pacjenta odpowiedni skutek terapeutyczny. Uważam, że w pielęgniarstwie jest to bardzo ważne i mogąc opiekować się pacjentem 1:1, jestem w stanie zrealizować cały ten plan i osądzić efekty mojej pracy – czy są one takie, jak sobie założyłam czy jednak nie.

Jest to bardzo ciekawy aspekt, jednak wydaje mi się, że na oddziale chorób wewnętrznych może to być trudniejsze do zrealizowania niż na OIOM-ie ze względu na liczbę pacjentów.

W chwili, kiedy mamy zadaniowy podział pracy i np. ja zajmuję się przygotowaniem kroplówek, a koleżanka lekami doustnymi, to po pierwsze, nasze spojrzenie na pacjenta jest ograniczone, ponieważ każda z nas zna pacjenta, ale z innej strony. Ciężej jest nam wtedy ogarnąć, jak dany pacjent się czuje, jakie zgłasza dolegliwości, co z pacjentem jest nie tak w danym dniu i jakie ja mogłabym podjąć działania, by temu zapobiec. Jest to trudniejsze niż w przypadku, w którym ja zajmuję się pacjentem od początku do końca. A uważam, że wykonanie danych czynności przy 6 czy 8 pacjentach może być tak samo czasochłonne jak przygotowanie 40 kroplówek.

Twoim zdaniem w jakim kierunku zmierza polskie pielęgniarstwo? Czy idzie ono w stronę usamodzielnienia się czy jednak wciąż pozostajemy w utartych schematach?

To wszystko zależy od miejsca. Myślę, że polskie pielęgniarstwo jest bardzo różnorodne. Widzę mnóstwo fantastycznych pielęgniarek, które rzeczywiście są samodzielne i korzystają z tej samodzielności zawodowej, którą mamy już od lat. Natomiast widzę także pielęgniarki, które zupełnie nie rozumieją pojęcia „samodzielności zawodowej” i nie chcą brać żadnej odpowiedzialności. Coraz częściej odpowiedzialność i samodzielność jest przenoszona z lekarzy na pielęgniarki. Prowadzi to do tego, że zespół pielęgniarski wykonuje coraz więcej skomplikowanych procedur, które wymagają wysokiej wiedzy specjalistycznej, nierzadko na równi z tą, którą posiada lekarz. Lekarz za daną procedurę dostaje dodatkowe wynagrodzenie, a pielęgniarka już nie, dlatego częstym wytłumaczeniem na niechęć do bycia samodzielnym są niskie zarobki.. Jednak z drugiej strony – co powinno być ważniejsze? Wysokie zarobki czy wysoki poziom odpowiedzialności, za którą ktoś nam adekwatnie zapłaci? To są takie często zadawane pytania w przestrzeni publicznej. My jako grupa zawodowa jesteśmy bardzo zróżnicowani, gdybym powiedziała, że polskie pielęgniarki są niesamodzielne, to uraziłabym takie osoby jak: Maciek Latos (autor podcastu Krew i mózgprzyp. red.), który genialnie rozwija zakładanie wkłuć typu Midline oraz PICC; Magdę Mróz, która prowadzi samodzielny gabinet leczenia ran i jest w tym genialna; Jerzego Krukowskiego, który rozwija obszar wystawiania recept i jest bardzo samodzielnym pielęgniarzem. Obraziłabym jeszcze setki innych pielęgniarek i pielęgniarzy. Jednak jeśli powiedziałabym, że wszystkie pielęgniarki są samodzielne, to też bym skłamała, ponieważ część osób myli w pracy realną odpowiedzialność (np. ordynowanie leków, wdrażanie procedur mających pomóc pacjentowi, jak cewnikowanie pęcherza moczowego czy założenie zgłębnika nosowo-żołądkowego) z wykonaniem zlecenia, które wystawił lekarz. To jest dla mnie trudne do określenia.

W swojej książce oraz na blogu poruszasz wiele drażliwych tematów, jak np. „zjadanie młodych przez pielęgniarki”. Zastanawiam się, czy w dalszym ciągu docierają do Ciebie takie sygnały?

Ja osobiście niestety na takie zjawisko natrafiłam i ten wpis powstał trochę z autopsji. Moja pierwsza zmiana w pracy po wydaniu książki nie należała do przyjemnych, ponieważ wpłynął na nią zły odbiór publikacji oraz mój młody wiek. Ja, pielęgniarka z 2,5 letnim doświadczeniem, wydaję książkę i co ja mogę w ogóle wiedzieć. Oczywiście nie od wszystkich odebrałam takie uwagi. Obecnie, ze stażem wynoszącym 5 lat, nie jestem już uważana za młodą pielęgniarkę, ale osobę z doświadczeniem, więc jestem odbierana troszeczkę inaczej. Natomiast co do tego, czy „pielęgniarki zjadają swoje młode” – cały czas dostaję wiadomości od osób, które zaczynają pracę, że to zjawisko dalej występuje i tutaj znowu pojawia się dualizm. W sensie, że są osoby, które nam pomogą i będą taką naszą matką pielęgniarską, a są takie osoby, które niestety będą kopać pod nami dołki. 

