W poprzednim tekście poznaliśmy seryjnego mordercę o pseudonimie kurt rolson, Czarny HIFI zabrał nas w podróż do świata nokturnów i demonów, Tau zdradził nam swój przepis na remedium, zagięliśmy czasoprzestrzeń w towarzystwie Hadesa i Emade, a także wyruszyliśmy do spalonej słońcem Kalifornii, żeby przysłuchać się leniwemu flow Kubana. Czas więc na drugą część naszego zestawienia, w którym poznamy top 5 albumów mijającego roku. Zapraszamy!

 

 

 

5. Kuba Knap – Lecę, chwila, spadam

Już rok temu dał o sobie znać. Wtedy jeszcze w cieniu swojego mentora Mesa, w tym roku każdy szanujący się fan polskiego rapu zna jego nazwisko. Jego największymi atutami (podobnie jak u Kubana) jest leniwe flow, którego tak bardzo brakowało na polskiej scenie. Lenistwo, melanże, beztroska – rap spalonego słońca, które świeci gdzieś nad Kalifornią czy Teksasem. Świat przedstawiony na płycie nie jest skomplikowany. Wszystkim rządzi hajs, a sens życiu nadają kolejne imprezy i zaliczone panienki. Wszystkie kompozycje skrojone są na luźnych i bardzo melodyjnych beatach, które mogą zachęcić co najwyżej do sięgnięcia po kolejny zimny browar. Jednak płyta nie jest hymnem absolutnego hedonizmu. Nie brakuje też bardziej gorzkich wrzut, jak na przykład ta kiedy Kuba rapuje o swoich stosunkach z ojcem. Knap z buta wjechał na polską rap scenę. Debiut porównywalny z zeszłorocznym w wykonaniu KęKę. Jednak nie przez przypadek Mes nazwał Knapa „punchlinem matki natury”. Młody żbik w pełni wykorzystał swoją szansę, nie mogę się doczekać kolejnych produkcji z jego udziałem.

http:///www.youtube.com/watch?v=O8kGMIkKiHY

 

4. B.O.K. – Labirynt Babel

Po wielkim sukcesie „Wilka Chodnikowego” Bisz wraca z nowym albumem, teraz jednak w towarzystwie Oera, Kaya i reszty ekipy tworzącą B.O.K. I trzeba przyznać, że wraca w wielkim stylu! Nie było to zadanie łatwe, gdyż ostatnim wydawnictwem wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. Na wstępie trzeba przyznać, iż Bisz nie jest taką bestią jaką był w „Wilku”. Na tej płycie jest on częścią jednego organizmu, który wydał płytę dopracowaną w każdym elemencie. Nie oznacza to jednak, że Bisz spuścił z tonu. Wręcz przeciwnie! Labirynt to solidna dawka świetnych tekstów (szczególnie w momentach, gdy Bisz wczuwa się w role Stwórcy) oraz rewelacyjnego flow, które razem z niebanalnymi bitami tworzą harmonijną, choć często bardzo drapieżną i nieprzewidywalną, całość. Złożone i ciekawe kompozycję są mocną stroną krążka. Nie brakuje mocnych, gitarowych riffów (Jurodliwy), newschoolowego bitu (Opowiedz mi o swoich planach), czy końcówek w rytmie drum n’ bass (Flaki). Oczywiście płyta ma też swoje słabsze strony, jaką bez wątpienia jest próba połączenia nowoczesnego grime’u z samplem do „Podaruj mi trochę słońca”. Ciekawy, acz niezbyt udany eksperyment. My nie żałujemy godzin spędzonych w labiryncie. Może nie jest to płyta, która otworzy nowe drzwi w polskim rapie, jednak bez wątpienia jedne z lepszych wydawnictw tego roku. W naszym zestawieniu miejsce tuż za podium.

 

3. Włodi – Wszystko z dymem

Na kolejną, trzecią w karierze solówkę Włodi kazał nam czekać aż 9 lat. Jednak czekanie było w pełni opłacalne, bo w zamian za cierpliwość dostaliśmy dzieło, które bez wątpienia jest w stanie bić się o miano jednego z najlepszych krążków roku. „Wszystko z dymem” to spójna historia. Wielkim sukcesem autora jest to, że podąża on za najnowszymi trendami, nie tracąc przy tym klasycznej formy. Na uznanie zasługuje poziom samego rapu. Widać, a raczej słychać, że mimo ugruntowanej pozycji w krajowej rap grze, Włodi nie spoczywa na przysłowiowych laurach i cały czas doskonali swoje flow. Teksty, a przede wszystkim bity również robią robotę. Album w większości wyprodukował DJ B, dwa podkłady dorzucili The Returners, a po jednym Evidence i Stona. I trzeba przyznać, że każdy wykonał swoją robotę na medal. Każdy z producentów zabiera nas w oddzielną podróż, jednak wszystkie są przyjemne dla ucha. Inną mocną stroną są dobrze dobrani goście (największy props za Małpę, który po mistrzowsku nawinął w „Guziku”). Wszystko to pokazuję, że Włodi wydał album kompletny. Jeśli na kolejną solówkę będzie trzeba czekać kolejne dziewięć lat, już teraz jestem pewien, że będzie warto! Minusy? Tylko jeden. Płyta zawiera jedynie dziesięć utworów i trwa zaledwie 40 minut. Szkoda, ale takie problemy chciałby mieć chyba każdy MC.

