Kotka na gorącym blaszanym dachu  niech nie zmyli Was ten wdzięczny, przywodzący na myśl kocią sielankę, tytuł. Tym, co rzeczywiście wita widownię, są mgła i blask przebijających się przez nią świateł reflektorów. Scenę spowija aura tajemniczości. Wkrótce jednak pomroka rozprasza się, odsłaniając liczne kłamstwa bohaterów. Pomieszczenie wypełnia dźwięk obcasów „nerwowej kotki” powoli wkraczającej w pole widzenia obserwatorów.

Kotka na gorącym blaszanym dachu to jeden z nowszych spektakli w repertuarze Teatru im. Jana Kochanowskiego. Jego premiera odbyła się 11 lutego br. na Małej Scenie wspomnianej instytucji i przyciągnęła uwagę nie tylko miłośników teatru, ale też kinomanów i mediów. Możliwe, że i Wam zdarzyło się kiedyś usłyszeć o tym tytule i to nie tylko w kontekście przedstawienia. Faktycznie, oryginalna Kotka… to spektakl, za reżyserię którego odpowiada Tennessee Williams, a jego premiera odbyła się stosunkowo dawno, bo 24 marca 1955 r. w Nowym Jorku. Jednak wielbiciele kina mogą kojarzyć tytuł również z dużych ekranów, na których pojawiał się wielokrotnie w licznych adaptacjach, m.in. w wersji z 1958 r. w reżyserii Richarda Brooksa, z Paulem Newmanem i Elizabeth Taylor w rolach głównych. Dla tych, którzy zastanawiają się, z czego inspiracje czerpał reżyser najnowszej odsłony Kotki…, przytoczę jego słowa z jednego z wywiadów:

Niestety narracja filmowa jest tak uwodząca, że jeśli pozwoliłbym sobie na obejrzenie tego filmu, ciągnęłoby mnie w tamtą stronę. Jeżeli coś się „klei” z filmem, to znaczy, że i my, i twórcy filmu, idziemy za podobnym skojarzeniem, wywołanym przez autora. – reż. Radosław Stępień

Przechodząc do wersji teatralnej, akcja Kotki… ma miejsce w siłowni urządzonej w piwnicy domu rodzinnego największych plantatorów bawełny w delcie Mississippi. To właśnie to pomieszczenie jest świadkiem emocjonalnych rozmów członków tej trzypokoleniowej patriarchalnej rodziny. Może na zdjęciu wyglądałaby pięknie i szczęśliwie – rodzice w podeszłym wieku, dwóch przystojnych synów, każdy z piękną żoną, w dodatku jeden z nich z piątką dzieci (szóste w drodze!) – ale w rzeczywistości panuje między nimi niesamowite napięcie, a oni sami skrywają się za maskami, desperacko utrzymując się na „gorącym blaszanym dachu”. Przemoc, faworyzowanie, wykorzystywanie, homofobia, toksyczność w związku, alkoholizm, manipulacja, mizoginia, despotyzm… to tylko część tego, z czym muszą mierzyć się bohaterowie. Niektóre z wymienionych to również część spadku, który przyszło dziedziczyć wspomnianym synom, Brickowi i Cooperowi, chociaż ich żony zdecydowanie wolałyby majątek teścia.

Myślę, że nic tak dobrze nie przedstawi Wam kwintesencji spektaklu, jak poniższe słowa:

Spektakl jest wiwisekcją procesu dziedziczenia traum, kłamstw, (współ)uzależnień i wszystkiego tego, co możemy dostać w rodzinnym spadku, nawet jeśli nikt nam tego nie zapisze w testamencie. – opis ze strony Teatru im. Jana Kochanowskiego

Chociaż nie trzeba być zaznajomionym z teoriami głoszonymi przez Zygmunta Freuda, by dotarło do nas przesłanie, to właśnie miłośnikom nauki, jaką jest psychologia, spektakl może sprawić szczególnie wiele satysfakcji – obserwacja mowy ciała i zachowania dopasowanych do stanu emocjonalnego bohaterów, wsłuchiwanie się w (bardzo często podniesiony) ton głosu, dynamika wypowiedzi… Bo w tej grze pełnej pozorów i kłamstw mogą nam one powiedzieć równie dużo, co słowa padające podczas jakże wiarygodnie odegranych dyskusji. Stąd ogromny podziw dla fenomenalnych aktorów, którzy zresztą zostali nagrodzeni przez widownię owacjami na stojąco.

Ponadto chciałabym zwrócić uwagę na światła i dźwięk, które zdecydowanie wpływają na całokształt spektaklu oraz jego odbiór. Dopasowując się do nastroju panującego podczas poszczególnych scen i podkreślając go, światła zmieniały swój stopień jasności, przykładowo: przygasały, gdy napięcie sięgało zenitu. W tych też momentach, kiedy atmosferę między postaciami można było kroić przysłowiowym nożem, pojawiał się subtelny dźwięk, jakby pisk w głowie przytłoczonego bohatera. Niezwykła dbałość o detale.

Reasumując, Kotka na gorącym blaszanym dachu w reżyserii R. Stępnia z pewnością gwarantuje widzowi cały wachlarz doznań. Mimo że prezentowana na Małej Scenie, to na kartach jej scenariusza definitywnie dzieje się wiele. Nie trzeba być doktorem psychologii, aby dostrzec, jak pękają łańcuchy kłamstw, które dotychczas spajały członków przedstawianej dysfunkcyjnej rodziny. Niejednoznaczni bohaterowie, mimo że wpadli w cały labirynt powielanych od siebie schematów, są na tyle różni, że każdy widz powinien znaleźć chociaż tego jednego, z którym będzie mógł empatyzować. Chociaż podejmowany temat jest trudny – możliwe, że dla wielu także osobisty – wśród płaczów i krzyków przeciwstawianych z przytłaczającą ciszą znalazło się miejsce również na odrobinę humoru. Ta 120-minutowa śmiała historia niewątpliwie wzbudzi w Was wiele emocji i przemyśleń.


Autorka: Weronika Sagan
Grafika: Teatr im. Jana Kochanowskiego