Jak myślisz, skąd się to bierze?

Wydaje mi się, że jest to związane z faktem, iż w tych osobach zostało to zaszczepione i one same wchodziły do zawodu przez pale, które na pewno były większe w porównaniu do dzisiejszych. Dlatego myślę, że to jest kwestia: jak zostałeś wychowany, tak ty wychowujesz. 

W swojej książce poruszasz także kwestię animozji pomiędzy poszczególnymi grupami zawodowymi np. między pielęgniarkami a lekarzami. Jak myślisz, jesteśmy to w stanie zmienić?

Myślę, że takie zjawiska występują na każdej płaszczyźnie, a nie tylko na płaszczyźnie zawodów medycznych. My rzeczywiście bylibyśmy w stanie to zmienić. Problem niestety nie leży w tym, że my jesteśmy tak kształceni i kopiemy pod kimś dołki, tylko to polega na tym, jakimi jesteśmy ludźmi. Ponieważ można być młodą pielęgniarką i kopać pod kimś dołki, ale można również być starszą pielęgniarką i być bardzo pomocną. Więc dla mnie jest to kwestia jakim ja jestem człowiekiem i jak ja chcę traktować innych ludzi. Krzywdzące jest też przeświadczenie społeczeństwa, że lekarza trzeba szanować, a na pielęgniarkę można się wydrzeć i można jej zrobić awanturę, a w chwili kiedy przychodzi lekarz jest wszystko w porządku.

Czy jest w Twojej pamięci jakaś sytuacja z życia zawodowego, której nigdy nie zapomnisz?

W zależności od tego, o czym pomyślę, jest ich wiele. Taką, która mi się bardzo wryła, była młoda dziewczyna, która była u nas podłączona do ECMO (aparatura mająca na celu pozaustrojowe natlenowanie krwi – przyp. red.), niestety zmarła. Pamiętam, że przyjechała spod Wrocławia, była ode mnie dużo młodsza, a jej narzeczony mówił wtedy, że oni mnie kojarzą z książki i wywiadu oraz że ta dziewczyna bardzo chciała mnie poznać. Niestety zmarła na moim dyżurze i była ona jednym z tych pacjentów, po których musiałam wziąć urlop, ponieważ nie byłam w stanie pracować. Musiałam się zresetować, ja wtedy pracowałam przez 3 lata i to był dla mnie jeden z tych momentów, kiedy nie potrafiłam jeszcze tego rozgraniczyć. Zresztą wówczas pracowałam na kardiologicznym OIOM-ie i tam przyjeżdżali pacjenci często starsi z chorobami współistniejącymi. To jest taki typ pacjenta, że zdajesz sobie sprawę, że śmierć to jest naturalna kolej rzeczy. Pomimo początkowych trudności, bardzo mnie uodporniła praca na oparzeniowym OIOM-ie, gdzie każdy nasz pacjent to był inny oraz bardzo drastyczny wypadek. To były osoby, które dokonały samopodpalenia lub zostały podpalone przez kogoś, często zdarzały się wypadki domowe, np. wybuch butli z gazem. Każdy pacjent to jest inna historia, w ich przypadku najczęściej nie była to choroba, której mogliśmy zapobiec, tylko wypadek, który może dotknąć każdego i to jest straszne. Historie tych pacjentów bardzo zapadają w pamięć, co z kolei prowadzi do tego, że gdy ktoś z moich bliskich wymienia butlę z gazem, to mam przed oczami swojego pacjenta z oparzeniówki.

Patrząc z perspektywy czasu, kiedy masz już niespełna 5-letni staż pracy – czego brakowało Ci na studiach, a mogłoby się okazać pomocne?

Myślę, że bardzo brakowało mi nauki systemów informatycznych wykorzystywanych w szpitalach; brakowało mi możliwości chodzenia na dyżury 12-godzinne, żeby móc nauczyć się faktycznego toku pracy na oddziale; brakowało mi również nauki pisania raportów pielęgniarskich, które są bardzo ważne. W późniejszym czasie trochę brakowało większej ilości godzin prawa medycznego. Zamiast tego mieliśmy dużo godzin dotyczących np. bardzo rzadkich chorób genetycznych. Myślę również, że brakuje godzin psychologii, na której to nie pacjent oraz jego rodzina jest przedmiotem zainteresowania, a my. Mogłoby być również więcej zajęć dotyczących umiejętności miękkich, ponieważ jeśli my dobrze porozumiewamy się w zespole, jesteśmy dla siebie wyrozumiali, to tych konfliktów oraz sytuacji stresowych jest mniej.