 

2. Ten Typ Mes – Trzeba było zostać dresiarzem

O Mesie napisano już chyba wszystko. Ostatnie wydawnictwo, w którym promował on swoich podopiecznych z Alkopoligamii, mogło wskazywać, że w bogatej karierze rapera nadchodzi nowy etap. I nadszedł. Tegoroczny longplay „Trzeba było zostać dresiarzem” grubą kreską oddziela dotychczasowy dorobek rapera. Mes nie kandyduje już na szaleńca, ani nie zamachuje się na przeciętność. Za to zaprasza nas do świata prawdziwego polskiego folkloru, który tworzą ortalionowe dresy, januszowe wąsy i grillowanie na działkach. Każdy z 18 utworów jest dopracowany od pierwszej do ostatniej nuty. Jedną z głównych zalet krążka jest jego muzyczne zróżnicowanie. Abstrakcyjne, nowobitowe „LOVEYOURLIFE”, ociekająca mocnym i tłustym basem „Nuda”, chillowa i refleksyjna „Ikarusałka” czy g-funkowe „Będę na działce” w którym Mes zamienia warszawskie kluby na działkę na obrzeżach miasta, ukazują niezwykle bogaty wachlarz artystyczny tego wydawnictwa. Mistrzowskie władanie ojczystym językiem oraz nienaganne, ale i niebanalne flow Mesa czynią płytę dziełem kompletnym. Inną sprawą są goście, gdyż tylko jeden z nich rapuje (Peja). Mes zaprosił do współpracy tak zróżnicowanych artystów jak Andrzej Dąbrowski, Olaf Deriglasoff czy Skubas. Mimo różnorodności, jest to jednak płyta spójna. Krok milowy w karierze warszawskiego rapera. Czy krok do przodu? Każdy kto przesłucha „Trzeba było…” sam musi odpowiedzieć sobie na to pytanie. Dla nas rewelacja i miejsce drugie.

1. PRO8BL3M – Art Brut

Niepowtarzalny styl, prostolinijność i lekka chrypka- połączenie doskonałe i rzadko spotykane. Oto PRO8L3M na scenie polskiego hip-hopu. Przyznam się bez bicia, że długo nie słyszałem o tym duecie. Nie wiem z czego to wynika, może z mojej ciągle małej znajomości hip-hopowego światku albo do tej pory, obracania się raczej w mainstreamowych klimatach. Wiem jedynie, że sporo mnie ominęło. Szybko odrobiłem zadanie domowe i po wielokrotnym zapętlaniu wszystkich utworów tego składu bez zastanowienia zaliczyłem go do „zjawisk” na tyle rzadko spotykanych w polskim hip-hopie, że zasługują na podium. W tym roku z kuźni Steeza i Oskara wyszedł kolejny niesamowity twór- mixtape pt. Art Brut. Nasycony, a właściwie opierający się o sample i całe loopy kultowych polskich utworów z lat 70 i 80 ze szczyptą dialogów ze znanych filmów podkład, tworzy niepowtarzalny klimat, a raczej pole do popisu dla Oskara. Ten za to wykorzystuje swój i swojego kolegi potencjał i talent w stu procentach. Bez zbędnego owijania w bawełnę opowiada historie „z życia wzięte”, bo przesiąknięte wulgarnymi hasłami, obrazami brudnego życia codziennego, ale nie dramatyzując nad wyraz, czym często obciążeni są dzisiejsi „smutni” raperzy.
Brak mi właściwych słów, żeby opisać geniusz jakim jest PRO8L3M. Do tej pory nie znałem nikogo równie trudnego do zdefiniowania jak Oskar. Nie zapominam o jego koledze, bez którego mixtape nie miałby racji bytu, ale skupiam się na tym pierwszym, bo to nieprawdopodobne jak lekko wychodzi mu rapowanie wokół bitu. Raz na jego krawędziach, raz idealnie w rytm. Równie niepowtarzalna jest warstwa tekstowa, bo nadal nie potrafię zakwalifikować jej do jednego z gatunków. Z Jednej strony wulgaryzmy i zdania tak proste, że prostszych skonstruować się nie da, a z drugiej strony tak genialne w swojej prostocie, że trudno nie zrozumieć tutaj ich celowego wykorzystania. Wszystko to tworzy mieszankę tak niepowtarzalną i oryginalną, że dla mnie, jest objawieniem roku. Nie opisuję poszczególnych kawałków, bo każdy z nich jest jedyny w swoim rodzaju i zasługuje na zapoznanie się z nim przy dobrym zestawie audio. Przytoczę jednak na koniec jeden z kawałków znajdujących się na Art Brut. Użyję jego tytułu jako krótkie podsumowanie i własną ocenę całego projektu. „ Ja ja ja pierdolę”. Pierwsze miejsce to ogromny kredyt zaufania, jednak uważamy, że warto!

Na końcu należy wspomnieć, że mieliśmy niemały ból głowy z wyborem albumów, a jeszcze większy z umieszczeniem ich na odpowiednich miejscach w rankingu. Zdajemy sobie sprawę, że każdy słuchacz ma swój gust, więc proponujemy, aby każdy kto ma inne zdanie, wyraził je w komentarzu. A tymczasem, pozostaje nam życzyć szczęśliwego nowego roku, który mamy nadzieję, będzie równie ciekawy jak ten (a może jeszcze lepszy!). Elo!