Pracowałaś również na oddziale covidowym, co wówczas dla Ciebie było najtrudniejsze?

Mój oddział został przekształcony w covidowy i zostaliśmy połączeni z personelem z innego oddziału. Dla mnie było trudne to, że ta praca była bardzo męcząca fizycznie, do tego dołączała frustracja, że się nie znamy. Wchodziłam na stronę brudną (strefa, w której znajdują się pacjenci zakażeni wirusem SARS-CoV-2 – przyp. red.) z kimś, kogo nie znałam i nie wiedziałam, czy mogę na niego liczyć oraz na ile dana osoba chce rozmawiać w czasie pracy i w jakim stopniu chce, aby podpowiadać jej co robić (w szpitalach jednoimiennych oraz na oddziałach covidowych często dochodziło do mieszania personelu z różnych oddziałów, które nie do końca znały specyfikę pracy w danym miejscu – przyp. red.). Dlatego na początku trzeba było wyznaczyć granice współpracy.

Czy w czasie pierwszej fali covidu spotkałaś się z ostracyzmem społecznym związanym z byciem częścią personelu medycznego?

W moim przypadku osoby, które miały wiedzieć, że jestem pielęgniarką, o tym wiedziały, natomiast nowo poznanym osobom nie opowiadałam o pracy oraz o tym, że jestem pielęgniarką. Rzeczywiście budziło to wówczas swojego rodzaju strach. Pamiętam również sytuację, kiedy w Lidlu były kasy pierwszeństwa dla medyków, byłam wtedy po 12-godzinnym dyżurze i zapytałam, czy mogę skorzystać z pierwszeństwa. Tym, co mi dało wtedy do myślenia, było zachowanie ludzi – jak szybko zaczęli się odsuwać oraz przegrupowywać. 

Jak myślisz, z czego takie zachowanie wynikało? Ze strachu?

Myślę, że tak. Ja wtedy też się bałam po każdym dyżurze, ponieważ czasem nie miałam właściwych środków ochrony osobistej. Bałam się tego, że przyniosę wirusa do domu, ponieważ nie wiedziałam, z czym to się je. W tamtym czasie starałam się również nie jeździć do domu rodzinnego. 

W zeszłym roku oklaski dla medyków, a w tym roku błoto. Jakie masz przemyślenia na temat szerzenia propagandy na temat nieistniejącego wirusa?

Kto szerzy te propagandy i wyraża się w taki sposób? Osoby, które mają minimalne wykształcenie z zakresu biologii i medycyny. Ktoś, kto mówi takie farmazony, raczej nie jest dla mnie wyznacznikiem, a jego zdanie, że my, medycy szerzymy propagandę, zupełnie się dla mnie nie liczy. Jeżeli ktoś całą swoją wiedzę czerpie tylko z internetu, to nie zamierzam się nim przejmować. Skończyłam 5 lat studiów, jestem w trakcie specjalizacji, przeczytałam naprawdę mnóstwo artykułów naukowych na ten temat i mniej więcej orientuję się, z czym to się je. A jeżeli ktoś czyta tylko nagłówki na Interii, to nie jest dla mnie dużym wyznacznikiem wiedzy i jego zdanie, że jestem sprzedajną pielęgniarką, która szerzy propagandę, mnie nie rusza.

Kończąc już naszą rozmowę, jakie miałabyś rady dla studentek oraz studentów, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z pielęgniarstwem?

Zawsze jest mi ciężko odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ w każdym aspekcie mogłabym dać inną radę. Pierwsza rada jest taka, żeby obserwować siebie w pierwszych miesiącach i pierwszych tygodniach z pacjentem i stwierdzić, czy to jest faktycznie dla nas czy nie. Jeśli rzeczywiście czujecie, że nie jest to dla was, to dajcie sobie jeszcze jakiś czas. Jednak jeśli nadal czujecie, że to nie jest to i pielęgniarstwo jest zupełnie inne, niż wam się wydawało, to nie zmuszajcie się, ponieważ to jest bardzo trudna i wyczerpująca praca. Polega cały czas na kontakcie z człowiekiem. Pomimo tego, że w pielęgniarstwie można robić masę innych ciekawych rzeczy, to ta praca zawsze jest związana z człowiekiem. Jeżeli faktycznie czujecie, że wam to nie pasuje, to nie zmuszajcie się, ponieważ tylko możecie zrobić krzywdę  pacjentowi.

Tekst i zdjęcie: Grobelka Anna